Więcej informacji o kulturze na stronie www.pomorska.pl/kultura
Ten dość bezpłciowy w polskiej wersji tytuł, oryginalnie brzmi: "Arn - Templariusz". Dla zachodnich odbiorców jest to dużo bardziej czytelne. Przywołuje bowiem bohatera trzech popularnych powieści historycznych szwedzkiego pisarza Jana Goillou.
Poprawka: popularnych w Europie, gdzie trylogia ta sprzedała się w nakładzie ponad dwóch milionów egzemplarzy. W Polsce twórczość Goillou jest dużo mniej znana.
Jego bohater Arn Magnusson z Arnas ma w ogóle pecha do Polski. Nie dość, że wykreślony został z tytułu filmu, to w dodatku - choć była to najkosztowniejsza produkcja filmowa w Europie - polska premiera obrazu odbywa się dopiero w około rok po światowej. Tylko ironią losu można wytłumaczyć też ten dodatkowy smaczek, że "Templariusze" trafiają na nasze ekrany równocześnie z szeroko promowaną superprodukcją Jamesa Camerona "Avatar". Czy przygody niezłomnego, XII-wiecznego rycerza, zagrane przez nieznanych nam skandynawskich aktorów, mają szansę skutecznie stawić czoła nowatorskiej, amerykańskiej produkcji trójwymiarowej?
Mam nadzieję, że tak - a nie jest to film pozbawiony atutów w walce o widzów chcących spędzić w kinie świąteczne popołudnia lub przedsylwestrowe poranki.
Po pierwsze - wspomniana już podbudowa literacka filmu. To dobra rekomendacja, bo Jan Goillou uchodzi za pisarza sprawnego, z rozmachem, i z talentem do konstruowania wciągających fabuł.
Po drugie - nawet jeśli polskim widzom niewiele mówią nazwiska zaangażowane do głównych ról, to warto pamiętać, że dalsze plany naszpikowane są wielkimi gwiazdami. Wśród nich zobaczymy bergmanowską aktorkę Bibi Andersson ("Sceny z życia małżeńskiego", "Siódma pieczęć") oraz Stellana Skarsgarda ("Ronin", "Piraci z Karaibów", "Buntownik z wyboru"). Ten ostatni nie całe życie grał w Hollywood - pamiętamy go np. z "Przełamując fale" von Triera.
Po trzecie - czy rozgrywająca się w malowniczych plenerach pustynnych albo na tle surowego krajobrazu Skandynawii, przypowieść o poświęceniu, bohaterstwie, miłości - może zostawić obojętnym widza spragnionego filmowych przenosin w obce światy?
Sądzę, że od pluchy w krótkie dni grudniowe, fajniej uciec w romantyczną przeszłość niż w wydumaną cybernetyczną nierzeczywistość. Nawet jeśli dystrybutor bardzo się starał, by kostiumowy film przed nami ukryć.