https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Umowa na 110

Jolanta Zielazna
Karczewscy długo nie zapomną, jak sprzedawali gospodarstwo. Bardziej jednak rozpamiętywać będą krzywdę, jaka ich spotkała. I ponad 50 tysięcy, które stracili.

     Ojcowizny nie sprzedali, a jeszcze sąd ukarał ich za to, że niedoszły kupiec nie chciał przyjąć zaliczki, którą trzy razy próbowali mu oddać. I teraz tamten nagrodę ma. A oni tylko straty.
     Były niejasności
     
Jesienią 1996 roku Piaseccy dali ogłoszenie: "Gospodarstwo 10 ha, do 70 tys. zł zdecydowanie kupię". Karczewskim z podbydgoskiej wsi spadło to jak z nieba. Oni starsi i schorowani, syn kawaler. Już wcześniej myśleli, by sprzedać swoje, kupić domek w mieście, blisko córki.
     Odpowiedzieli i Piasecki przyjechał z żoną, obejrzał. Ile chcą? - Za gołe 110 tysięcy, inwentarz trzeba obliczyć - powiedział wtedy Tomasz Karczewski. On jest właścicielem, bo kilka lat wcześniej ojciec, Edmund, zapisał mu ziemię i budynki, sobie zostawił maszyny. Kupiec nic nie powiedział, odjechał. Zapadła cisza.
     Wrócił pod koniec stycznia, z Zytą Kolczyk, doradcą rolnym z ODR w Minikowie. Zażądał wyciągu z geodezji, z ksiąg wieczystych i szacunków PZU. Są potrzebne do sporządzenia biznesplanu, żeby dostał kredyt z banku na kupno gospodarstwa. Karczewscy się nie zdziwili, że przyjechał bez uprzedzenia, że gania ich po dokumenty, których nie dostaje się przecież od ręki. Doradca Kolczyk spisała umowę przedwstępną. Na zwykłej kartce w kratkę, przez kalkę. Budynki tyle, ziemia - tyle, maszyny - tyle. Razem - 110 tysięcy. Dołączyli aneks ze spisem i wartością maszyn.
     Zyta Kolczyk jest doradcą dla gminy, w której mieszkał kupiec. Dla wsi, w której mieszkają Karczewscy doradcą jest Tadeusz Kargiel. Dlaczego on nie zrobił biznesplanu dla gospodarstwa ze swojego terenu? - Ten pan nie miał uprawnień na tak duży kredyt - twierdzi Piasecki. A Tadeusz Kargiel: - Odstąpiłem, bo były niejasności. Nie Karczewscy, broń Boże, ale kupujący chciał mi narzucić pewne rzeczy - mówi. - Nie pozwoliłem. I teraz się cieszę, że tak się stało.
     Nikt się nie targował
     
Tomasz Karczewski denerwuje się: - Zaniżone ceny pani Kolczyk powpisywała! Za budynki połowę tego, co PZU oszacowało, maszyny też niżej. _Jednak podpisał taką umowę. - Nie chciałem, mówiłem, że za mało! Ale Kolczyk powiedziała, że to potrzebne tylko do biznesplanu, żeby bank dał kredyt. Regulować się będziemy u notariusza.
     Zyta Kolczyk kategorycznie zaprzecza:
- Nigdy w życiu nie sugerowałam, że u notariusza uzgodnią! Odniosłam wrażenie, że cenę mieli już ustaloną i obie strony są zadowolone. Nikt się nie targował, nie protestował, że za mało - doradca pamięta tę sprawę. Jedyną tak nieprzyjemną przez 30 lat pracy.
     Tomasz Karczewski:
- Mówiła, że to tylko dla banku, a u notariusza ustalimy! Inaczej bym nie podpisał! Bo gdzie zboże, inwentarz? W umowie nie ma.
     Wyszedł bez reszty
     
Piasecki dał zaliczkę, w sumie 22 tysiące zł. I zaczął zwozić do Karczewskich swoje rzeczy.
- Kartonów tu nastawiał, drewno przywiózł. A ja mówię: jeszcze nie zapłacone, a pan mi się tu już zwłóczysz! - opowiada Wanda Karczewska. - U nas jeszcze piekło z tego było. Mąż i syn wierzyli, że to dobry kupiec, ufali mu. Ja mówiłam: niech pokaże pieniądze! On mi wtedy w oczy powiedział, że nie ma! Jak tu siedzę pod tym obrazem, powiedział! Z obrazu patrzy na nas Matka Boska w złotej sukience.
     Spotkali się u notariusza w Świeciu. Był początek marca 1997 roku. Notariusz Elżbieta Rutkowska: - _Jak sobie przypominam, sprzedający powiedział, że trzeba dopłacić za to, za to. Chyba nie doszli wcześniej do porozumienia z ceną za wszystkie ruchomości. A kupujący chciał kupić na takich warunkach, jak w umowie zapisali.

     Od razu w biurze Karczewscy chcieli oddać Piaseckiemu zaliczkę. Nie wziął. Już następnego dnia jego adwokat zadzwonił do notariusza, czy będzie świadczyć w sądzie, że umowa nie doszła do skutku z winy sprzedającego?_Elżbieta Rutkowska nie ukrywa, że dziwi to ją do dziś. Zwykle obie strony raczej wracają, chcą załatwić sprawę. A jak nie, oddają sobie pieniądze i ona nawet podpisuje, że oddali. Do sądu dojrzewa się długo.
     A tu adwokat jakby tylko czekał.
     Nie ma bardziej życzliwych
     
- Swoje gospodarstwo już sprzedaliśmy, musieliśmy się wyprowadzać. Tam rzeczy zacząłem zwozić, a tu nie ma dachu nad głową! - denerwuje się Piasecki. Rozmawia niechętnie, unika szczegółów. W końcu irytuje się: - Wszystkie wyjaśnienia są w sądzie! Mamy tej sprawy już po dziurki w nosie! Dopóki nie poszliśmy do notariusza, nie znaliśmy bardziej uczynnych i życzliwych ludzi niż oni.
     Karczewscy trzy razy próbowali zwrócić Piaseckiemu zaliczkę i 250 zł odsetek. Nie wziął. Za to od jego adwokata następnego dnia po niedoszłej umowie dostali pismo, że mają oddać 44 tysiące. - _Oszustwo!
- zdenerwowali się. - 22 wziął, a 44 chce z powrotem?!
     Sędzia nieczytelny
     
Sprawę, którą wniósł Piasecki, Sąd Okręgowy w Bydgoszczy badał trzy lata. W końcu uznał, że umowa przedwstępna nie została sporządzona jak należy i jest nieważna. Karczewski ma oddać zaliczkę i ustawowe odsetki. Urosło ich tyle, że siąść i płakać! Dużo więcej niż w banku, gdzie złożył sporne 22 tysiące.
     Mimo że obie strony złożyły apelację, część zaliczki Karczewski oddawać musiał od razu. Choć się nie opierał i sam zawiózł pieniądze, zapłacił koszty egzekucji. Który sędzia zlecił egzekucję komorniczą, do dziś nie można dojść.
     Dopiero miesiąc temu prawnik z bydgoskiej delegatury NIK uświadomił Karczewskim, że sporną zaliczkę powinni oddać do depozytu sądowego. Mogliby wówczas spać spokojnie i nie martwić się o odsetki. Ale mieli pecha, mecenas im tego nie doradził.
     Obie apelacje sąd w Gdańsku odrzucił.
     Komu dać wiarę?
     
Edmund, który wziął na siebie jeżdżenie po sądach, jak z rękawa sypie datami rozpraw, nazwiskami sędziów, cytuje ich wypowiedzi i opinie. Pamięta, kto co zeznał i na której stronie sądowych akt to zapisano. Po chłopsku myśląc, uważa, że sąd zajął się nie tym, co trzeba. - Od razu powinien zapytać Piaseckiego: pokaż pieniądze. Nie masz? To jak chcesz kupić? A sąd w ogóle o to nie pytał. Gdyby spytał, wszystko byłoby jasne i proces byłby niepotrzebny. - Bo przecież Piasecki nie miał promesy z banku, tylko zaświadczenie - upiera się starszy pan Karczewski. Prokurator w Świeciu i sędzia w Gdańsku też mu powiedzieli, że oni na takie zaświadczenie umowy by nie podpisali. A pani notariusz mówi, że to promesa. I komu tu wierzyć?
     Jak Piasecki domagał się przed sądem w Bydgoszczy zwrotu podwójnej zaliczki, to przed sądem w Tucholi Karczewski chciał udowodnić, że podrobione są dokumenty. Bo na umowie przedwstępnej, już po poświadczeniu dwóch podpisów przez sekretarza gminy, pojawił się trzeci, pani Piaseckiej. A w nagłówku doradca Kolczyk dopisała jej dane.
     Sąd w Tucholi, owszem uznał, że takie dopisywanie nie jest zgodne z prawem, ale umowę bez pani Piaseckiej i tak trzeba by poprawić. Ze względu na znikomą szkodliwość czynu umorzył sprawę. Edmund Karczewski komentuje: - Sąd w Tucholi, adwokat z Tucholi, oni spod Tucholi, to i czyn się zrobił społecznie nieszkodliwy. Ale ani odwołanie, ani kasacja nic nie zmieniły.
     Karczewski złożył na policję doniesienie, że Piaseccy zmusili go do niekorzystnego rozporządzenia majątkiem, by osiągnąć z tego korzyści. Policja skargę odrzuciła, bo w tym, co zrobił niedoszły kupiec, nie dopatrzyła się "znamion czynu zabronionego". Prokurator też tak uznał.
     Rolnik założył następną sprawę, napisał skargę do ministra sprawiedliwości. Stracił przecież ponad 50 tysięcy złotych.

     PS. Imiona i nazwiska sprzedających i kupujących zostały zmienione.
     

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska