https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Stracą kolejne dziecko?

Agnieszka Domka-Rybka [email protected]
Bartek jest na razie w domu dziecka, ale jego rodzice wierzą, że wkrótce do nich wróci
Bartek jest na razie w domu dziecka, ale jego rodzice wierzą, że wkrótce do nich wróci (Fot. Agnieszka Domka-Rybka)
Wkrótce sąd zdecyduje: Bartek wraca do rodziców czy zostaje w domu dziecka. Teraz Anna i Mieczysław Wiktorowscy żyją w napięciu.
- 10-letnie dziecko trzeba jeszcze przypilnować przy lekcjach - twierdzi Anna Wiktorowska. - Ale Justynka i tak jest bardzo samodzielna.
- 10-letnie dziecko trzeba jeszcze przypilnować przy lekcjach - twierdzi Anna Wiktorowska. - Ale Justynka i tak jest bardzo samodzielna. (Fot. Agnieszka Domka-Rybka)

- 10-letnie dziecko trzeba jeszcze przypilnować przy lekcjach - twierdzi Anna Wiktorowska. - Ale Justynka i tak jest bardzo samodzielna.
(fot. (Fot. Agnieszka Domka-Rybka))

Są w ciągłych rozjazdach. Kursują między domem w Ściborzu, domem dziecka w Jaksicach i sądem w Inowrocławiu. Trudno tak, bo samochodu jeszcze nie mają. - No właśnie, ten cholerny samochód... - denerwuje się tata Bartka - Bo niby tylko zwykły kawał blachy z silnikiem, a dla sądu sprawa najwyższej wagi. Wiktorowski kiwa głową ze zdumienia.

Jedno dziecko już straciła
Anna zaraz mówi, że cierpienie ma wpisane w życie. W każdym razie łatwo nie jest.
Najpierw długa i stresująca walka z biologicznym ojcem dwójki jej pierwszych dzieci: Patrycji i Irka. Dopiero wyniki badań DNA zmuszają mężczyznę do płacenia alimentów.

Później kolejny cios w serce: w 1995 roku Patrycja i Irek trafiają do domu dziecka.
Cztery lata później Anna wychodzi za Mieczysława Wiktorowskiego. Wprowadza się do jego domu w Ściborzu, kilka kilometrów od Inowrocławia. Wtedy odzyskuje swoje nieślubne dzieci. Niedługo później rodzi Wiktorowskiemu Justynę.

Sielanka nie trwa długo. On często wpada w furię. Dochodzi do awantur, głównie między przybranym ojcem a dorastającym Irkiem. Nie raz i nie dwa kobieta staje w obronie syna, jak to matka potrafi najlepiej.

Trzeba wzywać policję. Jednego dnia Mietek pierze żonę, a drugiego brata Henryka, który mieszka za ścianą. Chodzi najczęściej o ziemię, bo - zdaniem Henryka - ojciec zapisał Mietkowi za dużo - czyli aż pięć szóstych rodzinnego majątku.

Najgorsze jednak jeszcze przed nimi: w listopadowy poranek 2001 roku Anna znajduje w łóżku martwą Patrycję. Szok dla wszystkich! Nagła śmierć dziecka? To przecież niemożliwe! A jednak, opinia patologów jest jednoznaczna: przyczyną zgonu 7-letniej dziewczynki była niewydolność krążenia spowodowana zapaleniem mięśnia sercowego. Zdaniem Prokuratury Okręgowej w Bydgoszczy, choć nagła śmierć u dzieci zdarza się bardzo rzadko, dochodzi do takich przypadków. Śledztwo zostaje umorzone. Anna traci więc córkę na zawsze.

W listopadowy poranek 2001 roku Anna znajduje w łóżku martwą Patrycję. Szok dla wszystkich! I właśnie wtedy zaczyna mieć problemy z nerwami, chwilami nie potrafi ich opanować. W końcu nie wytrzymuje. Pakuje się, zabiera dzieciaki i odchodzi od Wiktorowskiego. Przygarnia ją matka mieszkająca niedaleko w Oporówku. Babcia bardzo jest za wnukami. Poszłaby za nimi w ogień. I emerytury im nie szczędzi, choć od lat choruje i wydaje dużo na leki. Ale co tam leki, wnuki są przecież najważniejsze.

Mniej więcej w tym czasie - grudzień 2001 rok - Anna dzwoni do "Pomorskiej" po raz pierwszy. Pomagamy jej wtedy załatwić mieszkanie socjalne w gminie Inowrocław.

Bywało różnie, jest zgoda
Mija kilka lat - kwiecień 2008 rok - znowu odbieram telefon od Anny. I - jak wtedy - zaprasza mnie do Ściborza. Wchodzę, akurat pomaga Justynie przy lekcjach. Dziewczynka ma teraz 10 lat. Jest śliczną, drobną blondynką z długimi włosami.
Wiele się w tym domu zmieniło. Przede wszystkim Anna znowu jest z mężem. - Proszę nam pomóc w odzyskaniu Bartusia - Wiktorowska szuka nadziei, gdzie tylko się da. - Tak za nim tęsknimy. Tyle w życiu przeszłam, przecież pani wie. Straciłam Patrycję, nie mogę stracić jeszcze Bartusia! (płacz)

Chłopiec urodził się 5 lat temu, to znaczy kilka miesięcy po tym, jak Anna wróciła do męża. Bartek choruje na wodogłowie. Ma też skrzywiony kręgosłup. Musi nosić gorset i ortopedyczne buty. Gdy skończył pół roku, sąd zdecydował, by ograniczyć rodzicom prawa do jego wychowywania i chłopiec trafił do domu dziecka.

- To prawda, różnie się między nami układało, jak to między mężem i żoną, ale od dawna już - jak to się pani mówi - żyjemy w zgodzie - przekonuje pan Mietek. - Z Irkiem też się dotarliśmy. Ma już 18 lat, jest spokojniejszy. Jak to się pani mówi, wyrósł z głupiego wieku.

Pan Mietek twierdzi, że wszyscy robią im pod górkę. I zaraz tłumaczy, kto i dlaczego: - Najpierw - jak to się pani mówi - gdy robiłem dorywczo, sąd zarzucił, że nie mam stałej umowy o pracę, więc syn nie może wrócić do domu. Wtedy - jak to pani mówi - załatwiłem se robotę na legalu, w tartaku koło Torunia. Zarabiam ponad 2 tysiaki na łapę. No to, jak się im kurna wydaje, nie utrzymam za to rodziny? Do opieki po zasiłek nie pódę, bo żem człowiek odpowiedzialny. Jak się ma dzieci, trza je utrzymać.

No to więc umowa o pracę już jest. Ale to i tak za mało. - Teraz sąd pyta, czy jest samochód: pani czy wszystkie ludzie Polsce, a nawet te zagraniczne, to one mają samochody? Ja bym taki pewien nie był. Ale gdyby sędzie powiedzieli: będzie samochód, będzie i Bartuś w domu! A tak, kupię samochód, to sędzie zapytają: czy w domu jest helikopter? Potem: czy jest rakieta? - Mietek wstaje z krzesła i zaczyna nerwowo chodzić po pokoju - Pani, do czego to jest w ogóle podobne, żeby takie wymagania stawiać! Od żony żądają zaświadczenia od lekarza, że teraz jest mniej nerwowa, że może mieć dziecko w domu. I mamy już to cholerne zaświadczenie! A - jak pani myśli - ona jedyna nerwowa na całym świecie! A adwokaty to się niby nie denerwują?

Piłka czeka na Bartka
Wiktorowski pokazuje mieszkanie: - Proszę ino zobaczyć, sam je wyremontowałem. Dla Bartusia! Żeby nam go ino oddali! Przecież pani pamięta, jak tu kiedyś wyglądało. A teraz: szwedzka podłoga, plastikowe okna, konwektory, świeżo pomalowane ściany. Zerkam w kąt, gdzie leży piłka przygotowana do rehabilitacji Bartka.

Wiktorowska też nie może usiedzieć w miejscu: - Gdyby pani słyszała, jak Bartuś płacze, gdy wychodzimy z domu dziecka. Co ja mam robić, gdy mu łzy jak grochy lecą? Woła do domu! Serce pęka. Żeby chociaż na próbę nam go dali. I niech nas sprawdzają! Niech nawet ochronę koło domu postawią! Przecież Justynę pozwolili wychowywać, proszę zapytać w szkole, czy ma nieodrobione lekcje, czy przychodzi niedomyta czy głodna. Proszę zapytać ludzi, co o nas myślą. Przecież jeździłam z małym Bartusiem do lekarza. Nawet do Bydgoszczy pociągiem, jak tylko zauważyłam, że coś jest z nim nie tak. Ja go tak bardzo kocham! Oni chcą go oddać do domu pomocy społecznej. Wykończą mi dzieciaka! Trzeba go ratować!

Zmarnują go
Podobnie mówi mieszkanka Ściborza: - Oj wykończą go, wykończą! Wiktorowscy oba są nerwowe, to prawda, ale bardzo są za dziećmi. Widzę ją czasami, jak na rowerze z zakupami jedzie, zimno niezimno, a ona pedałuje. I pamiętam, jak jeździła tak z Bartkiem. Mietek ma daleko do pracy. Wstaje chłop wcześniej rano, bo przecież samochodu nie ma. Zaradny jest. A miejsce Bartka jest w domu rodzinnym, a nie w domu dziecka. Ale gdyby sędzie powiedzieli: będzie samochód, będzie i Bartuś w domu! A tak, kupię samochód, to sędzie zapytają: czy w domu jest helikopter?

Inna mieszkanka Ściborza: - Chcą im dzieciaka zmarnować! Taki dom dziecka to przecież nic dobrego. Rozumiem, gdyby dzieciak był sierotą, ale przecież ma dwoje rodziców, co nie?

Pytamy też wychowawczynię Justyny (dziewczynka jest uczennicą III klasy podstawówki): - To fajna, grzeczna uczennica i bardzo dojrzała jak na swój wiek, 10 lat - podkreśla Alicja Mikisiewicz - Dobrze się uczy. Zawsze jest zadbana, ma odrobione lekcje i drugie śniadanie. Matka często pyta, co dzieje się w szkole. Jest na każdej wywiadówce. A gdy nie może, przyjeżdża zaraz następnego dnia. Mam z panią Wiktorowską dobry kontakt. W zeszłym roku, gdy Justyna szła do komunii, przyjechał też tata, by poradzić się, co trzeba kupić. Naprawdę, nigdy niczego złego nie zaważyłam.

Czytam szkolną opinię o Justynie: "Uczennica koleżeńska, grzeczna, bardzo lubiana przez zespół klasowy. Chętnie pomaga innym, do zajęć zawsze przygotowana".

A Bartek? Od niemowlęcia przebywa w domu dziecka. Zofia Głogowska, dyrektor Domu Dziecka w Jaksicach zaznacza już na samym początku, że Bartek jest u nich kilka lat i gdyby chcieli go oddać do domu pomocy społecznej, już dawno by to zrobili. - Rodzinne sprawy są bardzo skomplikowane, ta też. Sytuacja tej rodziny zmieniała się wielokrotnie, rodzice na przemian kłócili się i godzili. Obecnie w domu rodzinnym dziecka panuje względna harmonia. Trudno mi na 100 procent powiedzieć, czy są to trwałe zmiany, czy już nigdy nie będzie tam kłótni. My nie jesteśmy przeciwko rodzicom. Odwiedzają syna regularnie, interesują się nim, matka podpatrywała, jak wygląda rehabilitacja. Bartek potrzebuje szczególnej opieki. Dużo zależy od rodziców, ale - trzeba uczciwie przyznać - że z Justyną sobie radzą. W sądzie nie toczy się sprawa przeciwko nim, tylko o zmianę formy ograniczenia praw rodzicielskich, czyli o powrót Barka do domu. Sąd jednak musi wziąć pod uwagę przede wszystkim dobro dziecka.

W sądzie nie toczy się sprawa przeciwko Wiktorowskim, tylko o zmianę formy ograniczenia praw rodzicielskich, czyli o powrót Barka do domu. W Wydziale Rodzinnym Sądu Rejonowego w Inowrocławiu nie chcą rozmawiać o sprawie Wiktorowskich. Mówią, że jest w toku i nie wolno udzielać żadnych informacji. I to sąd ma ostatnie zdanie: decyzja 21 maja.

Wybrane dla Ciebie

Wyjmij z lodówki i podlej hortensje. Ogród utonie w kwiatach. Oto trik na kwitnienie!

Wyjmij z lodówki i podlej hortensje. Ogród utonie w kwiatach. Oto trik na kwitnienie!

Raz w miesiącu podsypuję tym zamiolkukasa. W mig wypuszcza nowe liście

Raz w miesiącu podsypuję tym zamiolkukasa. W mig wypuszcza nowe liście

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska