Projekt ustawy przygotował zespół powołany przy Prezydencie RP. Jeśli projekt stanie się ustawą, niektóre uczelnie publiczne będą musiały ograniczyć przyjmowanie chętnych na studia zaoczne: ich liczba nie będzie mogła być wyższa niż studentów stacjonarnych.
Studia zostaną podzielone. Najpierw licencjackie (trwające około 3 lat), później będzie można kontynuować naukę na magisterskich uzupełniających (dwuletnich), a po nich na studiach trzeciego stopnia, czyli doktoranckich.
Nabór na jednolite studia magisterskie zostanie ograniczony. Utrzyma się tylko na tych kierunkach, które minister edukacji wymieni w specjalnym rozporządzeniu.
Co się jeszcze zmieni? Będzie można łączyć pokrewne kierunki studiów. Uczelnia sama lub przy współpracy z inną mogłaby tworzyć tzw. makrokierunki. Jeśli studia byłyby prowadzone przez kilka uniwersytetów, np. polski i zagraniczny - student otrzymywałby jeden dyplom wraz z odpowiednim certyfikatem, potwierdzającym udział uczelni w realizacji programu studiów.
Wyjechać i zaliczyć
W Unii Europejskiej od lat rośnie liczba osób studiujących poza granicami swojego kraju - za granicą uczy się np. 80 proc. studentów z Luksemburga, 10 proc. z Grecji i Irlandii. Polacy też zaczynają wyjeżdżać. Podejmowanie nauki w innych państwach ma być łatwiejsze dzięki tzw. Deklaracji Bolońskiej z 1999 roku, która zakłada m.in. utworzenie Europejskiego Obszaru Szkolnictwa Wyższego. Aby mieć swoje miejsce w tym obszarze, polskie uczelnie będą musiały coraz częściej współpracować z uczelniami zagranicznymi, by niwelować różnice w programach studiów.
W projekcie nowej ustawy jest zapis zobowiązujący uczelnie do określania liczby punktów, jakie student będzie mógł zdobyć za zaliczenie poszczególnych zajęć. Wspólny system punktów pozwoli na łatwe przenoszenie się z jednego uniwersytetu na drugi, z uczelni polskiej na zagraniczną.
Projekt przewiduje też wprowadzenie suplementu do dyplomu. W dodatku znalazłyby się informacje np. o czasie trwania studiów, kierunku, specjalności, programie, uzyskanym wykształceniu, języku, w jakim były prowadzone zajęcia czy indywidualnych osiągnięciach studenta i uprawnieniach zawodowych.
Suplement miałby być informacją dla pracodawcy, mógłby ułatwić międzynarodowe uznawanie wykształcenia oraz kwalifikacji zawodowych. Uczelnie musiałyby wydać suplement na żądanie studenta, a ten musiałby za to zapłacić. Przewiduje się też opłatę za wydanie dyplomu.
Kto ma prawo?
Po wejściu ustawy w życie rekrutacja na studia mogłaby wyglądać trochę inaczej niż teraz: kandydaci nie musieliby zdawać egzaminów np. z biologii czy historii, jeśli te przedmioty zdawali wcześniej na maturze. Podstawą przyjęcia byłyby wyniki maturalne.
Kto czułby się na siłach, mógłby studiować na kilku kierunkach lub uczelniach równocześnie.
A co z pracą dyplomową?
Prezydencki projekt ustawy precyzuje, komu przysługuje autorskie prawo majątkowe do studenckich prac licencjackich czy magisterskich. Jeśli ustawa weszłaby w życie, prawo to w równym stopniu przysługiwałoby uczelni i studentowi. Jednak to uczelnia miałaby pierwszeństwo w opublikowaniu pracy. Jeżeli nie zrobiłaby tego w ciągu 6 miesięcy od dnia obrony, pracę mógłby opublikować jej autor.
Uczelnia nie miałaby prawa udostępniać pracy osobom trzecim, ale mogłaby, bez wynagradzania studenta, korzystać z materiałów zawartych w jego pracy.
Komu akademickość, komu?
Uczelnie dzieliłyby się na akademickie i nieakademickie. Nieakademickimi byłyby te, które prowadzą studia licencjackie lub magisterskie, ale nie mają uprawnień do nadawania tytułów doktora. Wystarczyłoby mieć takie uprawnienia przynajmniej na jednym wydziale, by wejść do grupy uczelni akademickich.
Projekt ustawy jest już po wstępnych konsultacjach, można go znaleźć na stronie internetowej ministerstwa edukacji.
W uczelniach czytają projekt, komentują. Pracownicy naukowi od lat czekają na ustawę o szkolnictwie wyższym i nie mogą się doczekać. Wcześniej był projekt przygotowany przez ministerstwo edukacji, ale przepadł bez wieści.
- W 2000 roku skierowaliśmy go na posiedzenie rządu i został wycofany - przyznaje Teresa Bader, dyrektor Departamentu Szkolnictwa Wyższego w ministerstwie edukacji.
Czy teraz się uda? Gdyby prezydent, korzystając z inicjatywy ustawodawczej, przesłał projekt do parlamentu jeszcze w tym roku, to nowe przepisy mogłyby wejść w życie wtedy, gdy Polska wejdzie do Unii Europejskiej.
Trzeba zapunktować
Czy szkoły wyższe gotowe są do zmian? Szacuje się, że już w tej chwili system punktów, który ułatwiłby przenoszenie się ze studiów na studia, stosuje 68 proc. polskich uczelni państwowych i 35 proc. niepublicznych. Punkty przelicza się podobnie, jak robią to uczelnie w Unii, które przyjęły Europejski System Transferu Punktów (ECTS): rok studiów to 60 punktów, semestr - 30.
W naszym regionie najlepszą sytuację mają studenci bydgoskiej Akademii Techniczno-Rolniczej. Tutaj do wyboru jest 12 kierunków studiów dziennych i wszystkie są już objęte systemem punktów. - Zaczęliśmy wprowadzać ECTS kilka lat temu i teraz nie musimy się martwić - mówi dr Franciszek Bromberek.
Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu ma 40 kierunków, na 11 nie ma jeszcze ECTS. Akademia Bydgoska ma 16 kierunków studiów dziennych, a dotąd tylko na trzech wdrożyła system punktowy.
Trzeba podzielić
A jak będzie z podziałem studiów na trzy stopnie: licencjackie, magisterskie, doktoranckie?
- To nie jest takie proste - mówią na uczelniach naszego regionu. Narzekają, że trzeba wprowadzić nowe programy, że jednym cięciem nie da się podzielić studiów na części. Ale próbują.
Akademia Bydgoska od października wdroży 3-stopniowy system na pedagogice. Od dawna naucza się tu przyszłych doktorów i magistrów, a teraz będą też licencjaci.
- Nabór prowadzimy na studia magisterskie, ale studenci w trakcie nauki będą mogli zdecydować, czy chcą uczyć się pięć lat, czy skończyć już po trzech licencjatem - mówi dr Mariusz Zawodniak.
ATR wprowadzi trzy stopnie na mechanice i budowie maszyn: są tu już studia inżynierskie, magisterskie, a od tego roku będą też doktoranckie.
UMK dzieli już naukę na większości kierunków. Jednolite studia magisterskie utrzymano tu tylko na 8 kierunkach, m.in. prawie, archeologii, grafice, malarstwie, rzeźbie. Poza tym na wszystkich wydziałach, poza Wydziałem Nauk Teologicznych, można kontynuować naukę na studiach doktoranckich.
Doktor biedny
Ministerstwo edukacji chciałoby, żeby na studia doktoranckie szło coraz więcej chętnych. Na UMK na takich studiach jest teraz 491 osób, na ATR w Bydgoszczy 75, na Akademii Bydgoskiej około 50. - Niektórzy wykruszają się, rezygnują - mówi dr Zawodniak z AB. - Ministerstwo nie daje pieniędzy na doktorantów.
- Najpierw, żeby zachęcić uczelnie, ministerstwo wprowadziło algorytm, dzięki któremu na każdego słuchacza studiów doktoranckich przypadało tyle pieniędzy, ile na pięciu zwykłych studentów. Później ten algorytm zarzucono - tłumaczy dr Bromberek z ATR. - Teraz uczelnie muszą same ponosić koszty. To dla nas duże obciążenie.
W ministerstwie edukacji tłumaczą, że chcieliby ulżyć uczelniom i doktorantom. - Występujemy o zwiększenie środków na dotacje - zapewnia dyr. Teresa Bader z Departamentu Szkolnictwa Wyższego. Nie powie o jak wysokie dotacje walczy ministerstwo, bo przecież to wszystko jest dopiero projektem.
