Jednak co dzieje się, gdy program na kilka minut, podczas porannych reklam, schodzi z anteny? Mało kto wie, że w studiu panuje wtedy prawdziwy kocioł...
Na kilka minut przed wejściem na antenę w studiu "Kawy czy herbaty?" trwają jeszcze ostatnie przygotowania. Prowadzący słuchają wskazówek reżysera i kierowników produkcji, makijażystki poprawiają makijaż, w kąciku kucharz porządkuje swoje stanowisko pracy, a prezenterka pogody zapoznaje się z właśnie otrzymanym faksem od redakcyjnego synoptyka.
Chwilę przed szóstą na sygnał kierownika produkcji wszyscy milkną. I tak dwie godziny - z małymi przerwami na reklamę, podczas których można chwilę odsapnąć - ekipa porannego magazynu "Jedynki" daje z siebie po prostu wszystko.
Magia ekranu
- Nie będę skromny, gdy powiem, że należy mieć pewne predyspozycje do występów na żywo - twierdzi Paweł Pochwała, gospodarz środowego programu. - Łatwo stracić głowę lub wpaść w panikę, kiedy dzieje się coś nieprzewidzianego na oczach milionów telewidzów. Często panuje w studiu taki kocioł, że jest się o krok od pomieszania zmysłów. Ale my lubimy takie różne ekstremalne sytuacje. Bo przynajmniej się coś dzieje.
Mimo emocji, jakie panują w studiu, widzowie nie dostrzegają, że coś wymyka się spod kontroli.
- To jest właśnie magia telewizji - tłumaczy dalej Paweł Pochwała. - Chodzi o to, aby z każdej opresji wyjść z podniesioną głową. Nawet z wpadki można zrobić atut. A o wpadki nietrudno, szczególnie, gdy nadaje się na żywo.
- Przejęzyczenia zdarzają się także i mnie, która od samego początku współpracuje przy programie - przyznaje Iwona Schymalla, partnerka Pawła Pochwały. - Najgorzej jest jednak, gdy zapomni się nazwisko zaproszonej do studia osoby. Mimo że często znamy ją bardzo dobrze, nagle w głowie pojawia się czarna dziura.
Zaspani goście
Dla Lidii Piechoty natomiast, gospodyni piątkowego odcinka, najmniej przyjemne sytuacje mają miejsce, kiedy ma do czynienia z gośćmi, którzy z racji wczesnej pory wciąż zdają się być zaspani.
- Dwoimy się wtedy i troimy, a i tak efekt jest marny - nie ma z gościem większego kontaktu, trudno się z nim rozmawia.
Innym razem to nie rozmówca przysparza kłopotów, a przyroda. Ireneusz Gruca, kierownik produkcji, wspomina pewną sytuację, gdy w programie relacjonowano pracę na planie "Ogniem i mieczem". Mróz był tak straszliwy, że zamarzły kamery. Wiele osób z ekipy nie dojechało na miejsce, bo drogi były nieprzejezdne.
- Przez 15 minut garstka osób gimnastykowała się, aby materiał z planu był ciekawy - śmieje się kierownik produkcji. - I proszę mi wierzyć, poziom adrenaliny był tak wysoki, że nikt nie odczuwał zimna.
Emocje w studiu opadają dopiero w momencie, gdy o godzinie ósmej śniadaniówka schodzi z anteny. To w zasadzie najprzyjemniejsza chwila dla wszystkich zgromadzonych w studiu - i to nie dlatego, że nareszcie można się zrelaksować, lecz dlatego że ekipa bezkarnie kosztuje smakołyki sporządzone przez redakcyjnego kucharza.
- Za najlepszy komplementem uważam to, gdy po zakończeniu programu otacza mnie mały tłumek głodomorów i łakomczuchów. Nie odstępują ani na krok mojego stanowiska, dopóki ze stołu nie zniknie jedzenie, które przyrządziłem - śmieje się Stefan Birek, szef kuchni w Hotelu Lord w Warszawie.