Uciekają studenci zaoczni. Zaczynają też odchodzić pracownicy naukowi. Co takiego dzieje się w Katedrze Filologii Germańskiej?
- Tu jest, jak na Kubie - mówi Magda, która studiuje germanistykę zaocznie trzeci rok, ale wkrótce przestanie. - Ludzie są gnębieni i zastraszani. Zabieram papiery, szkoda nerwów - tłumaczy.
- O zaocznych mówi się: hołota. Zaoczni mają płacić i milczeć - wyjaśnia Krystyna. Miała dość takiego traktowania. Odeszła do Słupska. - Razem ze mną studiuje około 40 osób, które uciekły z germanistyki w Bydgoszczy.
Małgorzata (jedyna studentka, która poprosiła, żeby zmienić jej imię) licencjat zrobiła na uniwersytecie. Na studia magisterskie przyszła do Akademii Bydgoskiej, bo bliżej domu. Niestety, szło jak po grudzie. Znów trzeba było jechać dalej od domu, na uniwersytet. - Tu, jak się nauczę, to wiem, że zdam. W Akademii nie mogłam być tego pewna. Poza tym nie chciałam już znosić poniżających uwag. Tu wciąż słyszała, że jest do niczego: półgłówek, który czyta harlequiny. Na uniwersytecie ma spokój i średnią powyżej 4.
G. też rzuciła Akademię Bydgoską. Przedtem jednak zabrała indeks ze stołu egzaminatorki, nim ta zdążyła wpisać jej kolejną dwóję. Mówi, że musiała zabrać indeks, bo inaczej by ugrzęzła w Bydgoszczy na amen. - Zanim by mi oddali dokumenty, musiałabym im zapłacić 1600 złotych. A jakbym zapłaciła, to żal byłoby stracić te pieniądze i odejść - tłumaczy. (Kierownik Katedry Filologii Germańskiej powie później, że studentka chciała zatrzeć ślady po nie zdanym egzaminie).
G. sama już nie wie, czego trzeba mieć więcej, by odejść z Akademii Bydgoskiej: mocnych nerwów czy pieniędzy. - Pożegnanie tą z uczelnią drogo kosztuje - narzeka. Wysłała w tej sprawie skargę do ministerstwa edukacji i wniosek do prokuratury.
Oblanie, rozstanie
O przypadku G. napisaliśmy miesiąc temu, zaraz po tym, jak wpłynęło doniesienie do prokuratury. G. twierdzi, że zdecydowała się odejść z Akademii, bo była poniżana i maltretowana psychicznie. Teraz jeszcze, jak napisała prokuratorowi, uczelnia próbuje od niej wyłudzić pieniądze.
Przypomnijmy: G. na drugim roku studiów zaocznych nie zdała egzaminu z gramatyki opisowej (- Z mojej grupy przy pierwszym podejściu zdała tylko garstka - mówi.) Niektórym poszczęściło się na powtórce, ale G. oblała. Przeszła na trzeci rok warunkowo. W takiej sytuacji, jak ona było około 20 osób z jej rocznika (statystyki uczelni mówią, że "warunek" miał co czwarty student, zdaniem samych studentów - połowa z tych, którzy chodzili na zajęcia). Do egzaminu warunkowego mogli podejść dopiero w marcu, gdy byli już na półmetku trzeciego roku. - Chcieli nas przetrzymać, by wyciągnąć pieniądze za kolejny semestr - twierdzi G. (w uczelni tłumaczą, że chcieli dać studentom czas na przygotowanie się).
- To był pogrom - mówią studenci o egzaminie "warunkowym". Tylko jedna osoba przeszła go pomyślnie. Reszta musi powtarzać drugi rok. G. nie chce. Natychmiast poprosiła o skreślenie z listy studentów. Uczelnia ją skreśliła, ale nie chciała wydać dokumentów. Żądała, by G. natychmiast zapłaciła 1600 złotych za dokończenie trzeciego roku.
- To absurd, żebym opłacała zajęcia, na których nie byłam i nie będę - mówiła twardo G. Ale Akademia Bydgoska też była nieugięta: dopóki studentka się z nią nie rozliczy, ona nie rozliczy się ze studentką.
Prokuratura zbada, czy uczelnia postąpiła właściwie. Departament Szkolnictwa Wyższego w ministerstwie edukacji zwrócił już uwagę władzom Akademii, że nie tędy droga. Tadeusz Popłonkowski z departamentu poprosił rektora Andrzeja de Tchorzewskiego, by osobiście zainteresował się sprawą i załatwił ją zgodnie z przepisami. A te wymagają, by oddać studentowi dokumenty, bo "stanowią jego dobro osobiste". Jeśli student nie rozliczy się z uczelnią, ta "swoich ewentualnych roszczeń finansowych może dochodzić na drodze sądowej".
Niech się nie poddaje
- W końcu ktoś się za to zabrał - studenci germanistyki kserowali sobie tekst, który ukazał się w "Gazecie Pomorskiej", przekazywali jeden drugiemu. Dzwonili do redakcji: - Trzymamy kciuki za G. Niech się nie poddaje.
Opowiadali, że Akademia Bydgoska wyciska z nich pieniądze. Weźmy egzamin warunkowy z gramatyki opisowej, ten sam, który oblała G. Było wiadomo, że kto go nie zda, będzie musiał wrócić na drugi rok studiów, a jednak uczelnia wymagała od wszystkich, by przed poznaniem wyniku egzaminu, uregulowali opłaty za cały trzeci rok: w sumie 3.200 złotych. - Kto nie zapłacił, miał kłopot, żeby dowiedzieć się, czy zdał "warunek" - tłumaczą studenci.
Ci, którzy "oblali", ale postanowili zostać w uczelni, mogli odebrać nadpłacone pieniądze. Uczelnia potrącała im 800 złotych za powtarzanie drugiego roku, resztę oddawała.
Dla tych, którzy zdecydowali się odejść, nie chce być tak łaskawa. Od G. domaga się zapłaty za dokończenie studiów na trzecim roku, choć ona ich tutaj kończyć nie może i nie chce. Koleżanka G., która w połowie roku akademickiego przeniosła się na inną uczelnię, od dwóch miesięcy domaga się zwrotu choć części pieniędzy. - Powinni mi oddać nadpłacone czesne - uważa. Ale już powoli traci nadzieję. - Kierownik Katedry nawet nie raczył odpowiedzieć na moje pismo.
Powinno się chcieć
Kierownikiem Katedry Filologii Germańskiej jest dr hab. Józef Grabarek, profesor Akademii Bydgoskiej. W Katedrze pracuje też jego żona, dr Hanna Biaduń-Grabarek. To właśnie u niej na drugim roku studenci przechodzą jedne z najboleśniejszych doświadczeń: zdają gramatykę opisową i padają jak muchy. Podchodzą do egzaminu po kilka razy, dostają się na trzeci rok, spadają na drugi. Znów próbują, znów oblewają. - To przecież nie moja wina, że studenci za lekko podchodzą do egzaminu - tłumaczy dr Biaduń-Grabarek. - To trudny przedmiot, ale przeciętnie zdolny student powinien sobie poradzić. Jednak do egzaminu trzeba się przygotować, chodzić na wykłady.
Tymczasem, jak twierdzi, studentom się nie chce.
Studenci zapewniają, że bardziej by się chciało, gdyby odrobinę chciało się też dr Biaduń-Grabarek. - Na wykładach pani doktor czyta nam na głos książkę Helbig-Buscha - twierdzą. - Ostatnio kazała studentom przygotowywać referaty. Teraz oni będą czytali, nie ona - mówi G.
G., to studentka, której dr Biaduń Grabarek nie zapomni chyba do końca życia.
- Szarpała się ze mną - mówi. To z jej stołu G. zabrała swój indeks. - A jej ojciec siłą chciał zabrać pracę egzaminacyjną córki. To był napad - zapewnia dr Biaduń-Grabarek.
- Żadnego napadu nie było - twierdzi studentka. Jej ojciec zaprzecza, by z kimkolwiek się szarpał, komukolwiek coś wyrywał. - Jeszcze trochę takich pomówień i pozwę do sądu! - ostrzega pan G.
Prof. Grabarek też ostrzega, uprzedzając: - Uprzedzam, że możemy oskarżyć pana G. o napad. Żona sporządziła z tego notatkę, jest u dziekana - mówi. Albo: - Uprzedzam, że spotkamy się w sądzie, jeśli pani napisze nieprawdę.
Wykruszanie
W 1999 roku zaoczne studia z filologii germańskiej na Akademii zaczynało 115 osób, po dwóch latach było 71, do tej grupy dołączyło 61 "drugorocznych". W 1998 też się wykruszali porządnie: studia zaczynało 112 osób, do licencjatu dotrwały 33, z tego tylko trzy zdecydowały się pozostać na Akademii, by skończyć uzupełniające studia magisterskie.
- Ludzie uciekają stąd do Poznania, Słupska, gdziekolwiek, aby dalej od państwa Grabarków - mówi Krystyna, która odeszła z Akademii po drugim roku studiów. Pamięta swój pierwszy i ostatni egzamin u dr Grabarek. - Dostaliśmy 20 minut na rozwiązanie testu. Człowiek nie miał nawet czasu dobrze przeczytać pytań.
- Do tej pory nie wiem, w których zadaniach zrobiłam błąd, bo dr Grabarek nie pozwoliła mi zajrzeć w pracę - tłumaczy koleżanka Krystyny. Ma 44 lata, za sobą studia magisterskie z pedagogiki i podyplomowe z socjoterapii. A gdy przyszła na germanistykę w Bydgoszczy, słyszała, że jest takie wielkie nic, zero. To samo słyszała dziewczyna, która w Niemczech zdała Die Zentrale Mittelstufenprufung przygotowywany przez Goethe Institut. Kto ma taki certyfikat jest zwalniany ze zdawania nowej matury z języka niemieckiego na poziomie rozszerzonym. W tym roku Akademia Bydgoska przyjmuje tych ludzi na studia dzienne bez egzaminów. A na zaocznych ich "oblewa". Jeśli chcą zostać, mają powtarzać rok i płacić.
Profesor Grabarek nie kryje swojego stosunku do zaocznych. Lubi mówić, że nie chcą się uczyć, nie mają ambicji, wiedzy, słabo znają język. Kiedy nie zdadzą egzaminu, wszystkich winią, tylko nie siebie. Wymyślają niestworzone historie, niesłusznie oskarżają, piszą anonimy.
Każdy może narzekać
Skargi studentów z filologii germańskiej docierały do władz uczelni od ponad roku. Prof. Jacek Woźny, prorektor do spraw dydaktycznych przypomina sobie, że były skargi dotyczące pobierania opłat i niewłaściwego stosunku do studentów zaocznych. Najpierw anonimowe, później z podpisem: Studenci III roku.
Tym listem zainteresował się rzecznik dyscyplinarny, prof. Kazimierz Fabisiak. Rozmawiał z grupką studentów. Narzekali, owszem, ale wiadomo, każdy może narzekać, szczególnie jeśli mu studia nie idą. Dlatego prof. Fabisiak nic tu nie poradzi. - Sprawa nie kwalifikuje się do postępowania dyscyplinarnego - _tłumaczy.
Tymczasem z Katedry odchodzą już nie tylko studenci, ale i pracownicy naukowi. Dr hab. Marek Cieszkowski i dr Jacek Szczepaniak nie chcą już współpracować z prof. Grabarkiem. Od nowego roku akademickiego będą prowadzić zajęcia ze studentami lingwistyki stosowanej.
Koszą, bo słabi?
- Sprawa jest trudna, pozaregulaminowa - tłumaczy prorektor. Zna skargi studentów i pracowników naukowych. Ale na razie nie ma pomysłu, co z tym zrobić. - Jest nadzieja, że w przyszłym roku uda się powołać rzecznika ds. etyki zawodu nauczyciela akademickiego - mówi. Taki rzecznik mógłby zbadać, dlaczego ludzie odchodzą z Katedry Filologii Germańskiej.
- Statystyki, faktycznie, są trochę niepokojące - przyznaje prorektor. - Z drugiej jednak strony, gdyby studenci mieli lżej i wszyscy przechodzili z roku na rok, czy Katedra byłaby w stanie ich wszystkich wykształcić? - zastanawia się. - To przecież kadrowo słaba Katedra. _
Ucieczka z Kuby
Małgorzata Święchowicz
Studenci germanistyki odchodzą z Akademii Bydgoskiej dziesiątkami. - To bagno - mówią. - Nie chcemy w bagnie tonąć.
Podaj powód zgłoszenia
A
Minęło 18 lat, a treść nadal aktualna ?.