Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Toruń. Wystąpił w garażu podziemnym "Baja Pomorskiego" i wygrał [zdjęcia]

Rozmawiała Magdalena Janowska
zwycięzca Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora
zwycięzca Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora fot. Lech Kamiński
- Nie chodzi o to, żeby było pięknie - mówi Krzysztof Grabowski, zwycięzca Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora, w rozmowie z "Pomorską".

Drugi Dzień Toruńskich Spotkań Teatrów Jednego Aktora

I miejsce

na Toruńskich Spotkaniach Teatrów Jednego Aktora zajęli ex aequo Krzysztof Grabowski i Wsiewołod Czubenko

- "Miłkę" na podstawie "Piaskownicy" Walczaka najchętniej pokazuje Pan w miejscach nieteatralnych. Jak grało się Panu w garażu podziemnym Baja?
- Nigdy nie wiem, co zastanę w przestrzeni, w której mam zagrać. W Toruniu sytuacja była niesłychana, bo trafiłem na świetną organizację i bardzo otwartych ludzi. Dyrektor teatru (Zbigniew Lisowski - przyp. red.) zaproponował nawet, że wwiezie mnie przed publiczność na swoim motorze. Ale pomyślałem, że motocykl byłby tak interesujący, że nikt nie zwróciłby na mnie uwagi. Później szukałem światła. Miał być reflektor, ale stwierdziłem, że skoro jesteśmy w garażu, nie udawajmy, że to scena. A jeśli garaż, to samochody, więc i światło z reflektorów samochodowych. To był pierwszy pomysł na "Miłkę" w Toruniu. Przyznam, że to był trudny występ, nie miałem wielkiego komfortu grania.

- Dlaczego?
- Włączony silnik mnie rozpraszał, słyszałem auta przejeżdżające za garażem, musiałem odbierać to, co się dzieje i na bieżąco reagować. Bałem się, że nie złapię kontaktu z widzem - przez ten silnik, spaliny, przestrzeń garażową, przez to, że część publiczności musiała stać. Obawiałem się, że dyskomfort odbioru będzie zbyt duży. Na szczęście widzowie zaufali mi, weszli w tę historię.

- A my się baliśmy, że uderzy Pan głową w strop. Niewiele brakowało.
- Tak, dyrektor też to zauważył i stwierdził, że trzeba przesunąć podest tak, by nic mi nie groziło (śmiech). Ale ja nie chciałem. Po to wybieram taką przestrzeń, żeby spektakl był trochę "pobrudzony". Nie ma być pięknie: siadamy, jest nam wygodnie i obserwujemy czyjąś historię. Niech będzie trochę krzywo, niebezpiecznie.

- Nagrodę dzieli Pan z Wsiewołodem Czubenką, który pokazał monodram na podstawie tego samego tekstu.
- "Piaskownicę" Czubenki widziałem już jakiś czas temu we Wrocławiu. Potem mieliśmy wspólny objazd po Dolnym Śląsku, gdzie pokazywaliśmy oba spektakle. Myślę, że to ciekawe zestawienie, bo obaj podchodzimy do tego samego dramatu, ale w zupełnie inny sposób. Różnica pojawia się już na poziomie adaptacji tekstu, która jest pierwszym etapem interpretacji. W związku z tym nasze spektakle są zupełnie inne i o czymś innym, nawet gdy mówimy tymi samymi słowami. To że są różnie zagrane, to sprawa oczywista.

- Nad swoją wersją "Piaskownicy" pracował Pan bardzo długo. Zaczęło się w 2003 roku.
- Ojcem chrzestnym tego spektaklu jest Andrzej Szubski, obecnie aktor Teatru Polskiego w Poznaniu. On zachęcił mnie, bym spróbował zrobić "Piaskownicę". Byłem jeszcze wtedy amatorem, długo zmagałem się z tym tekstem. Na początku wyszedł nam z lekki kabarecik, ale z przesłaniem. Minęło parę lat. Na studiach musiałem zaliczyć dyplom indywidualny. Ponieważ pracowałem już w teatrze, na uczelni bywałem sporadycznie. Chciałem przygotować coś, co będzie miało jakiś poziom, a jednocześnie nie przeszkodzi mi w pracy. Wróciłem więc do "Piaskownicy". Potem znów zapomniałem o tym tekście. Przez cztery lata chodziłem na Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora jako widz i podpatrywałem. Gdy ponownie podszedłem do "Miłki", chciałem sprawdzić, ile mogę z tego spektaklu wyrzucić. Wcześniej miałem łóżko, światło, muzykę. Antoine de Saint-Exupéry powiedział kiedyś, że za skończone dzieło uważa nie takie, do którego nie ma co dopisać, ale takie, z którego nie ma co wyrzucić. I ja jestem w takim momencie. Każde zdanie i każdy rekwizyt są mi w "Miłce" potrzebne.

- Będzie Pan realizował kolejne monodramy?
- Dla mnie kwintesencją aktorstwa jest jednak relacja z partnerem scenicznym. Uwielbiam, gdy mogę się z innymi aktorami wymieniać, zaskakiwać. Monodram tego nie daje, ma za to bliższą relację z publicznością. Wiem, że choćbym tylko siedział przez pół godziny, to widz będzie na mnie siedzącego patrzył, bo nie ma wyjścia, bo musi, bo skoro kupił bilet, to już zostanie. Ja szanuję takiego widza, więc zasuwam dla niego, daję z siebie wszystko. Monodram traktuję głównie jako formę doskonalenia warsztatu, wolę jednak uczyć się na scenie od innych ludzi.
Udostępnij

Czytaj e-wydanie »

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska