https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Szczęście bez telewizji

Anna Wiejowska
Co łączy Krystynę Czubównę, Annę Popek, Marię Wiernikowską, Monikę Luft, Kingę Rusin, Paulinę Smaszcz-Kurzajewską, Zofię Czernicką, Małgorzatę Szelewicką i Adriannę Niecko? Wszystkie swego czasu były gwiazdami szklanego ekranu. Połknęły telewizyjnego bakcyla i poznały smak sławy. Potem zniknęły z wizji. Co robią dziś?

     Krystyna Czubówna, eksprezenterka "Panoramy", kolekcjonerka wszystkich możliwych nagród telewizyjnych, począwszy od Wiktorów, a na Telekamerach skończywszy, zrezygnowała z pracy w TVP na rzecz intratnej posady w Telekomunikacji Polskiej. Na "dzień dobry" wzięła udział w reklamie swojej nowej firmy i podarowała jej własną twarz, na którą pracowała całe życie. Dostała za to więcej pieniędzy, niż zarobiłaby w TVP przez długie lata, jakie zostały jej do emerytury. Ale tajemnicą poliszynela jest, że motyw finansowy nie był jedynym, jaki przyświecał popularnej prezenterce przy podejmowaniu decyzji o zmianie pracy. Mówi się, że gdyby sama nie odeszła z "Panoramy", mogłaby podzielić los swojej redakcyjnej koleżanki Bożeny Targosz, której po prostu podziękowano. Czubówna ma teraz świetną pracę, satysfakcjonujące zarobki i święty spokój, o którym w telewizji mogła tylko marzyć.
     Małgorzata Szelewicka, która należała do najbardziej lubianych prezenterek "Wiadomości", pracę w telewizji straciła dosłownie z dnia na dzień. O swoim zwolnieniu dowiedziała się przez telefon od pewnej dziennikarki, która zapytała ją, czy to prawda, że odchodzi z TVP. Szelewicka odpowiedziała wówczas, zgodnie z prawdą, że... nie wie. Powody, dla których została zwolniona, były co najmniej dziwaczne: zbyt ładna i za młoda, przez co miała rozpraszać uwagę widzów. Chciała złożyć protest, bo przecież nie można nikogo dyskryminować w pracy z powodu wyglądu, wieku i płci. Ale dała sobie spokój. Dziś jest rzecznikiem prasowym w Ministerstwie Edukacji. Lubi swoją robotę i za nic w świecie nie wróciłaby do "Wiadomości".
     Przed Kingą Rusin, eksprezenterką "Jedynki", drzwi do telewizji publicznej zostały zatrzaśnięte po tym, jak jej mąż Tomasz Lis zamienił "Wiadomości" w TVP 1 na "Fakty" w TVN. Wielokrotnie próbowała wrócić do stacji, w której stawiała pierwsze zawodowe kroki. Składała scenariusze coraz to nowych programów, ale wszystkie jej wysiłki w tym kierunku spełzły na niczym.
     - To nie ja zrezygnowałam z TVP, ale TVP ze mnie - _mówi. - Nie panuje tam życzliwa mi atmosfera. TVP rzekomo hołduje zasadzie, że nie można zatrudniać osób, których bliscy pracują w konkurencyjnej telewizji. Tyle że zasadę tę stosuje wyłącznie w stosunku do mnie.
     Przez jakiś czas Kinga Rusin była prezenterką magazynu "Wizjer" w TVN, z którym wiązała spore nadzieje. Jednak program wypadł z ramówki, a ona zaszła w drugą ciążę. Od tamtej pory nie pojawia się na szklanym ekranie. Dziś zajmuje się wychowywaniem dwóch córeczek - Poli i Igi. Została też wiceprezesem Fundacji ABC XXI i współorganizatorką słynnej akcji "Cała Polska czyta dzieciom". Razem z Katarzyną Wende założyła agencję PR. Twierdzi, że zrozumiała, iż nie puka się dwa razy do tych samych drzwi. Jednak pewien żal i tęsknota zostały.
     - _Gdyby ze strony TVP pojawiła się ciekawa propozycja, na pewno bym się nie wahała - _wyznała Kinga Rusin. - Jednak człowiek musi iść do przodu.
     Choć Maria Wiernikowska, ceniona reportażystka, autorka m.in. programu "Widziałam" w TVP 1, na wizji się już nie pojawia, wciąż ma etat w telewizji. Co miesiąc dostaje z tego tytułu prawie 600 zł na rękę. W zamian nie daje nic, bo telewizja niczego od niej nie oczekuje, a wręcz nie chce. Żeby zarabiać na życie, dziennikarka założyła na warszawskiej Starówce klubo-galerię "Koniec świata". Knajpka jest niewielka, 30 metrów kwadratowych i kilka stolików. Wiernikowska specjalizuje się m.in. w smalcu ze skwarkami i domowym serniku. W menu jest też papryka á la Czarzasty. Dziennikarka sama parzy i podaje kawę, sprząta ze stolików, zmywa gary i myje WC. Do jej lokalu przychodzą głównie studenci i dziennikarze, a fotografowie prezentują tu swoje prace.
     - _Nie pojawiam się już w telewizji - _przyznała Wiernikowska. - Przestało mi zależeć.
     O takich jak Wiernikowska w TVP mówią: martwa dusza. W takiej sytuacji są: Zofia Czernicka ("Antena", "Świat kobiet "), która równocześnie prowadzi własną agencję public relations, Jerzy Klechta ("Bliżej świata ") czy Jan Jankowski ("Forum "), obecnie nie tylko dziennikarz TVP, ale także... rzecznik Poczty Polskiej. Podobno taką martwą duszą można być nawet 20 lat.
     Dopóki pojawiasz się w telewizyjnym okienku, dopóty jesteś doceniana i potrzebna. Nie od dziś wiadomo, że telewizja generalnie płaci grosze, ale dzięki temu, że ktoś jest stale obecny na szklanym ekranie, dostaje całą masę dobrze płatnych propozycji na boku. Znane prezenterki prowadzą rozmaite promocje, bankiety, koncerty i to jest zasadnicze źródło ich dochodów. Lecz gdy znikają z telewizyjnego okienka, a tym samym ich popularność spada, przestają dostawać jakiekolwiek oferty. Co gorsza, muszą walczyć z etykietką "ładna pani z telewizji". Na własnej skórze przekonała się o tym Monika Luft, eksprezenterka "Jedynki". Gdy niespodziewanie dowiedziała się, że z niejasnych powodów nie będzie już pracownikiem Działu Oprawy i Promocji TVP 1, natychmiast przeniosła się do startującej Tele 5. Tam popracowała zaledwie kilka miesięcy, po czym stacji skończyły się pieniądze (do dziś nie rozliczyła się z większością pracowników). A Monika Luft, absolwentka iberystyki, osoba szalenie inteligentna i władająca kilkoma językami obcymi, nie może znaleźć pracy. Stereotyp, że jak była prezenterką, to nic nie umie i jest głupia, blokuje przed nią wszelkie drzwi. Eksprezenterka zajęła się więc pisaniem książki i nie pozostaje jej nic innego, jak tylko liczyć na to, że spod jej pióra wyjdzie bestseller.
     - _Też musiałam borykać się z etykietką "pani z telewizji", gdy podjęłam pracę w PZU Życie - _przyznaje Adrianna Niecko, najpierw dziennikarka TV Gdańsk, a potem kolejno: prezenterka "Jedynki", "Teleexpressu" i "Panoramy".
     Nigdy nie miała etatu w TVP. Prowadziła własną działalność gospodarczą i na podstawie czasowych kontraktów wystawiała telewizji rachunki. Któregoś dnia, a było to niemal w 8. rocznicę pracy na małym ekranie, okazało się, że jej umowa wygasła, a szefowie nie mają ochoty na podpisanie następnej.
     - _Zapytałam o powody i usłyszałam, że nie ma już zapotrzebowania na moją osobę - _mówi Adrianna Niecko, dziś wicedyrektor gabinetu prezesa PZU Życie. - Nie załamałam się jednak. Stwierdziłam, że mam skończone 30 lat i najwyższa pora, by zmienić branżę.
     Radykalnie odmieniła swoje życie. Włożyła mnóstwo wysiłku, by sprawdzić się w nowej roli. Dziś nie żałuje, że nie pracuje w telewizji i nie tęskni za nią. Ale nie zarzeka się: gdyby dostała ciekawą ofertę na wyśmienitych warunkach, rozważyłaby ją.
     - _Jednak musiałaby to być niezła antena, niezły program i niezłe pieniądze - _zastrzega Adrianna Niecko.
     - _Pani mnie pyta, jak wygląda moje życie bez telewizji, a ja się głowię się nad tym, jak będzie ono wyglądało bez ministra Kołodki - _żartuje Anna Popek, która dla posady doradcy do spraw medialnych u Kołodki zrezygnowała z pracy prezenterki TVP 1. - Właśnie pakuję swoje rzeczy.
     Anna Popek nie spaliła jednak za sobą mostów do telewizji. Szefowie poszli jej na rękę i zgodzili się na roczny urlop bezpłatny.
     
- To był dobry ruch z mojej strony - _uważa. - Przez te dziewięć miesięcy nauczyłam się wielu nowych rzeczy i rozwinęłam się jako osoba. Przekonałam się, że żeby się stale uczyć, trzeba co jakiś czas zmieniać pracę. A za telewizją nie tęskniłam, bo po prostu nie miałam na to czasu.
     Teraz jednak planuje powrót do TVP.
     - _Nie chciałabym robić tego samego, co wcześniej - _wyznaje. - Podoba mi się kreowanie wizerunku osób publicznych. Ale to, co będę robiła, zależy od rozmów, które są dopiero przede mną.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska