Ważki z Sępólna Krajeńskiego wiedzą, że na smutki najlepsza jest pogaducha o wszystkim i niczym.
Gdy Ala Haręza wróciła po latach ze Śląska na stare śmieci do Sępólna Krajeńskiego, okazało się, że jako jedyna ma wolną chatę. Kotom gwar i śmiech nie przeszkadzały, więc można było gadać do woli. Tak zaczęła się historia Ważek, które wtedy nie przeczuwały, że będą Ważkami, a te spotkania okażą się tak ważne w ich życiu.
Wyboiste początki
Kobieta musi od czasu do czasu wyrwać się z domu, odpocząć od dzieci i po ludzku pogadać. Dziesięć dziewczyn z sępoleńskiego ogólniaka jest już ponad ćwierć wieku po maturze i dobrze wie, że szkolne przyjaźnie są dobre na każdą pogodę i prawie każdą sytuację życiową. Choć zapracowane, po esemesie z datą, godziną i miejscem spotkania, stawiają się w komplecie.
Zaczęły Ala Haręza, Grażyna Kędzierska, Julita Rostalska, Gorgonia Wróbel-Sucharska, Zdzisława Skórczewska i Mariola Czapiewska z jednej klasy ogólniaka - rocznik 1960. Z zaprzyjaźnionej klasy dołączyły Lidka Sucharska, Wiesia Orlikowska, Bogusia Zgrzeba i Mariola Florczak. Wszystkie kiedyś się już zetknęły, bo Sępólno jest tak małym miasteczkiem, że każdy rocznik spotyka się albo w przedszkolu, albo w podstawówce, albo w szkole średniej. Potem kobiety idą na studia, pracują, wychodzą za mąż albo i nie, rodzą dzieci albo i nie - wybór i kolejność dowolna. I po po jakimś czasie przypominają sobie o starych przyjaciółkach. - Kto zna nas lepiej? - pytają. - Tylko z koleżankami z ławki da się powspominać wszystko bez owijania w bawełnę i potrzeby wyjaśniania, kto jest kim.
Początki były wyboiste. - Jak już się umówiłyśmy u Ali, to zawsze działo się coś, co zakłóciło spotkanie - mówi Julita Rostalska. - A to któreś z dzieci złamało nogę czy rękę albo coś innego równie gwałtownego przerywało nam. Już się zastanawiałyśmy, czy to jakieś fatum, ale w końcu dzieci rosły i mniej chorowały, więc i spotkania były spokojniejsze i bez niespodzianek.
Bąki do Ważek?
Po czasie mężowie zaczęli przychylniejszym okiem patrzeć na "ucieczki" żon. Do tego stopnia, że zaczęli przebąkiwać o powołaniu męskiego klubu... Bąków albo Komarów. Okazało się jednak, że panowie w tym temacie byli mocni tylko w gębie. Ważki trwają, a Bąków jakoś nie ma.
Z tych babskich pogaduch wzięły się też zjazdy rocznika 1960. Okazało się, że najfajniejsze w jubileuszach szkolnych jest nie balowanie, a przygotowania do fety. To wyśmienita okazja do spotkania i gadania, a przy okazji udało się zorganizować spotkanie 20 i 25 lat od matury.
Dla Ważek przełomowe okazały się czterdziestki. Pierwsze miały Grażyna Kędzierska i Zdzisława Skórczewska. I w prezencie od koleżanek dostały biżuterię - pięknie wykonane przez jubilera ważki. - Już nie motyle, ale ważki - stwierdziła Grażyna Kędzierska, patrząc na prezent i tak zostały Ważkami.
Czterdziestki były huczne. Były też i inne preteksty - cztery nowe domy, jeden solidny remont, dwa śluby Goni, magisterka Zdzisi, sauna Marioli z bieganiem po zimowym ogrodzie.
Zmęczone gospodynie
Ważki z Sępólna prawie w komplecie. Na zdjęciu Wiesława Orlikowska, Alicja Haręza, Julita Rostalska, Gorgonia Wróbel-Sucharska, Mariola Czapiewska, Grażyna Kędzierska, Zdzisława Skórczewska i Lidia Sucharska.
Spotkania domowe Ważek był miłe i smakowite, bo każda starała się pokazać z najlepszej strony. Ala serwowała grzyby, Zdzicha szparagi, Grażyna przyjmowała schabem ze śliwkami i sernikiem, Wiesia zapraszała na ognisko, Bogusia na faszerowanego kurczaka, a Gonia preferowała spotkania przy dobrym winie. Aż wszystkie miały już dość. - Ta gościnność stała się zbyt męcząca - mówi Lidka Sucharska. - Chciałyśmy choć na chwilę wyjść z domu, a nie pichcić. Po domowym okresie zaczął się czas kawiarni.
Przez te prawie dwadzieścia lat tematy rozmów też uległy zmianom. Niezmiennie najważniejsze są dzieci. Kiedyś małe, teraz dorosłe i studiujące. - Dominującą grupą są nauczycielki, ale jest też psycholog i kilka biznesmenek - mówi Julita Rostalska. - I dziewczyny spoza nauczycielskiego grona pilnują, żebyśmy nie popłynęły. O pracy staramy się nie rozmawiać.
Diety i co boli
Po sutych spotkaniach zaczęły się wymieniać dietami. A, że nie tylko mężczyźni mówią o seksie, ten temat też się przewija. Z kim, jak nie z koleżanką z klasy można o tym pogadać? Albo o butach, dobrym sklepie z ciuchami czy lumpeksie, do którego warto zajrzeć? Albo o farbach do włosów czy okularach, które nagle zaczęły być nieodzowne? - Od jakiegoś czasu muszę koleżanki powstrzymywać, bo co rusz wraca temat chorób - mówi Gorgonia Wróbel-Sucharska. - Można wymienić się telefonem do dobrego lekarza, ale bez przesady. Spotkania Ważek to ma być wytchnienie od kłopotów, a nie narzekanie, gdzie boli i co nam operowali.
Im więcej lat przybywa Ważkom, tym dobitniej wiedzą, że najlepsze są spotkania z salwami śmiechu. A potrafią obśmiać wszystko, a przede wszystkim siebie. Wiedzą, że śmiech jest lekarstwem dla duszy. - Nawet jak Bogusia leżała w szpitalu na zabiegu, to roznosiłyśmy szpital śmiechem - mówi Zdzisława Skórczewska.
A gdyby Ważki o terapii śmiechowej zapomniały, to osobista psychoterapeutka Gonia na pewno im przypomni.
A może kalendarz
Co im dają spotkania? - Wytchnienie i relaks - mówią.
Poza radami zaprzyjaźnionej psycholog Goni, również 24-godzinną opiekę pielęgniarską Zdzisi, którą zachęciły do studiowania i kandydowania na radną. Poza tym zawsze mają dostęp do nowości książkowych, bo Grażyna prowadzi miejską bibliotekę i księgarnię.
Mężowie i dzieci też się polubili. Ważki połączyły w pary własne psy, więc kto wie, czy i dzieci nie poswatają.
Co dalej? Ano czas umyka, lat przybywa. Jakiś czas padło hasło wyjazdowego spotkania Ważek. Raz było Multikino, ale może niebawem panie spotkają się na farmie piekności albo w gospodarstwie agroturystycznym?
- A może "dziewczyny z kalendarza" - podsuwam pomysł rozebranych dam rodem z angielskiej prowincji. Podchwytują, ale raczej bez rozbieranych zdjęć. Kombinują, jak to zorganizować i zastanawiają się, czy zaprzyjaźniony fotograf Szymon Szwochert będzie miał czas i zdąży z kalendarzem na 2008 rok. I już ustalają, która będzie kwietniem, a która październikiem. - Jest nas dziesięć - uprzedza któraś z Ważek. - Nie szkodzi - odpowiada inna. - Po prostu dwa miesiące będą zbiorowym zdjęciem.
No tak, co dziesięć głów to nie jedna. Jeśli kalendarz Ważek powstanie, na pewno pokażemy go Czytelnikom "Pomorskiej".