Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stewardessa z Bydgoszczy: Jak idę do pracy, nigdy się nie boję

Rozmawiał TOMASZ FROEHLKE [email protected]
Trzecia od lewej stoi Paulina. Zdjęcie zrobiono podczas jej pracy na trasie chorwackiej
Trzecia od lewej stoi Paulina. Zdjęcie zrobiono podczas jej pracy na trasie chorwackiej archiwum domowe
Od kilku dni samoloty Emirates Airlines lądują na warszawskim Okęciu. To bodaj najbogatsze linie lotnicze świata. Rozmowa z Pauliną Lewandowską, bydgoszczanką, stewardesą linii "Emirates"

- Jak przyleciała pani do Bydgoszczy?
- O, to była niezła historia. Leciałam na tańszy o parę procent bilet pracowniczy. Z nim jest tak, że mam miejsce w samolocie, gdy jest wolne. Niestety, na lot z Dubaju był komplet. Siedziałam więc, czekając czy coś się wydarzy. Pięć minut przed zamknięciem drzwi od samolotu okazało się, że jest jednak wolne miejsce. Musiałam przebiec całe lotnisko, a to niezły wyczyn. Ale udało się. Z Dubaju do Monachium i stamtąd do Warszawy.

- A z Warszawy samolotem do Bydgoszczy...
- Nie, pociągiem (śmiech).

- Lęk przed polskimi liniami?
- Po prostu takie było połączenie (śmiech). Ale tu zaskoczę pana. Latając jako pasażer nie lubię małych samolotów.

- No proszę, stewardesa, która boi się samolotów!
- Z Monachium do Warszawy lecieliśmy małym Embraerem i zawsze jak się przechyla, serce mi wali, że spadnie. Ale jak idę do pracy, nigdy się nie boję.

- Słyszałem, że zawsze chciała pani być stewardesą? Nie modelką, piosenkarką, weterynarką tylko stewadresą.
- Gdy miałem 13 lat, pojechałam z rodzicami na lotnisko "Okęcie". I samoloty bardzo mnie zafascynowały. A mój dziadek był kontrolerem ruchu lotniczego, więc w domu słyszało się ciągle o samolotach. Drugi był marynarzem, więc też go nosiło, tak jak mnie. Gdzieś mi jednak bardziej zostało to latanie, ale na początku było w sferze marzeń. W VII Liceum chodziłam do klasy biologiczno-chemicznej i potem miałam iść na jakiś kierunek lekarski. Jak zdałam maturę, pomyślałam, że jest to nudne i wcale mnie nie pociąga. Otworzyłem więc gazetę i w jednej z nich przeczytałam, że w Bydgoszczy otwierany jest kierunek w Wyższej Szkole Środowiska "lotnictwo i kosmonautyka". Bardzo mi się to spodobało. Poszłam tam, z tym że po dwóch miesiącach zrobili ze studiów dziennych zaoczne, tak było mało chętnych. Zajęcia odbywały się tylko w weekendy. Nie miałam, co z sobą zrobić, pracowałam za barem w restauracji. Ale pomyślałam, że nie warto robić czegoś innego, więc ponownie w ruch poszła gazeta. I wyczytałam, że w Warszawie organizują nabór do linii lotniczych "Wizz Air". Oczywiście tam pojechałam i niespodziewanie się dostałam. Chętnych było mnóstwo, a ja - zaledwie 19-letnia dziewczyna - zostałam przyjęta! Nie wiem, co spodobało się komisji, chyba to, że na mojej twarzy rysowała się prawdziwa pasja. Wiele dziewczyn chce zostać stewardesami, ale nie wierzą we własne możliwości. A to jest na wyciągnięcie ręki. Ja niczym się nie różnię od nich.

Przeczytaj również: Z bydgoskiego lotniska korzysta coraz więcej pasażerów

- Zaczęła pani latać, a jak ze studiami? Jeździła pani do Bydgoszczy?
- Nie byłam w stanie. Z Bydgoszczy przeniosłam się do Warszawy na "zarządzianie lotnictwem" na Akademii Obrony Narodowej. To były bardzo męczące studia. "Wizz Air" latał "turn around", czyli na przykład z Warszawy do Londynu i z powrotem, a ja od razu przesiadałam się na lot z Warszawy do Rzymu i z powrotem. W domu byłam późną nocą, a rano pobudka o 5 i na studia. Gdy zbliżał się koniec studiów, pomyślałam, że może zmienić firmę, bo loty "tam i z powrotem" już mi nie wystarczały. Wówczas był nabór do OLT ludzi, co mają licencje na A320. Ja i kilku ludzi się tam dostaliśmy i byliśmy przyjęci jako pierwsi po otwarciu nowej firmy. To było co innego. Robiliśmy czartery, pewnego razu mieszkaliśmy nawet miesiąc w Chorwacji. Co dwa, trzy dni lot. Było bardzo fajnie.

- I potem już było "Emirates Airlines", czyli jedne z najbogatszych linii lotniczych na świecie z siedzibą w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jak się pani udało tam dostać?
- Już prędzej o tym myślałam, ale najpierw studia musiałam ukończyć. Nabór był w styczniu ubiegłego roku. Poszłam ze znajomą i udało się nam dostać. No i tak wylądowałam w Dubaju, gdzie zresztą razem mieszkamy. Zawsze marzyłam o lataniu po całym świecie. Dotychczas tego nie znałam, bo linie, na których pracowałam poprzednio, latały po Europie i to też nie wszędzie.

- Ponownie zadaję sobie pytanie: jak pani udało się tam dostać? Mnóstwo chętnych, a pani jest chyba urodzona pod szczęśliwą gwiazdą.
- Już pracowałam trzy lata jako stewardessa i doświadczenie miało ogromne znaczenie. Wiedziałam też, na co zwraca się uwagę przy rekrutacji. Trwała ona dwa dni, wszystko w języku angielskim. Sprawdzali wszystko: znajomość języka, testy na inteligencję, praca w grupie, bo nie można być liderem, testy psychologiczne, rozmowa twarzą w twarz czy napisać esej.

- Polacy rekrutowali?
- Nie, "Emirates" zatrudnia ludzi ze stu miejsc na świecie, również do rekrutacji i to jest loteria, na kogo się trafi. Już po rekrutacji jest szkolenie. W "Wizz Air" trwało trzy tygodnie, a w "Emirates" dwa miesiące. I to dzień w dzień od 7 do 16. Mnóstwo wiedzy, ćwiczeń, symulatorów. Są świetnie przygotowani. Dotyczące wszystkiego: sytuacji niebezpiecznych, medycznych, standardu serwisu czy języka arabskiego. Mieliśmy wycieczkę do meczetu, żeby poznać ich kulturę. Na początku jest umowa na pół roku. Wówczas prowadzi się specjalne dzienniki, tzw. "flight rewiev". Oceniane jest wszystko: od sytuacji nieprzewidzianych do tego, czy się cały czas uśmiecham. Jeśli wszystko jest w porządku, podpisywany jest kontrakt. Teraz mam kontrakt trzyletni.

- Jakie warunki stworzyły pani "Emirates"?
- Dają nam mieszkania i opłacają wszystkie rachunki. O nic się nie muszę martwić. To, co zarobię, jest dla mnie. Nie muszę się martwić nawet o czysty mundur, bo po locie oddaję go do pralni i następnego dnia mam wyprasowany i świeżutki. Nie muszę się martwić o transport, gdyż co dziesięć minut odjeżdzają autobusy do pracy, marketu czy na plażę. "Emirates" doceniają pracownika. Jeśli ktoś chce zrobić karierę i się stara, na pewno ją zrobi. Ja chcę.

- Czy na pokładzie są jakieś stanowiska? Wiem, że jest szefowa personelu...
- Jest cała struktura. Klasa ekonomiczna, pierwsza klasa i klasa biznes. Są szefowe poszczególnych klas i szef całego pokładu. Ja oczywiście musiałam zaczynać wszystko od początku. Jestem tam już jednak rok, więc myślę, że za parę miesięcy będę mogła przejść do biznes klasy. Ale dla mnie nie ma to większego znaczenia. Lubię swoją pracę i nieważne jest, w jakiej klasie jestem.

- Jak to wygląda na pokładzie? Macie wolny czas, chwilę dla siebie?
- To ogromne linie lotnicze, mamy budynek podobny do bydgoskiego Focus Malla. Tam tysiące stewardes. Mamy bramki tylko dla siebie, przykładam mój identyfikator i pojawia się komunikat: "Witaj Paulina na locie nr taki, a taki". Potem przykładam rękę, żeby zrobić odcisk palca i mogę nadać swój bagaż. Później spotykamy się w pomieszczeniu, gdzie jest duży stół. W dużych samolotach jest dwadzieści osób załogi. Na monitorze jest przedstawiony każdy z nas, w jakich mówimy językach i telefon do niego. Wówczas wstajemy i mówimy coś o sobie, ewentualnie o zdolnościach, jakie mogą się przydać podczas lotu. Tak się wszyscy poznają. Nie ma tak, że leci ta sama załoga, bowiem na każdy lot wybierana jest inna. Dobierana jest tak, żeby każdy znał jakiś inny język poza angielskim. Jeśli ktoś ma jakiś problem, nie może być tak, że się z nikim z personelu nie dogada. Tego, że się nie znamy, strasznie się bałam. Wiadomo, nie zawsze ma się dobry dzień i w ekipie, która się zna - tak jak na poprzednich liniach - wszyscy to zrozumieją. Tutaj stewardesy są z Kenii, Singapuru czy Maroko. Ale okazało się, że jest wszystko w porządku. Może z powodu testów psychologicznych, jakie przechodzimy? Na pokładzie jest tak, jakbyśmy dobrze się znali. Tylko imion się trzeba nauczyć, co nie zawsze jest taki proste (śmiech).

- Czy po przylocie ma pani czas pozwiedzać?
- To też był powód, dla którego wybrałam tą linię. Po przylocie jest minimalnie 24 godziny pobytu. Czasami jest 36 godzin, czasami 48 godzin, a czasami więcej. Naprawdę jest czas, żeby zobaczyć cały świat. Z tego też powodu nigdy nie wiem, jaki jest dzień tygodnia oraz jaki czas obowiązuje (śmiech). Ale miesięcznie jest jakieś maksimum dziesięć dni latania, bo to regulują międzynarodwe przepisy. Dochodzą jednak owe pobyty i się on wydłuża.

Zobacz też: Samoloty latają nad głowami bydgoszczan. Czy jesteśmy bezpieczni?
- Jest jakieś miejsce, które zapadło pani w pamięć?
- Lubię egzotyczne kraje, bo tam jest klimat, którego nie znamy. Wiele miejsc jest przepięknych. Miałam na ręku misia koalę, bawiłam się z kangurami, jeździłam na wielbłądach. Bardzo mi się podobało w Tajlandii, Tanzanii, w Malezji jest niesamowicie, bo biegają dzikie małpy na wolności, a w Bangladeszu widziałam biedę, jaką trudno sobie wyobrazić. Ale bardzo ładnie jest... w Bydgoszczy. Nie byłam tu rok, bardzo tęskniłam i jestem pod wrażeniem. Bardzo urocze miasto.

- Miała pani jakąś sytuację niebezpieczną podczas lotu?
- Na szczęście nie. Jeśli chodzi o pasażerów, to najczęściej zdarzają się sytuacje medyczne. Nie zadaje pan sobie sprawy, jakie ludzie mają problemy z lataniem. Omdleń jest cała masa. Także zawałów, padaczek czy udarów. Mnóstwo jest także niegrzecznych pasażerów, ale jak leci czterysta osób, to zawsze się taki znajdzie. Ale uśmiech jest receptą na wszystko.

- Jak się żyje w Dubaju?
- To jest życie jak w amerykańskich serialach, które kiedyś oglądałam. Jeśli chcesz - to na plażę albo na koncert, albo na wyścigi, albo pływać z delfinami, albo... pojeździć na nartach. Każdy dzień jest inny od poprzedniego. To wszystko jest dla ludzi i oni z tego korzystają. Mam tam grono fantastycznych przyjaciół, razem z którymi mieszkam. Z całego świata. Mamy dzień wolny, a koleżanka zaprasza nas na śniadnie. Ona ma szynkę z Moskwy, my ananasa z Mauritiusa, kolega pieczywo skądś tam i jest śniadanie. Za chwilę jedna osoba jest w Chinach, druga w USA i potem ponownie spotykamy się razem. Mama była u mnie w ubiegłym roku na wigilię. Przywiozła mnóstwo polskich potraw, były kolędy - słowem wigilia, jakiej w Polsce nie było (śmiech).

- Pani lata również jako pilot?
- Jeszcze nie, bo zawsze brakuje mi czasu, żeby te uprawnienia wyrobić. Ale dużo wiem o lataniu i jestem pewna, że któregoś dnia wzbije się samolot ze mną ze sterami.

Czytaj e-wydanie »

Oferty pracy z Twojego regionu

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska