Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zaczęło się od psa, a skończyło w sądzie

Roman Laudański [email protected]
Aleksandra i Piotr Cybińscy z Nykusiem
Aleksandra i Piotr Cybińscy z Nykusiem Fot. autor
Łatwiej kochać zwierzęta niż ludzi. W życiu człowiek człowiekowi - za przeproszeniem - to może tylko być wilkiem.

Gdyby ktoś stanął przed schroniskiem dla zwierząt i usłyszał przejmujące wycie psa, to powinien zaraz dzwonić po straż miejska lub policję, by na ratunek przyjechali. A zwierzęta wchodzące do lecznicy? Idą jak na skazanie. Zapierają się łapami. Niektórzy właściciele wpychają je nogami lub wciągną na smyczy. Też serce może pęknąć. Żona współwłaściciela lecznicy dla zwierząt w Chojnicach usłyszała w sąsiedztwie przejmujący skowyt szczeniaka. Przekonana o złym losie zwierzęcia uruchomiła machinę, która nadal się kręci i to już w zupełnie niewłaściwą stronę!

Dlaczego zamknięte?

Nykuś, jak na porządnego kundelka przystało, przez chwilę szczekał, później mnie obwąchał, a następnie domagał się pieszczot. W ogóle nie wyglądał na psa, któremu czegokolwiek by brakowało, a już zupełnie ludzkiej miłości. Wręcz jest nią przepełniony. Ma ufne spojrzenie, odsłania brzuch i domaga się głaskania.

Wtedy, w połowie lipca br. mieli go już od kilku dni. Poszli do sklepu. Było ciepło. Nie chcieli psa zostawiać w domu, więc wypuścili go na podwórko.

- Bramkę zamykam na drut i skobel, bo raz dzieci chciały się bawić z Nykusiem i go wypuściły - opowiada Piotr Cybiński. - Nie było nas może z pół godziny. Zdążyliśmy wrócić, postawić torby z zakupami, a tu pod furtkę podjeżdża straż miejska. Pytają: - Dlaczego zamknięte? Mówią o psie, że niby długo bez jedzenia i picia jest trzymany.

Nykuś obwąchał strażników i coś wyczuł, bo zaraz uciekł do domu. - Wytłumaczyłem - opowiada Piotr - że pies ma dobre warunki, jest u nas od niedawna. Tęsknił, to i piszczał. Strażnicy pouczyli mnie, że podatek za psa trzeba opłacić w urzędzie miasta i zaszczepić szczeniaka.

Po dwóch dniach Cybińscy poszli na drugą stronę ulicy do lecznicy, gdzie Jerzy Semrau, weterynarz zrobił co trzeba.

- Nie miałem pojęcia, że to wszystko wyszło z tej lecznicy - relacjonuje Piotr Cybiński. - Najpierw się śmiałem, bo nie myślałem, że z tego taka akcja będzie.

Później dotarło do niego, że policjanci rozpytywali, czy aby właściciele nie głodzą Nykusia. A po dwóch, trzech dniach, kiedy wypuścił rano Nykusia na podwórko zobaczył, że strażnik próbuje furtkę otworzyć, by wypuścić psa. No to już go ruszyło, bo doskonale pamiętał, że komuś pies uciekł z podwórka, to ponad 600 złotych mandatu i rachunku za przechowywanie psa w schronisku dostał właściciel. To jak to, tu pilnują, by właściciele czworonogów sprzątali kupy i karzą mandatami tych, co nie pilnują zwierzaków, a tu mu mundurowy furtkę chce otwierać?

- Jak strażnik zobaczył mnie w oknie, to wsiadł w samochód i uciekł - zapewnia Cybiński. To poszedł do komendanta Straży Miejskiej dowiedzieć się o te policyjne rozpytania i próbę wtargnięcia strażnika na jego teren.

Niczego się nie dowiedział. Usłyszał, że głosi teorie spiskową. Tadeusz Rudnik, komendant chojnickiej Straży Miejskiej pamięta, że jego ludzie interweniowali sprawie psa, ale nie wyobraża sobie, by ktokolwiek chciał wypuścić go na zewnątrz. - My wyłapujemy wałęsające się psy. Sprawdzaliśmy też, czy ten pan ma pojemnik na odpady i czy podpisał umowę na ich wywóz. To przypadek, że działo się to w tym samym czasie.

Zatargów nie było

Jerzy Semrau, weterynarz
(fot. Fot. autor)

Po drugiej stronie ulicy stoi lecznica dla zwierząt. Jej współwłaścicielem jest weterynarz Jerzy Semrau.

- Pod koniec lipca żonę, co bardzo kocha zwierzęta, obudził w nocy płacz szczeniaka - opowiada weterynarz. Rozmowa jest utrudniona, bo co chwilę w progu stają właściciele chorych psów, kotów i królików. Każdemu potrzebującemu trzeba pomóc. Dać zastrzyk, lekarstwo wypisać.

- Żona wstała, obeszła w nocy okolicę i nic nie znalazła - kontynuuje Jerzy Semrau. - Następnego dnia znowu go usłyszała. Odnalazła szczeniaczka na podwórku po drugiej stronie ulicy. Wyglądało jakby się tam przypadkiem dostał i nie mógł wyjść. Odczekała godzinę, półtorej i zadzwoniła do znajomej, Barbary Homy z Chojnickiego Stowarzyszenia Miłośników Zwierząt. Nie minęło dużo czasu i do domu wrócili właściciele psa, a po chwili podjechała tam straż miejska.

Do lecznicy zagląda starsza kobieta z wypchanymi siatkami. - Może kaczuszkę? - zachęca. - Była pani dwa dni temu, dziękuję! - wyprasza weterynarz.

Jerzy Semrau zapewnia, że nigdy wcześniej zatargu z sąsiadem nie miał. No, może niewielki. Jak Cybiński wrócił z Anglii, to najpierw stawiał swój samochód przy domu, ale gdy stanął tam zakaz, to zostawiał auto na niższym parkingu przed lecznicą. Stało tam tydzień czy dwa, a później weterynarz poszedł do sąsiada, żeby samochód przestawił gdzie indziej, bo to parking dla klientów.

- Dzień dobry sobie mówiliśmy, często spotykaliśmy się w sklepie, wszystko było dobrze - relacjonuje współwłaściciel lecznicy. - Później przyszli do mnie z tym psem, zaszczepiłem go i odrobaczyłem.

Nie myślał o konsekwencjach

- Bo ja w tym czasie nie wiedziałem, że donos poszedł z lecznicy - mówi Piotr Cybiński. - Pytałem w straży, czy był zasadny? Zbyli mnie. To napisałem pismo. Odpowiedzieli, że wobec mnie nie toczy się żadne postępowanie. Nic do mnie nie mają, ani nie powiedzą, kto ich poinformował. A ja już wtedy wiedziałem, kto to wszystko rozpoczął! Najpierw dwa razy powiesiłem im na latarni kopię listu ze straży miejskiej z moimi dopiskami - pokazuje kopię. Dopisał: "Prowokatorki Straży Miejskiej z lecznicy. Za krzywdę - krzywda!!! Nie będzie litości dla prowokatorów i konfidentów".

- Co chciałem osiągnąć? Chociaż przepraszam by powiedzieli za to, że nasłali na nas strażników, którzy chcieli odebrać psa! Żona całą noc nie spała, tak się zdenerwowała. A tu nic. To udałem się do lecznicy. Weterynarz ciągle pytał: "o co panu chodzi?" Powiedziałem, że gdyby na kogoś innego trafili, to by ten ktoś ich obił lub spalił. Kamień na kamieniu by nie został.

- Nie mam zamiaru nikomu krzywdy robić, tylko nie chcę, żeby nasyłali na nas straż miejską - podkreśla. - Jak się człowiek zdenerwuje, to nie myśli o konsekwencjach. Weterynarz powinien wiedzieć, że pies ma swoje nastroje. Nie spodoba mu się zapach, to zacznie szczekać albo wyć. To tylko zwierzę. Martwili się o Nykusia? To mogli podejść i zapytać, a nie nasyłać strażników. Jak kiedyś prowadziliśmy sklep i w nocy było włamanie, to policjanci przyjechali badać ślady dopiero o 13.00. A po Nykusia strażnicy przyjechali zaraz!

Tuje dalej rosną

Weterynarz pamięta, że gdzieś w połowie sierpnia na słupie przed lecznica znalazł mały plakacik, na którym ktoś napisał, że krzywda zostanie pomszczona i śmierć czy na pohybel konfidentom i donosicielom.

- Pomyśleliśmy, że ktoś się wygłupia i zerwaliśmy - wraca do tamtych wydarzeń Jerzy Semrau. - Po tygodniu był podobny liścik. Też o konfidentach, donosicielach, krzywdzie i zemście, która będzie słodka.

Weterynarz: - Następnego dnia wpadł tu sąsiad. Krzyczał, wrzeszczał! Pytam: o co chodzi? A on tujki wyrywa i rzuca. Wyraźnie powiedział, że ten budynek spłonie. Zadzwoniłem na straż miejską, ale kazali iść na policję. To złożyłem zawiadomienie o groźbach karalnych. Tujki zasadziłem, dalej rosną.

Opowiada, że czasami łatwiej mu się porozumieć ze zwierzętami, które leczy niż z ich właścicielami. Różnie w pracy bywa. Ruch w lecznicy. Właścicielka kocicy na zastrzyk, kundelek do przycięcia pazurów i z grzybicą, ale okazuje się, że to żadna grzybica. Po prostu ma pchły.

- Czekałem na jakikolwiek ruch sąsiada, żeby przyszedł i się odezwał - mówi Jerzy Semrau. - Wiedział, że oddałem sprawę na policję. Wystarczyło przyjść i porozmawiać. Do momentu oddania sprawy do sądu można było ją wycofać. Głupio wyszło. Być może źle to załatwiliśmy.

Pytam, czy nie powinni przeprosić sąsiada za niepotrzebne wezwanie straży miejskiej. Zapada cisza. Po chwili weterynarz mówi: - Niech będzie, że wina leży też po mojej stronie. Ale on potrafił, gdy kupowałem gazetę w kiosku, przejechać obok i szeptem scenicznym powiedzieć: - Już nie żyjesz!

Piotr Cybiński zapewnia, że za mundurowymi nie przepada, szczególnie od czasu, kiedy pobrali od niego krew i próbki DNA. - Kupiliśmy dom w 1990 roku od dziadka, który został zamordowany po spisaniu aktu notarialnego i przekazaniu pieniędzy - opowiada. - Jedenaście lat po tym zdarzeniu policjanci pobrali ode mnie krew i włosy na badanie DNA. Zadawali przedziwne pytania.

Sprawdzamy każdy sygnał

Barbarę Homę zastaję w schronisku dla zwierząt. W każdym pomieszczeniu są psy. W całym schronisku jest ich 150 i 50 kotów. Telefon dzwoni co chwilę. Przygotowują właśnie koncert, z którego dochód zasili budowę hotelu dla zwierząt.

- Pamiętam, zadzwonił do mnie Jerzy Semrau i oddał słuchawkę żonie, która opowiedziała, iż w sąsiedztwie wyje czy ujada pies - przypomina Barbara Homa. - Nie mogłam tam dotrzeć, poprosiłam strażników, żeby sprawdzili czy z psem jest wszystko w porządku. Oddzwonili, że wszystko gra. Dalszego ciągu nie znam. Nigdy nie słyszałam, by ktoś skarżył się na zachowanie strażników. Bywa, że ludzie wykorzystują zwierzęta w swoich rozgrywkach. Chcąc zaszkodzić sąsiadowi nasyłają na niego patrol, że niby trzyma psa w złych warunkach. Ale bywa i tak, że ludzie strasznie traktują zwierzęta i to nie tylko - jak się utarło - na wsi.
Sprawdzamy każdy sygnał. Sama interwencja nie wyrządza nikomu krzywdy. Psy, rzeczywiście, zachowują się różnie. Jeden usiądzie osowiały w kącie, drugi będzie wył i skomlał, jakby kończył żywot.

Barbara Homa stwierdza, że wystarczyłaby odrobina dobrej woli z dwóch stron i byłoby po sprawie. Tym bardziej że wszyscy chcieli dobrze.

A wyszło, jak wyszło.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska