https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Stefan Staszyński trzyma krok w orkiestrze

Bogumił Drogorób [email protected]
- Mnie słychać najbardziej, bo tuba-bas to duży instrument, kolos. Trzeba dobrze ruszyć, nadać rytm. Źle staniesz, rozłazi się wszystko, cała orkiestra - mówi Stefan Staszyński. I wie, co mówi. Z tubą chodzi już od lat.
- Mnie słychać najbardziej, bo tuba-bas to duży instrument, kolos. Trzeba dobrze ruszyć, nadać rytm. Źle staniesz, rozłazi się wszystko, cała orkiestra - mówi Stefan Staszyński. I wie, co mówi. Z tubą chodzi już od lat. Fot. Autor
W orkiestrach dętych uwagę widzów najczęściej zwracają właściciele największych instrumentów.

W strażackiej orkiestrze OSP Mroczno tuba-bas należy do Stefana Staszyńskiego. Dmie w nią z wdziękiem. Stefan ma 85 lat!

Sporo kilometrów, w swoim muzycznym życiu, Stefan Staszyński przeszedł. Strażacka orkiestra bowiem najciekawiej prezentuje się w ruchu, a muzyk z tuba-basem jest w niej wręcz niezbędny. Poza tym, jest najbardziej tajemniczy - z daleka widać instrument, jego jeszcze nie.

- Trzymam krok, a to jest niezwykle ważne, wręcz podstawowe dla orkiestranta w marszu - tłumaczy.

Droga strażackiego basisty
do orkiestry była długa i wyboista. Muzykiem, jak mówi, był od urodzenia. Ojciec grał na skrzypcach, jemu spodobał się akordeon, choć pukał też na bębenku. Wybuchła wojna. Z terenów dawnego zaboru pruskiego wcielali młodzieńców do niemieckiego wojska. Tak znalazł się w Wehrmachcie. Szczęśliwie trafił do niewoli angielskiej, stamtąd do wojska polskiego. Oczywiście w Anglii.

- Był tam kapelmistrz, profesor muzyki, mądry człowiek. Zauważył, że sobie brzdąkam na pianinie. Zapytał, czy nie chciałbym wstąpić do orkiestry, bo niewątpliwie mam talent. Tak powiedział. Pewnie, że chciałem, ale żebym mógł grać na akordeonie. Tak mi się marzyło. Uczył mnie nut, dał mi harmonię. Zdarzyło się raz, że zabrakło perkusisty. No i ten kapelmistrz mówi: rzuć Stefan ten akordeon i bierz się za perkusję. Wziąłem się. Trzy lata grałem. Nauczyłem się takiego, specjalnego rytmu, angielskiego. Skończyła się wojna. Jedni wracali do kraju, inni zostawali. Któregoś dnia padła propozycja ze strony Anglików, żeby zrobić zespół, typowy band, mieliśmy dostać pracę i grać. Kusili, kusili, ale wróciłem do kraju.

Zabawa była
Wrócił do rodzinnego Lidzbarka Welskiego. Gdy miejscowi muzycy, grający jeszcze przed wojną w orkiestrze, pozbierali się, policzyli się i grać zaczęli, doszło do nich, że wrócił Stefan.

- Rynek zrównany z ziemią, ale w rogu stał barak. Tam się zabawy odbywały. Ludzi chodziło pełno, poszedłem i ja. Zespół - taki sobie, muzykanty, jak się to mówi.

Dacie pograć na perkusji? Siadaj. Wstawiłem tremolkę. O cholera, zdziwili się przyjemnie. Ze trzy razy z nimi zagrałem tego wieczora. No i dobrze. Pracy szukałem, bo coś trzeba było robić. Jestem za pomocnika murarza, a tu nieoczekiwanie przychodzi jeden z tych muzykantów. Zagrasz z nami? Perkusista nam się upił i jest miejsce za bębnami. I tak poszło. Grałem z nimi do końca. Oni się poumierali, tylko ja zostałem.

Podwórkowa muzyka to była. Zabawy, wesela, festyny. Akordeon był, perkusja, skrzypce, saksofon. W czwórkę chodzili. I tak pięćdziesiąt lat. A szła rywalizacja. Młodzi szarpali struny gitar elektrycznych, oni wyglądali jak retro-team. Ale muzyką lubianą w repertuarze mieli, a i sami lubiani byli przez słuchaczy na zabawach, o weselnikach nie wspominając. Po prostu, trzymali fason, a Stefan Staszyński rytm - ten angielski.

Z dętą
Grał w lidzbarskiej. Nawet długo. Na tubie basowej. Ale gdy powstała dęta młodzieżowa, takim juniorom jak Stefan, powiedziano: panom dziękujemy. No, nie do końca, bo gdy trzeba było kogoś na zastępstwo, starzy muzycy przydawali się.
Akuratnie w dętej, strażackiej OSP Mroczno, potrzebowali sprawnego, dojrzałego, który potrafi trzymać krok.

- Żona mi zmarła. Córki mieszkają w Lidzbarku, Grudziądzu i Poznaniu. Zostałem sam i coś trzeba było robić, dla rozrywki. Mroczno mi przypasowało.

Transfer do Mroczna uważa za wyjątkowo udany. Kapelmistrz Henryk Kalisz, trzymający buławę w OSP Mroczno, miał dobre rozpoznanie. Widział różnych gości na koncertach, przemarszach, paradach, festynach, procesjach, przeglądach wiosennych, jesiennych i letnich, eliminacjach wojewódzkich i regionalnych, imprezach okolicznościo- wych. Słyszał, jak kto gra, widział, kto jak chodzi, gdy pójść trzeba. Tak padło na basistę doświadczonego.

- Po prostu, Stefan trzyma krok, a to bardzo ważne - Henryk Kalisz nie ma wątpliwości. - I, co równie ważne, ciągnie młodych za sobą. Oni w niego wpatrzeni. No, mają w kogo.

- Tak, to prawda. Tu jestem najlepszy. To nie takie łatwe iść i grać. Noga i rytm, noga i rytm. W marszu trzeba krok trzymać, równocześnie nie zapominając o grze. Mnie słychać najbardziej, bo tuba-bas to duży instrument, kolos. Trzeba dobrze ruszyć, nadać rytm. Źle staniesz, rozłazi się wszystko, cała orkiestra. U mnie nie może tak być. Musi być tak, jak zegar chodzi. Nawet kapelmistrz przyznaje, że to ja trzymam całą orkiestrę.

Różnie bywało
Deszcz nie deszcz. Jest uroczystość, jest orkiestra zaproszona, idą. Ale nie zawsze wszyscy, bywa różnie. Ma być dwudziestu, jest siedemnastu. Ten zachorował, tamten wyjechał, ktoś tam jeszcze się upił. Kapelmistrz staje, rzuca okiem, jest problem. Ale rusza.

- Piętnastu nas było kiedyś. Ale jak zagraliśmy! Wszyscy się dziwili, że nie ma kompletu, a idzie nam jak po sznurku. Nawet lepiej graliśmy niż w komplecie! Raz było tak, że basista umarł, co na niższym basie chodził. Strażacy idą, elegancko. Więc mówią, że z jednym basem nie damy rady, do Działdowa chcą dzwonić.

Stamtąd dobrać kogoś. Mówię: dajcie spokój, dam radę. Do kościoła - wszystko w porządku, ładnie nam szło. Na cmentarz też ładnie nam szło. Nad trumną, jak zagrałem rzewnie, to się wszyscy oglądali. Kapelmistrz mówi: aleś zagrał! Tak nikt nie potrafi.

- Innym razem szliśmy marszem do kościoła. Lipiec, upał. Trzy basy z tyłu. I jeden bas zasłabł. Zaraz pogotowie, szpital. Trzy dni go trzymali. Słaby był. Od tego czasu przestał grać. Ale w orkiestrze słychać nie było, że nie ma jednego. Tak żeśmy w dwa basy ciągnęli, że nie dało się odczuć braku trzeciego.

Na powietrzu, w marszu, w sali, w kościele, w domu kultury, na cmentarzu. Generalnie, lepiej się gra, zdaniem muzyków, na powietrzu. No bo więcej ludzi usłyszy, więcej przystanie, dzieciaki doczepią się na koniec, za bębnem, za tuba-basem.

- Nie zaszkodzi wziąć jednego. Ale tylko jednego, nie żeby całą butelkę. Jeden kieliszek, tak ja uważam, daje ludziom taką pewność, taki doping, tak się lepiej człowiek stara, lepiej wychodzi. Ale tylko jeden. Bywało, niestety. Mieliśmy kiedyś pijaka, na bębnie grał. Wstydu nam narobił. Szkoda gadać. Było, minęło.

Z kapelusza
Umiejętności - nie każdy ma muzyczny talent. Bywają różni w orkiestrze, albo chcą bywać. Nuty znają, a nie mają słuchu. Albo jadą ze słuchu, bez nut. I tutaj rola kapelmistrza. Albo bierze chętnych i później jest spory jazgot, albo przygotowanych, nauczonych, albo tych, którzy chcą się nauczyć.

- Bywało, kapelmistrz musiał powiedzieć: chłopaku, nie nadajesz się, nie masz słuchu. Kiedyś trzech musiał zwolnić. A są takie "zdolne", co słuchu nie mają, a chcą grać. Bo mundur, fason strażacki, te sprawy. I co? Trzeba im jakoś grzecznie wytłumaczyć, że na przykład, do gaszenia są najlepsze, do strażackich zawodów. No bo my, jako orkiestra, nie bierzemy udziału w akcjach gaszenia. Owszem mundury mamy, ale do grania.

Stefan Staszyński, tuba-bas w OSP Mroczno, mimo 85 lat, nie zamierza zwalniać tempa marszu.

Płuca mam dobre, zdrowe, jak miechy.

- Nic mi nie jest. Pewnie Pan Bóg nade mną czuwa. Motorek wyciągnę z piwnicy, komarka mam. Dziesięć schodów trzeba w górę. Sąsiedzi się dziwią, a po prostu ja mam krzepę! Cały dzień przestoję na rybach. Inni siedzą, a jak chodzę, z wędką. Wczoraj byłem, dwadzieścia pięć okoni złapałem. Nie ma tak, żebym nic nie złowił. Owszem, paliłem papierosy, ale czterdzieści pięć lat temu rzuciłem. I koniec.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska