Kilka kilometrów od Warszawy można w skondensowanej formie obejrzeć problemy współczesnej Polski. Różne sprawy, z krańców niekiedy odległych obszarów, skoncentrowały się w byłej fabryce kabli w Ożarowie. Publicznie zaprezentowano tam galerię błędów w działaniu społecznym, ekonomicznym i politycznym. Pojawił się też jeden przykład pozytywny. Zacznę od niego.
Decyzją wkroczenia w konflikt byłych pracowników fabryki z jej właścicielem minister Jerzy Hausner zdobył sobie status gwiazdy w rządzie nie obfitującym w te ciała niebieskie. Minister-profesor zerwał się do działania w stylu polityka amerykańskiego, mówi rozsądnie, podejście do sprawy ma praktyczne.
Minister, szczerze mówiąc, nie odkrył Ameryki. Koncepcja zamiany zamykanej fabryki na 34 hektarach działki doskonale położonej (o rzut kamieniem od granicy Warszawy) na ośrodek innej działalności gospodarczej jest oczywista dla każdego kierowcy, przejeżdżającego obok. Tam może być wszystko.
Może być na przykład warszawskie centrum wystawienniczo-targowe z zapleczem konferencyjnym. Stolica nie ma żadnych porządnych targów, bo nie ma gdzie ich upchnąć. Te imprezy, które mimo wszystko od Warszawy trafiają, dławią się w jakichś budkach.
W Ożarowie może być "Technology Park" lub "Industrial Park". Pierwsze określenie dotyczy produkcji wyrafinowanej, wiążącej się z dużym udziałem nauki i myśli technicznej. Industrial Park to produkcja bardziej tradycyjna, ale też nowoczesna, przyjazna dla środowiska i zatrudniająca wykwalifikowanych ludzi.
Każda z tych koncepcji może dać pracę nie 600 ludziom (tylu zwolniono z Kabli Ożarów), ale kilku tysiącom. Trzeba tylko zapomnieć o tym, że musi tam być fabryka kabli, bo od zawsze była. Po fabryce może być tablica pamiątkowa. To jest łyżka miodu, do której dodam beczkę dziegciu.
Znowu okazało się, że po miesiącach bezruchu władze ruszają się dopiero wtedy, kiedy zaczną się awantury, blokady dróg, bójki z policją. Jakie sygnały z niego płyną? Proste. W Polsce, żeby coś załatwić, trzeba zrobić zadymę.
Zachowanie nowej polskiej klasy posiadaczy też można ocenić przez lupę Ożarowa. To nie są ludzie, którzy od wielu pokoleń rodzą się ze srebrną łyżeczką w buzi. Oni są tacy, jak my. Często to ludzie prości, bez wiedzy o świecie. Powinni rozumieć, co czują ci, którzy żyją od pierwszego do pierwszego. Ale już zapomnieli. Polska to nie Ameryka, gdzie każdy rodzi się z instynktem walki i wiedzą, że własność prywatna jest święta. W Polsce prywatny właściciel teoretycznie może zrobić ze swoją fabryką wszystko. W praktyce jest inaczej. Bezwzględne egzekwowanie prawa własności może prowadzić do zamieszek. A wtedy żaden rząd nie będzie spieszyć się do wyprowadzenia wojska na ulice w obronie zagrożonej własności.
Nasi młodzi stażem i doświadczeniem ludzie biznesu muszą popracować nad słuchem i nad tzw. czuciem w palcach. Nierówności są w Polsce mało entuzjastycznie przyjmowane. Trzeba kupować akceptację zręczną polityką. Zręczność społeczna jest warunkiem trwałości sukcesu ekonomicznego tych, którzy mają dużo. I ich bezpieczeństwa.
Mam nadzieję, że wszyscy wiele nauczą się w Ożarowie. Nie mam, niestety, takiej pewności.
Biznes
