https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tu jest nasz dom

Dariusz Ratajczak
W "Świecie Bajek" dzieci odnajdują wielu  bohaterów swoich laktur
W "Świecie Bajek" dzieci odnajdują wielu bohaterów swoich laktur Dariusz Ratajczak
Gdy w 1982 roku pierwszy raz przyjechali do Polski, wydawało im się, że wpadli w czarną dziurę.

     - Nieoświetlone drogi, czołgi na skrzyżowaniach i benzyna na kartki - wspomina Ludy Hurenkamp - Byliśmy przestraszeni i dziwiliśmy się, że w takim kraju można żyć.
     W Holandii, gdzie mieszkał Ludy i jego belgijski manager , Theo van Trijp, wówczas też było niespokojnie. Młodzi protestowali przeciwko sztucznemu zawyżaniu cen mieszkań. Choć wielu ludzi nie miało własnego kąta, pustostanów w holenderskich miastach nie brakowało. "Krakersi", czyli "Łamacze", do których należeli anarchiści, różnej maści utopiści, malarze i poeci proklamowali powstanie "Wolnego Państwa Vondel". Na ulicach poparcie dla nich minifestowały wielotysięczne tłumy. W Amsterdamie wybuchły zamieszki, gdy 1.200 policjantów przy wsparciu czołgów, wozów opancerzonych, armatek wodnych i strzelców wyborowych rozpędziło kolejną demonstrację i wyrzuciło bezdomnych z pustego budynku przy Vondelparku. Niepokoje społeczne w kraju tulipanów trwały przez sześć lat. Ale przeżywający kłopoty Holendrzy nie zapomnieli o problemach innych. A w Polsce ich nie brakowało. Stan wojenny, internowania, strzały na ulicach, pustki w sklepach, bieda.
     Dwieście koncertów
     
- Obejrzeliśmy w telewizji reportaż o biedzie w polskich domach dziecka - wspomina Theo van Trijp. - Film poruszył nas do głębi. Postanowiliśmy pomóc.
     Ludy Hurenkamp już wówczas był lubianym piosenkarzem. Koncertował w klubach, jego piosenki nadawały miejscowe rozgłośnie. Jako reprezentant Holandii wystąpił na festiwalu w Sopocie. Obaj panowie wymyślili, że zorganizują cykl występów charytatywnych. Jak pomyśleli, tak zrobili, choć nie sądzili, że potrwa to tak długo. W ciągu następnych dziesięciu lat odbyło się ponad 200 koncertów. Ludzie chętnie na nie przychodzili, bo w kraju tulipanów wielka była sympatia do Polski i Polaków. Za zebrane pieniądze Theo i Ludy kupowali żywność, słodycze, ubrania i mnóstwo innych rzeczy. Sami organizowali transporty. Najpierw do domów dziecka w Warszawie, a później także do "biduli" w Poznaniu.
     Celnik w kieszeni
     
- Celnicy ciągle podejrzewali, że przemycamy powielacze i farby drukarskie dla "Solidarności". Odprawy ciągnęły się godzinami, bo przeszukiwali nam nawet kieszenie - śmieje się Ludy. - Ale z czasem zrozumieli, że naprawdę wozimy dary dla dzieci i było już łatwiej.
     Holender i Belg nauczyli się życia po polsku. Dowiedzieli się, że aby kupić benzynę, trzeba na stacji "dać w łapę". Najlepiej w dolarach. Tak samo z papierosami, cukrem w spożywczaku, kawą albo czekoladą. Gdy pierwszy raz zobaczyli kartki na żywność, zdziwili się bardzo, że zamiast mielonego można kupić rajstopy, a za wódkę była czekolada.
     Na początku lat dziewięćdziesiątych Theo i Ludy po raz pierwszy trafili do otoczonej lasami Gąsawki k. Żnina. Miał to być tylko krótki wypoczynek. Przerodził się w wielką miłość do tego urokliwego zakątka Pałuk, zwanego czasem "Małą Bieszczadką" i jego mieszkańców. Dziesięć lat temu Theo i Ludy odkupili podupadający ośrodek wypoczynkowy. Postanowili na stałe osiąść w Polsce.
     Magielnica i skrzaty
     
- Wtedy stało tu kilka drewnianych domków, obora i murowana chałupa bez ogrzewania, w której zamieszkaliśmy - opowiada Theo. - Zimą mrozy były takie, że w domu musieliśmy zakładać grube swetry. Ale zakasaliśmy rękawy i zabraliśmy się do roboty.
     Rozsypująca się obora po kilku miesiącach zamieniła się w kawiarenkę - ludowy skansen. Na strychach i w piwnicach domów okolicznych gospodarzy Theo odnalazł setki eksponatów. Telefony na korbkę, stare budziki, żelazka "z duszą", 200-letnią magielnicę, piekarskie łopaty, metalowe kubki, kolorowe czajniki, uprzęże konne, dzbany, pługi, radia z zielonym okiem i różne inne cuda. Przed kafejką pojawił się "Świat Bajek" z malutkimi domkami z krasnoludkami, Śpiącą Królewną, Jasiem i Małgosią i innymi bohaterami najpopularniejszych baśni. Na rzeczce przepływającej przez ośrodek stanął holenderski wiatraczek. Pojawiła się też Aleja Miłości, a w przerobionym ze starej stacji transformatorowej saloniku "Czterech Pór Roku" malutkie skrzaty leśne przy muzyce opowiadają o swoich niezwykłych przygodach. Zaciszna Gąsawka nabrała kolorów.
     "Kulajbeczka"
     
Ludy i Theo mogli wieść spokojne, sielskie życie. Nie zapomnieli jednak o ludziach potrzebujących pomocy. Z jeszcze większą energią ruszyli do organizowania różnych, niekiedy bardzo pomysłowych akcji charytatywnych. W Gąsawce prowadzą je od dziesięciu lat, zawsze we współpracy z "Gazetą Pomorską". Gdy szpital w Żninie potrzebował pieniędzy na sprzęt dla oddziału dziecięcego, będący tuż po poważnej operacji serca Theo całą dobę spędził w fotelu z... syrenki. Fotel stał na specjalnej platformie, 2 metry nad ziemią. Ludzie się dziwowali i chętnie wrzucali datki do skarbonki. Potem przyszedł czas na "Kulajbeczkę". Co roku w sierpniu kilkaset osób toczy beczkę po piwie na 20-kilometrowej trasie ze Żnina do Gąsawki. Po drodze zbierane są pieniądze. Na sprzęt do szpitala, książki i zeszyty dla biednych uczniów, paczki dla starszych i samotnych, na pomoc dla niepełnosprawnych. W Gąsawce zaś koncerty, cukrowa wata, loterie i zabawa do rana.
     Łańcuch dobrej woli
     
Od dziesięciu lat Gąsawka otwarta jest dla ludzi sprawnych inaczej. Dla nich organizowane są letnie festyny, zabawy, spotkania integracyjne. Z różnych zakątków kraju przyjeżdżają dzieci i dorośli z zespołem Downa, po porażeniu mózgowym, z niedowładem kończyn, sparaliżowani i dotknięci różnymi innymi chorobami. Theo i Ludy namówili do niesienia pomocy swoich holenderskich przyjaciół. Jest wśród nich m.in. śpiewająca w amsterdamskiej operetce, a urodzona w... Indonezji Cathy Steenbergen i jej mąż Harrie, właściciel plantacji róż. Najbardziej potrzebne są wózki inwalidzkie. Ich transportem z Holandii od lat cierpliwie zajmuje się Harry Peterman, sam niepełnosprawny rencista. Theo i Ludy stworzyli łańcuch ludzi dobrej woli. Dzięki nim świat wielu sprawnych inaczej stał się lepszy.
     - Cieszymy się, że możemy pomóc - kończy Theo. - Nie chcemy być obojętni na losy innych, bo przecież teraz tutaj jest nasz dom..
     PS. Kilkanaście dni temu Theo van Trijp, Ludy Hurenkamp i Harry Peterman za wieloletnią pomoc dla niepełnosprawnych zostali uhonorowani przez starostę gnieźnieńskiego, Jacka Kowalskiego, Medalami Milenijnymi.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska