Szaweł (Géza Röhrig) jest więźniem w Auschwitz-Birkenau. Wydzielono go do Sonderkommando, gdzie wraz z innymi więźniami jest zmuszany pomagać w Zagładzie – konwojuje Żydów do komór gazowych, ściąga im ubrania, a po „kąpieli” wynosi ich zwłoki i sprząta komorę. Wszystko w ekspresowym tempie, gdyż kolejny transport ludzi jest już u drzwi obozu. Każdy dzień wygląda tak samo. Można się pocieszać, że po czterech miesiącach przyjdą następcy, a samemu się straci życie z rąk Niemców.
Już od pierwszej sceny kamera niemal przykleja się do Szawła, który przez 107 minut seansu będzie przewodnikiem po kolejnych kręgach oświęcimskiego piekła. Poprzez rozmyty po bokach obraz twórcy chcą, aby widz skupił się na głównym bohaterze, ale paradoksalnie właśnie to, co sprawia wrażenie najbardziej niewyraźnego, uderza i wybrzmiewa najmocniej. Szaweł już wszystko widział, na co dzień obcując ze złem zdążył do niego przywyknąć, więc śmierć mu spowszedniała. Widzowi wręcz przeciwnie.