Dlatego Orzeł z Wisły, im bliżej było do igrzysk w Vancouver unikał składania medalowych deklaracji. Ale też nie twierdził, że do kraju "klonego liścia“ wybiera się na wycieczkę. Robił swoje, zaufał bezgranicznie Hannu Lepisto.
Gdy śledziłem przebieg sobotniego konkursu, powracały obrazki sprzed trzech lat, z mistrzostw globu w Sapporo. Wszak w PŚ też nie szło. Ale w najważniejszym starcie Adam odleciał konkurentom.
Historia lubi się powtarzać. Przyczajony Orzeł odrodził się ponownie. Skoczył i zaskoczył. Nas kibiców i ... butnych Austriaków, ostrzących sobie apetyt na komplet miejsc na podium.