Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Uzbrojeni w broń automatyczną ochroniarze wsiadają do naszych trzech autokarów - po jednym do każdego"

Marek Weckwerth
W Egipcie na turystach zarabiają nawet dzieci. Na każdym kroku proszą o bakszysz.
W Egipcie na turystach zarabiają nawet dzieci. Na każdym kroku proszą o bakszysz. Marek Weckwerth
- Takie środki bezpieczeństwa wystarczą - zapewnia władający językiem polskim przewodnik, Mohamed. Dodaje jednak, że jeszcze niedawno turyści jeździli w konwojach eskortowanych przez wojsko.

Zagrożenie ze strony islamskich fundamentalistów było w Egipcie duże. Koran i dwa skrzyżowane miecze - to wymowny symbol Bractwa Muzułmańskiego, podobnie jak jego motto: "Dżihad naszą ścieżką. Śmierć na ścieżce Boga jest naszą jedyną nadzieją". Armia o- baliła jednak należącego do bractwa, wybranego w demokratycznych wyborach prezydenta Mohammeda Mursiego. Sąd zakazał bractwu prowadzenia wszelkiej działalności w kraju.

Wszyscy wykształceni Egipcjanie, z którymi rozmawiałem w Hurghadzie i Luksorze, uważają że dobrze się stało, bo polityki nie należy mieszać z religią. Polityka powinna sprzyjać turys tyce, która nad Nilem przynosiła krocie, ale po Arabskiej Wiośnie i rewolucji islamskiej, która obaliła dyktatora Hosniego Mubaraka, przeżyła potężne załamanie.

Stęskniliśmy się za Polakami!

- Ta rewolucja w ogóle nie dotyczy sytuacji w turystyce! - zapewnił minister turystyki Egiptu Hisham Zaazou, który przyjechał do kurortu Hurghada specjalnie na spotkanie ze 100 dziennikarzami. - Zależy nam bardzo na turystach z Polski. Można powiedzieć, że stęskniliśmy się za wami. Przyjeżdżajcie! - apelował towarzyszący ministrowi gen. Ahmed A. Allah, gubernator okręgu Morza Czerwonego. - Można chodzić wszędzie, nawet indywidualnie. Jest bezpiecznie. Powiedźcie swoim rodakom, jak tu jest naprawdę.

Rosjanie już uznali, że nic im nie grozi i tłumnie zjeżdżają do kraju faraonów. W kurortach zdecydowanie przeważają, przed Niemcami i Francuzami. W liczącej 240 tys. stałych mieszkańców Hurghadzie mieszka ich ponoć 70 tys.

- Jest bezpiecznie! - stwierdza Artur Kulikowski z Warszawy, który wraz z żoną Moniką kupił w Hurghadzie za 30 tys. zł 35-metrowe mieszkanie i wspólnie prowadzą polskojęzyczny portal www.hurghada24.pl. Pierwszy raz przyjechali tu w roku 2005.

Bezpieczeństwo zapewniają jadący w autokarach ochroniarze, ale też rozlokowane przy drogach, ufortyfikowane policyjne posterunki - check-pointy. Funkcjonariusze uzbrojeni są w karabiny automatyczne Kałasznikowa.

- Te posterunki to pokaz siły i oznaka panowania nad narodem - uważa Kulikowski. - W ten sposób zachodnim turystom pokazuję się, że jest bezpiecznie. Europejczycy mogą to odbierać inaczej, ale tak już jest i to na pewno się nie zmieni. I ma- my nadzieję, że będzie tu tak, jak za rządów Mubaraka. Bo od tysięcy lat Egipt rządzony był autorytarne. Taki model został wypracowany i koniec.

Zdaniem pana Artura media nie zawsze rzetelnie relacjonowały wydarzenia w tym kraju. Jedna z telewizji zrobiła z wesela w Hurghadzie typową demonstrację polityczną. Relację uzupełniono zdjęciami czołgów stojących na ulicach Kairu. I ca- ła Polska uwierzyła, że w ośrodkach wypoczynkowych nad Morzem Czerwonym jest niebezpiecznie. Tymczasem - jak to jest w tutejszym zwyczaju - ludzie jechali pick-upami, wiwatowali, strzelali w powietrze. Potem zebrali się na placu.

W Luksorze widziałem uczestników takiego wesela. Dla człowieka kultury zachodniej może to rzeczywiście wyglądać co najmniej dziwnie: młodzi, głośni ludzie wymachiwali zawzięcie maczetami i toporkami, także w kierunku grupy dziennikarzy.

- To tylko taka tradycja - zapewnia Monika Cichoń-Królikowska. - Jakikolwiek atak na zachodniego turystę, nawet złe słowo, kończy się automatycznie zatrzymaniem podejrzanego. A to nie jest dla niego przyjemne, bo przechodzi nawet wstępne tortury.

One dolar - please!

Zwykle Egipcjanie są dla turystów uprzejmi, pozdrawiają ich z uśmiechem. Często jednak robią to z wyrachowania, by zaraz za byle co zażądać bakszyszu, czyli napiwku, jałmużny.
Ubrani w galabiję, czyli długi luźny kaftan, z turbanem na głowie, strażnicy starożytnych zabytków w Karnaku, Dolinie Królów czy świątyni Hatszepsut, co rusz pokazują zwiedzającym coś ciekawego i wyciągają dłoń w znaczącym geście.

Właściciel sklepiku w Hurg-hadzie próbuje przekonać Elżbietę Osowicz z Radia Wrocław do zakupu szafranu. Gdy dziennikarka próbuje zbić cenę do kil ku dolarów za 100 gramów przyprawy, sprzedawca pokazuje fucka. Gdy dowiaduje się skąd jesteśmy, wręcz wykrzykuje: - Pieprzcie się Polacy!
Na ulicy Hurghady do Grażyny Preder z Radia Koszalin podchodzi przystojny jegomość kadząc o jej kobiecych przymiotach i na koniec wyznając mi- łość. - One dolar, please! - kwituje Egipcjanin i wyciąga dłoń.

- Na takich mężczyzn trzeba uważać - radzi pani Monika. - Wiele Polek przyjeżdża tu po słońce i miłość. Egipcjanin potrafi zafascynować kobietę w kilkanaście minut.

- Poprowadzi ją wieczorem na plażę, wręczy różę. Polki szybko się na to łapią - dodaje pan Artur. - A oni to z premedytacją wykorzystują. Na początku jest cudownie, ale potem bańka mydlana pęka. Okazuje się, że on może mieć więcej żon i wcale nie jest gentlemanem jak na początku.

Egipcjanin może okazać miłość za pobyt w hotelu, za dżinsy, pieniądze. To jest barter. I potwornie popularna forma turystyki. Wystarczy posiedzieć kwa- drans wieczorem w centrum miasta i już wiadomo, o co chodzi.

Raj pod palmami, śmieci między domami

Z ludźmi bywa więc różnie. Tak jak różne są oblicza ziemi egipskiej. W nadmorskich kurortach szczelnie zamkniętych za wysokimi murami jest pięknie niczym w raju. Palmy, baseny kąpielowe z podgrzewaną wodą, bezpośredni dostęp do ciepłego morza (w grudniu jest 26 stopni Celsjusza!), gdzie moż na nurkować na rafach, doskonałe jedzenie, uprzejma obsługa - to atuty pobytu w każdym z renomowanych hoteli.

Ale wystarczy wyjść poza strzeżony teren, by zobaczyć wszechobecny bałagan, biedę, spalony słońcem piasek. Egipcjanie zupełnie nie przejmują się śmieciami, które walają się tonami między blokami mieszkalnymi. Odpadki wyrzucają też do kanałów nawadniających w dolinie Nilu. Można rzec - burdel totalny.

Obraz nieładu dopełniają niedokończone budowy domów. To norma, że dom nie ma dachu, tylko wyciągnięte ku niebu żelbetonowe filary. Powody są dwa: mniejszy podatek i przygotowanie domu do rozbudowy, gdy tylko kolejny syn się ożeni i będzie potrzebował dla swej nowej rodziny przestrzeni życiowej.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska