Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojewoda domowa. Ewa Mes

Lucyna Talaśka-Klich, [email protected], tel. 52 326 31 32
Wojewoda Ewa Mes przed domem, we Włókach
Wojewoda Ewa Mes przed domem, we Włókach Fot. Lucyna Talaśka-Klich
Pierze i prasuje kościelne obrusy, gotuje obiady dla rodziny, dba o zielononóżki kuropatwiane i rządzi województwem.

Włóki w gminie Dobrcz. Do domu Ewy Mes wchodzi się od podwórza. Budynek nie wyróżnia się niczym szczególnym, starszą część domu pokryto dachówką, dobudowaną - eternitem. - Całe szczęście, że nie daliśmy się namówić, by eternitem nakryć cały dach - mówi wojewoda szukając kawy w kuchennych szafkach.

- Muszę szybko zjeść śniadanie, bo zaraz przyjedzie po mnie samochód - opowiada smarując chleb dżemem. - Gdy zostałam wojewodą, to przez pierwsze tygodnie wracałam z kanapkami do domu. Nie było ich kiedy zjeść! Teraz jem przed pracą.

Przerywa, by odebrać telefon. Ktoś z Torunia ma problem. Zgubił paszport, a musi wyjechać poza Unię. - Podpiszę duplikat - mówi do słuchawki. - Trzeba pomóc człowiekowi.

Wiadomość przyszła na pasku

Została wojewodą 14 grudnia, dokładnie o piętnastej czterdzieści pięć. - Premiera Tuska nie było w kraju i trochę musiałam poczekać na oficjalną nominację - wspomina Ewa Mes.

Jej mąż - Mirosław, o kandydaturze żony dowiedział się przypadkiem. Siedział przed telewizorem, czytał lokalne wiadomości na pasku. - Zapytał, czy nie wiem, kto może zostać wojewodą - wspomina pani Ewa. - Nie przyznałam się do tego, że proponowano mi to stanowisko, bo oficjalnego potwierdzenia jeszcze nie miałam. Wcześniej była mowa o fotelu wicewojewody. Ale "Pomorska" ujawniła nazwiska kandydatów, telewizja poszła tym śladem, no i po tajemnicy!

No i musiała postawić sprawę jasno: - Powiedziałam rodzinie, że jeśli zostanę wojewodą, to koniec z ciepłymi podwieczorkami. Ale obiady nadal gotuję. Dla ośmiu osób! Bo z nami mieszka syn - Marcin, który przejął gospodarstwo rolne, córka Monika z mężem i trójką dzieci - po sąsiedzku.

Uśmiechem w rolników

Mówi, że trafiła na trudny czas: - Taki, w którym rozlicza się rządzących. Mój poprzednik - Rafał Bruski - miał więcej spokoju. A ja przez pół roku urzędowania miałam protesty, kłopoty z pseudokibicami, walkę ze skutkami powodzi, wiosennych mrozów.

Pod koniec lutego przed urząd wojewódzki rolnicy zajechali ciągnikami. Przekazali wojewodzie petycję, byli rozgoryczeni. Mówili o firmach, które oszukują gospodarzy, a rząd nic w tej sprawie nie robi. Ewa Mes słuchała ich z uśmiechem. Chciała być miła. Ale rolnikom było nie do śmiechu. - Ze wsi kobita, z peeselu, powinna nas zrozumieć, a nie śmichy sobie robić! - powiedział ktoś z tłumu.

- Współczuję rolnikom, jestem jedną z nich, ale z protestującymi nie do końca się zgadzam - wyjaśnia wojewoda. - Trzeba zająć się naprawdę ważnymi tematami. Na przykład zmianą ustawy o ustroju rolnym, by rodzinne gospodarstwa miały szanse na powiększanie areału. Albo zrównaniem poziomu dopłat w całej Unii Europejskiej. Ważne jest też lepsze planowanie przestrzenne i chronienie terenów rolniczych. Chodzi o to, żeby gospodarze nie mieli problemów z sąsiadami, którzy przenieśli się na wieś i nie mogą zrozumieć, że tam gdzie produkuje się żywność, czasami musi śmierdzieć.

Na wsi nie można odpuścić

Mniej ważny postulat? - Opłacalność produkcji - twierdzi Ewa Mes. - Przecież mamy gospodarkę rynkową!

Pokazuje dłonie. - Moje ręce są spracowane - dodaje. - W gospodarstwo, które teraz prowadzi Marcin, włożyłam wiele pracy. Przed laty byłam też kierownikiem Urzędu Stanu Cywilnego w Dobrczu. Codziennie rano musiałam wydoić osiem krów, napoić ileś tam cieląt, sparzyć śrutę dla zwierząt, przygotować obiad dla rodziny. Musiałam dać sobie radę. Bo na wsi nie można sobie odpuścić! Zawsze trzeba ciężko pracować. I to wspólnie! Jeśli rodzina wkłada to, co zarobi do wspólnego garnka, jest szansa, że czegoś się dorobi. I trzeba obserwować rynek. Gdy spadła opłacalność produkcji świń, zmniejszyliśmy liczebność stada. Ale powodów do narzekań nie mamy.

Twierdzi, że na rząd nie można przerzucić odpowiedzialności za wszystko. - Obserwatorzy rolniczego protestu zauważyli, że do Bydgoszczy przyjechały piękne, nowe ciągniki. A niektórzy gospodarze zaraz tłumaczyli, że to nie ich własność tylko banku, bo kupili je na kredyt. A czy ktoś ich do tego zmuszał? Chyba mieli świadomość, co podpisują w banku! Czy przysłowiowy Kowalski, który postawił dom na kredyt, mówi że to nie jest jego własność?

Protest za protestem

Rozmów z protestującymi było więcej. - Tak się składa, że wiele grup zawodowych jest niezadowolonych ze swojej sytuacji - mówi wojewoda. - Rozmawiając z protestującymi miewam rozterki. Bo jestem przedstawicielem rządu i choć zgadzam się z jego polityką, to nie jestem pewna, jaki los czeka na przykład Wojskowe Zakłady Lotnicze? Albo Inowrocławskie Kopalnie Soli "Solino" ? Trzeba walczyć o to, żeby nadal istniały. Chciałabym, żeby parlamentarzyści z Kujawsko-Pomorskiego grali w jednej drużynie. Niestety w Warszawie widzą animozje bydgosko-toruńskie. To źle odbija się na wizerunku naszego województwa.

Najtrudniejsza sprawa? - Chyba ta z pseudokibicami, którzy przyjechali do Bydgoszczy na mecz Lecha i Legii. Wiedziałam, że to będzie impreza podwyższonego ryzyka. Sztab kryzysowy przeanalizował wszystkie za i przeciw. Na odwołanie meczu było już za późno. Wiedziałam, że pseudokibice mogą wyładować złość także poza stadionem i wtedy trudniej byłoby zapanować nad sytuacją.

Karmiła strajkujących

Mówi, że jest bardzo odpowiedzialna. Czasami to ją męczy: - Bo wszystkie moje niepowodzenia rozpatruję pod takim kątem: czy nie zawiodłam ludzi? Ale karierowiczem na pewno nie jestem.

Z rozrzewnieniem wspomina pracę w Urzędzie Gminy w Świekatowie. Trafiła tam "na chwilę", gdy straciła etat w Dobrczu. - Miałam swoje zdanie na temat rolniczej "Solidarności" i to mi zaszkodziło - wyjaśnia. - Mąż brał udział w strajku chłopskim, ja przygotowy- wałam posiłki dla protestujących. Wiedziałam, kto nadstawiał karku, a kto w tym czasie siedział w domu i zastanawiał się, czy warto się przyłączyć. Mówiłam co myślę o tej drugie grupie, no i straciłam posadę. Ale nie żałuję. W Świekatowie spotkałam wspaniałych, pracowitych ludzi, lokalnych patriotów. Sprawami obywatelskimi zajmowałam się tam przez 17 lat.

Ze Świekatowa przeniosła się do pracy w Toruniu, w urzędzie marszałkowskim. Potem do jego bydgoskiej delegatury. Stąd do urzędu wojewódzkiego miała już blisko.

Człowiek rodzinny

Bez względu, gdzie pracuje i w jakim fotelu zasiada, zawsze znajdzie czas na to, co jej zdaniem najważniejsze. - Jestem człowiekiem rodzinnym - mówi o sobie. - Nie umiałabym bez niej żyć.
O rodzinie opowiada także wtedy, gdy wchodzimy do chlewni. Bo to ich wspólny dorobek. Gospodarstwo, w którym nawet świnie są czyste, a stojący na podwórku ciągnik z opryskiwaczem wygląda jakby dopiero co wyjechał z fabryki. - Maszyny po pracy trzeba umyć - wyjaśnia. - Taką mamy zasadę.

Służbowe auto zajeżdża na podwórko. Wojewoda prosi kierowcę, by jeszcze chwilę poczekał, bo chce pokazać kury - zielononóżki kuropatwiane. Zbiera jajka. Wychodzimy z kurnika. Przed nami widać kościół graniczący z gospodarstwem Mesów.

- Nadal piorę i prasuję kościelne obrusy - przyznaje gospodyni. - A dlaczego by nie? Że jestem wojewodą? To nic nie szkodzi!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska