Kiedy węgierskie udka i zboże czają się już przy granicy na zielone światło ministra Piechoty, kiedy ważą się losy koalicji rządowej, moją uwagę przykuła niewinna notatka. Wstyd przyznać, bo w dodatku obsceniczna. Oto 13 sierpnia tego roku w Krakowie małżeństwo polskich Niemców rozpoczynało swój miodowy miesiąc. Niejaka Joanna S. i jej oblubieniec Andrzej S. postanowili uczcić ten piękny dzień. Najpierw w przyzwoitym lokalu uraczyli się butelką przedniego szampana, po czym udali się na modły do kościoła oo. Franciszkanów.
I tu zaczyna się problem. Świadkowie twierdzą, że młode małżeństwo w przedsionku bazyliki odmawiało "Zdrowaś Mario", wznosząc na przemian antykościelne i antypapieskie okrzyki. Co więcej, po interwencji zakonników wzmiankowana Joanna S. miała jakoby wbiec do świątyni, obnażając ciało (na wysokości piersi).
Rzecz to doprawdy niesłychana, ale tylko do pewnego momentu. Krakowska policja, chcąc zapewne, by para oszołomów nie przeszkodziła w pielgrzymce papieża, zapuszkowała małżonków w areszcie. Sądziłem, że na dzień, góra dwa. Ale nie - państwo młodzi spędzili w areszcie cały miesiąc miodowy, mając darmowy wikt i opierunek. Ba, można nawet domniemywać, iż małżeństwo nie zostało skonsumowane, bo - zdaje się - tak zwane miękkie widzenia zlikwidowano.
Wobec problemów węgierskiego zboża, rogacizny i nierogacizny tudzież pomidorowej od bratanków, niniejsza historia wydawać się może banalna, a nawet bez sensu. Otóż nie.
Proszę sobie wyobrazić, że Andrzeja S., nieszczęśnika z niemieckim paszportem, krakowska policja do dziś trzyma w areszcie, a jego żonę sąd wypuścił dopiero w poniedziałek. I to zapewne na żółte papiery. Jednak najbardziej zniewalające jest uzasadnienie utrzymania aresztu wobec - być może - profanów polskich świętości. Krakowski sąd mianowicie orzekł areszt, "ponieważ podejrzewani nie przyznawali się do czynu, nie mieli stałego miejsca zamieszkania w Polsce i - uwaga! - w związku z tym zachodziło prawdopodobieństwo ukrywania się, matactwa i utrudniania postępowania "! Ufff, może się mylę, ale wszystko wskazuje na to, że krakowscy sędziowie są na tropie gigantycznej afery gangsterskiej. Joanna S. musiała mieć w piersiach (zamiast silikonu) po pół kilograma amfetaminy, którą handlowała przed świątynią. Należało ją zatem odizolować od męża - szefa szefów "Baraniny" - a jego samego przetrzymać w areszcie jeszcze parę miesięcy. Póki nie zmięknie, nie poda nazwisk, adresów i kontaktów...
Nie wiem jak zakończy się ta miłosierna historyjka z Krakowa, ale na zdrowy maklerski rozum od przynajmniej miesiąca Polacy z niemieckimi paszportami powinni być u siebie w domu. Po zapłaceniu odpowiedniej grzywny.
Z annałów sądowych tygodnia wydarzeniem był jeszcze wyrok skazujący na szefa Prawa (hi, hi) i Sprawiedliwości (he, he) Lecha Kaczyńskiego. Ów dobry człowiek Wałęsę nazwał łobuzem zupełnie przypadkowo, a Wachowskiego złodziejem - zupełnie nieprzypadkowo. Mamy więc nie tylko przypadkowe społeczeństwo, także i przypadkowe przestępstwa. Po ogłoszeniu wyroku Kaczyński przekonał się, że w Polsce "prawo" znaczy prawo, a "sprawiedliwość" - sprawiedliwość. I Wałęsę, owszem, przeprosi, natomiast Wachowskiego nie - to byłaby paranoja. Prawa i Sprawiedliwości. Święte słowa napisał pewien uczeń w pracy maturalnej:
"Rej miał rację, bo powiedział, że Polacy nie gęsi, ale gęgać umieją".
Teatr Polska Gęś
Wasz Makler