Pietrzak to szczupły mężczyzna w średnim wieku, z zawodu tokarz - ślusarz. Mówi, że w życiu nie pochwaliłby się dziennikarzowi swoją pasją, gdyby nie namówili go do tego znajomi. A łatwo namówić podobno nie było.
Ale gdy już się zgodził, opowiadał z błyskiem w oczach, jak trzy dziesięciolecia temu sprowadził się z Mazowsza do Ciechocinka i o tym, jak lubi dłubać w szkle, gdy nie ma innej roboty i że zamiłowanie do szklanego hobby ma w genach, bo szklarzem był jego ojciec. No a w ogóle, to "dłubie" w szklanych odpadach. Znaczy robi z nich jeśli nie coś pożytecznego, to takiego, co oko cieszy.
Pierwszy był dom
- Chyba osiem lat temu przyszło mi do głowy, żeby z odpadów szkła zrobić model własnego domu: ściany, drzwi, taras, schody - wszystko takie samo, tylko mniejsze. I zrobiłem. Na dodatek wieczorami jest oświetlony - pokazuje pierwszą swoją szklaną robotę.
Po niej postanowił powtórzyć model Titanica. Wcześniej sklejał taki model, ale z drewna i innych materiałów.
Ale to - można powiedzieć - była łatwizna. Bo, co to za sztuka z gotowych elementów skleić model? A z różnych kawałków szkła najpierw powycinać odpowiednie elementy, a potem złożyć w statek, to dopiero jest coś!
I to "coś" stoi teraz wśród ogrodowej zieleni. Ma ponad metr długości. Tylko szkło i silikon, który spoił szklane elementy. - Pół roku go robiłem - przyznaje Roman Pietrzak. Pokrył go szkłem antywłamaniowym, żeby nie przyszło komu kamieniem zniszczyć tę wielomiesięczną robotę.
Mur chiński obok tężni
Im dalej w ogródek, tym szklanych modeli więcej. Tyle że architektonicznych. Jest i miniatura egipskiej piramidy, i chińskiego muru i wieży Eifla. No i są najbardziej charakterystyczne elementy Ciechocinka: fontanna Grzybek i tężnia ze schodami w środku. Szklanymi, a jakże.
Pokazuje Pietrzak te swoje cuda i tłumaczy, że szkło szkłu nierówne. No bo przecież jest zwykłe, przezroczyste, jest też kolorowe, antywłamaniowe z folią i żywicą w środku, praktycznie nie do zbicia. Jest szkło bezpieczne, które nie rozlatuje się, gdy w nie uderzyć, jest ornamentowe, jest wreszcie kryształ, który rozsypuje się w pył przy uderzeniu, a także hartowane na samochodowe szyby. Widać, że żadne nie ma dla niego tajemnic. On jednak swoje szklane cuda robi wyłącznie odpadów, jakie zawsze znajdą się w zakładzie szklarskim teściowej.
Żona chciała mieć zegar
Szkło w ogródku to - można powiedzieć - ekspozycja. Jest też szkło użytkowe.
Na piętro budynku wchodzi człowiek schodami i może po obu ich stronach przeglądać się w ścianach, pokrytych kawałeczkami lustra. Nawet parapet i okienną wnękę pokrywa lustro.
Na tarasie stoją dwa stoły z mocnego szkła, duży i mniejszy do kawy - to także dzieła własnoręczne Pietrzaka.
Albo ten stojący duży zegar w pokoju. Szklany oczywiście, a dokładniej jego obudowa.
- Żona zawsze marzyła o stojącym zegarze, ale nigdy nie było nas na niego stać. Kiedyś w sklepie dawnego Metronu w Toruniu poprosiłem o ulotkę zegara, który jej się najbardziej podobał i zrobiłem taki sam ze szkła - mówi Roman Pietrzak tak, jakby zrobienie zegara to była bułka z masłem. Wnętrze szklanej szafki wypełnia zegar wiszący, ale całość jest tak skomponowana, że nikt nie pozna, że to amatorski "składak".
Dziecko mam sprzedać?
Swoich szklanych cacek Roman Pietrzak nie sprzedaje. - Oj, trudno by było. Bo jak się siedzi przy takiej robocie miesiącami, to potem człowiekowi żal się rozstać z tym, co zrobi. To jakby dziecko sprzedać - śmieje się.
Przyznaje, że tylko raz dał się namówić na odstąpienie szklanej pracy. - To była mała tężnia. Jedna z pierwszych prac, trochę miała zachwiane proporcje - mówi.
Wspomina ze śmiechem, że kiedyś o mały włos nie stał się człowiekiem bogatym, gdy pewien Włoch zobaczył Titanica i wciskał mu za niego sporą sumę pieniędzy.
- Nie mogłem go sprzedać, bo nie był skończony, a gdy go skończyłem, to ten Włoch już się nie pokazał. W sumie nie żałuję, bo lubię sobie na ten statek popatrzeć. Niech sobie stoi w ogrodzie.
Marzy mu się, żeby zrobić ze szkła modele najbardziej charakterystycznych budowli z wszystkich krajów świata. Na razie chodzi mu po głowie gmach opery w Sydney i najdłuższy most na świecie.
- Tylko musiałbym je gdzieś zobaczyć. Kiedyś ściągałem wzorce z internetu, ale podczas burzy piorun zniszczył mi komputer. Może w telewizji kiedyś je pokażą? - zastanawia się.
Trudno powiedzieć, czy te "szklane geny" pana Romana przeszły na jego dzieci. Na razie nic nie zapowiada, by tradycja rodzinna została podtrzymana. Córka jest fizjo-terapeutką, syn kierownikiem dużego marketu. Żadne z nich do dłubaniny w szkle się nie garnie.
Czytaj e-wydanie »