Kiedy tuż po 9.00 rano zadawanie pytań premierowi rozpoczęła Renata Beger (Samoobrona), atmosfera przesłuchania przypominała salonową pogawędkę. Choć pytała prezesa Rady Ministrów o wiedzę prezydenta RP na temat jednej z największych afer w historii państwa - komisja w najbliższym czasie ma ustalić, czy przesłuchać w tej sprawie Aleksandra Kwaśniewskiego - to z jej ust nie schodził zalotny uśmiech. Miller - jego odpowiedzi ograniczały się do publicznie funkcjonującej już wiedzy - też się promiennie uśmiechał, komplementował posłankę ("wątpię by coś pani umknęło w tej sprawie "), a nawet próbował żartować ("otwieram przed panią serce "). - Jeśli pani poseł potrzebuje prywatnych kontaktów z premierem, to proszę nie na posiedzeniu! - interweniował przewodniczący Tomasz Nałęcz (UP).
Czy rząd pracował legalnie?
- Kto był organem wnioskującym w sprawie nowelizacji ustawy radiowo-telewizyjnej? - zapytał premiera Jan Rokita (PO), który po godzinie zastąpił Beger w roli przesłuchującego? - Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji - usłyszał. - Ale organ wnioskujący ma obowiązek przeprowadzenia ustaleń międzyresortowych - zdziwił się Rokita, czytając stosowny akapit z podpisanego przez Millera regulaminu jego rządu. - Wnioskującym był minister kultury - poprawił się szef rządu. Gdy padały kolejne pytania - sformułowane także na podstawie rządowego regulaminu - premier stopniowo tracił pewność siebie. Rokita pytał go o kilka dokumentów rządowych, które powinny były powstać w trakcie prac nad nowelą w rządzie: m. in. analizę skutków społecznych i rynkowych nowej regulacji; jej ocenę przez rządowe Centrum Studiów Strategicznych; listę podmiotów, których nowe prawo miałoby dotyczyć. Miller konsekwentnie odpowiadał, że nie pamięta czy takie dokumenty widział. - Ja nie śledziłem tego procesu legislacyjnego z takim zainteresowaniem. To była jedna z wielu ustaw - powiedział w końcu. Wcześniej jednak sam przyznał, że nowelę traktował wyjątkowo. Monitorowanie prac nad nią zlecił szefowi swojego gabinetu - bo była powodem medialnej wrzawy oraz interwencji byłego prezydenta USA. - Pytam o to wszystko, bo mam podejrzenie, że nad tą ustawą nie pracowano legalnie - wyjaśnił Rokita.
Pan mnie rozczarował!
- Pan wyrządził mi wielką przykrość, mówiąc w lutym w radiowym wywiadzie, że poseł Rokita nie jest w tej komisji po to, by poszukiwać prawdy. Chciałby pan coś powiedzieć na ten temat? - zapytał na koniec. - Jestem pewien, że rozpoczął pan pracę w komisji z tezą i stara się pan ją udowodnić. Chce pan utrwalić w świadomości społecznej przeświadczenie, że Rywin żądał pieniędzy dla SLD, że uczestniczył w tym premier rządu, a SLD jest partią, która bierze udział w korupcji. To jest teza polityczna. Pan mnie rozczarował! - odparł z kamienną twarzą Miller. Interweniował Nałęcz, który ogłosił przerwę.
Premier nie jak robaczek
Ale nawet po kwadransie w kuluarach szefa rządu nie opuściły emocje. - Poseł Rokita dopuścił się świadomej manipulacji, bo nie zacytował pełnego tekstu regulaminu rządu! - oświadczył, kiedy tylko oddano mu głos. Nałęcz próbował uspokoić atmosferę ("świadek nie ma prawa oceniać intencji pytań, premier nie ma w komisji większych uprawnień niż najmniejszy robaczek RP "), ale także Rokicie puściły nerwy. - Oskarżenia pod moim adresem to próba ucieczki przed wrażeniem skrajnej niekompetencji w zakresie trybu uchwalania prawa, jaką podczas przesłuchania wykazał się premier! - replikował. - Mam pewność ordynarnej manipulacji ze strony posła Rokity! - odparował z zaciśniętymi wargami Miller. - Ile wyzwisk pod adresem komisji ze strony tego człowieka pan jeszcze dopuści?! - zwrócił się poseł PO do Nałęcza. Ale szef rządu sam zdecydował się przerwać pyskówkę.
Wyciskanie Millera
Iza Wodzińska

Znowu incydent podczas zeznań szefa rządu przed komisją śledczą - przesłuchiwany wczoraj Leszek Miller zarzucił Janowi Rokicie "ordynarną manipulację" i wykorzystywanie komisji do walki politycznej.