Mały zakład krawiecki w piwnicy jednorodzinnego domu na Bartodziejach. Czysta podłoga, odnowione ściany. Centralne miejsce zajmuje wielka maszyna do szycia. Obok niej leżą nici, naparstki, krawiecka miara i nożyce. Na półkach widać poukładane materiały, a na wieszakach - już uszyte garsonki i garnitury. - Ten zakład prowadzę prawie dziesięć lat - mówi Jerzy Drożdż, właściciel zakładu.
Zmienna moda
Pan Jerzy już prawie pół wieku jest krawcem. Najpierw był przez 15 lat kierownikiem krawieckiej Spółdzielni Pracy "Moda". Kierował 15-osobową załogą. Wtedy nie było jeszcze nowoczesnych maszyn do szycia, a nici często pękały. Ale klientów było sporo. Przyjeżdżali z całego województwa, żeby właśnie w "Modzie" uszyć sobie garsonkę na przyjęcie albo garnitur do ślubu. Później, kiedy w mieście otwierano kolejne sklepy odzieżowe, do spółdzielni pana Jerzego zaglądało coraz mniej osób. - Firma w końcu upadła - opowiada bydgoszczanin. - Otworzyłem własny zakład, właśnie ten na Bartodziejach. Na początku nie było źle: rocznie miałem tysiąc zleceń, nawet z Ameryki, Australii i Afryki - wspomina. - To nie to, co teraz. Dzisiaj na klienta trzeba czekać tygodniami.
**_Żale kaletnika
Nie tylko u krawców jest pusto. Kaletnik ze Śródmieścia odziedziczył firmę po ojcu, naprawia torebki i walizki od 15 lat. Planuje jednak zamknąć zakład. - _Na same opłaty co miesiąc muszę przeznaczać ponad tysiąc złotych, a zarobię o jakieś trzysta więcej. Za co mam wyżywić trzyosobową rodzinę? _Płakać mu się chce, gdy przez cały dzień, osiem godzin, do jego zakładu nie przyjdzie ani jeden klient.
Cena za oczko
**Gorseciarki, bieliźniarki, hafciarki, repasaczki pończoch też nie mają powodów do zadowolenia. - _Reperowałam rajstopy paniom z całej Bydgoszczy - wspomina była właścicielka punktu repasacyjnego w Fordonie. - Miałam stawkę za jedno podciągnięte oczko. Klientki płaciły najwięcej za naprawę brązowych rajstop, bo tyle było odcieni brązu, że sama się w tym gubiłam. Za czarne płaciły najmniej. Teraz wcale nie płacą - pięć lat temu zamknęłam firmę. _Dziś już nawet starsze kobiety nie naprawiają rajstop. Wolą kupić nowe w markecie. Za jedną parę zapłacą złotówkę.
Hanna Fajfer , kierownik Cechu Rzemiosł Włókienniczych i Skórzanych w Bydgoszczy, zna trudną sytuację rzemieślników. - _Pod koniec lat 80. do naszego cechu należało ponad 800 właścicieli zakładów, teraz zostało zaledwie 50 - mówi. Pozostali rzemieślnicy musieli zamknąć interesy, bo ludzie przestali przychodzić. Ci, którzy przetrwali, zastanawiają się, jak związać koniec z końcem._
Jest nadzieja
Drożdż pociesza się: - _Zawsze może być gorzej. Są na szczęście i tacy, którzy ubierają się u mnie od czterdziestu lat. Pewien Anglik, za każdym razem, kiedy przyjedzie odwiedzić rodzinę w Bydgoszczy, zawsze mnie odwiedza i zamawia garnitur na miarę. Dla takich ludzi szyję. I to właśnie jest piękne.
