Życie jak życie. Z dzisiejszej perspektywy piękne, wówczas odmierzaliśmy je codziennymi wydarzeniami. Najpierw urodził się Karol, imię wybrał teść na cześć papieża, który tego roku przyjechał do Polski. Później była Karolinka i Kuba. Karol żartował, że trzeba jeszcze tylko tacie zmienić imię, wtedy wszystkie imiona będą rozpoczynać się na "K".
Nikt go nie zburzy
Pierwsza połowa lat 90. Mąż jako inżynier informatyk pracował w Polsporcie. Dorabialiśmy sobie uprawiając pomidory. Ze szklarni położonej tuż przy torach kolejowych trzeba było wiecznie zmywać brud, bo inaczej pomidory wychodziły rachityczne i blade. Pamięć przechowała ten zapach wody z ludwikiem.
Do szczęścia brakowało jedynie mieszkania. Na początku mieszkaliśmy kątem u rodziców, później wynajęliśmy dom na wsi, aż w końcu wróciliśmy do Torunia. Domek w ogródkach działkowych po remoncie wyglądał jak bombonierka. Okna wychodziły na Martwą Wisłę, dzieci uwielbiały oglądać lądujące łabędzie.
Solidna konstrukcja była dziełem mojego taty. - Nikt go nie zburzy - śmialiśmy się z Markiem.
Minęły święta, sylwester, chwycił mróz, w nocy 22 stopnie. Tego dnia położyliśmy się spać około jedenastej. Z notatki policyjnej dowiedziałam się, że ta noc trwała dla nas tylko godzinę.
Kolory zamiast słów
Obudziliśmy się w innym świecie. Dwadzieścia minut wystarczyło, żeby nic już nie było takie, jak wcześniej. Dym, półmrok. Ogień nadszedł z pieca centralnego ogrzewania.
Zastanawiam się, jak o tym mówić. Nie potrafię znaleźć słów, język jest zbyt ubogi. Może gdyby to opisać kolorami...
Nie jestem w stanie odtworzyć tego, co się wówczas stało. Pozostały fragmenty, ułamki. To wszystko zostawiłam za wielkim murem. Rzadko go przekraczam.
Człowiek w szoku zachowuje się głupio. Ktoś trzeźwo myślący nie wejdzie w ścianę ognia w nocnej koszuli, okryje się choćby kocem, czy płaszczem. Ale w takiej chwili człowiekiem rządzi wyłącznie instynkt. Ma przed oczami dzieci śpiące w pokoju na górze.
Włosy w ogniu trzaskają jak bukiet suszonych kwiatów. Było ślisko, bardzo ślisko. Pamiętam, że przeszło mi wówczas przez głowę, co takiego rozlało się na podłodze. Później zrozumiałam, że ślizgałam się na własnej skórze.
Ja przeszłam tę drogę raz, Marek dwukrotnie. Miałam 85 procent.
Tego bólu nie sposób opowiedzieć. Ból oczyszcza ze wszystkich życiowych bzdur i głupot. Sprawia, że człowiek przestaje być człowiekiem, a staje się jednym wielkim bólem.
Cymbałki
Szpital wojskowy. Z tak rozległymi oparzeniami, jak moje, człowiek na ogół nie przeżywa. Do szpitala przyjechał mój brat, powiedziano mu, że nie ma szans.
Obok mnie leżał starszy mężczyzna. Próbował uratować zwierzęta z płonącej obory. Na monitorach wyświetlały się uderzenia naszych serc. Pi-pi-pi, te uderzenia się przenikały, jakby ktoś grał na maleńkich cymbałkach.
Tego dnia mężczyźnie wzięło się na wspomnienia. Opowiadał całe swoje życie, a ja modliłam się, żeby już przestał.
Aż przyszła śmierć. Wówczas zetknęłam się z nią po raz pierwszy. Śmierć ma świerkowy zapach, czuć go w ustach. Cymbałeczki tego mężczyzny nagle zamilkły. Przyszło dwóch żołnierzy z czarnym foliowym workiem. Odczekali trochę, a później zapakowali ciało i wynieśli je. Powiedziałam sobie, że nie dam się tak wynieść.
Do mnie śmierć przyszła nad ranem. Żadnych tuneli, żadnych świateł. Błogość, spokój. I ten świerkowy zapach.
Nie wiadomo dlaczego mama pojawiła się w szpitalu. Nigdy nie przychodziła tak wcześnie rano.
- Dziecko, co z tobą?
- Chyba umieram.
Mama pobiegła do lekarki.
- My nie mamy tylko jednej Kasi na oddziale.
- Ale ja mam tylko jedną córkę.
Mount Everest
Wróciłam do życia. Ale powrót do własnego ciała był znacznie trudniejszy. Stała przede mną wielka góra. Mount Everest. Jeśli chciałam żyć, musiałam się na nią wspiąć. - Pójdziesz do domu, jeśli przejdziesz drogę od łóżka do okna - powiedział lekarz.
Poparzona skóra powoduje przykurcze, od kilkumiesięcznego leżenia wiotczeją mięśnie. Więc człowiek na nowo uczy się chodzić. Jaka to trudna rzecz - chodzić. Trzeba pamiętać o pięcie, łydce, palcach. Umiera się bardzo łatwo, trudno jest wrócić do życia.
Jaka to trudna rzecz wytrzymać swędzenie, kiedy goi się spalone ciało.
Skórę podarował mi brat. Pamiętam, że była jak biała włóknina zanurzona w płynie. Po kawałeczku, jak mozaikę pielęgniarki układały ją na moich ranach. Spalona skóra nie oddycha, zanikają na niej pory. Dzięki skórze mojego brata, zaczęła oddychć na nowo.
Aż wreszcie przeszłam tę drogę: od łóżka do okna. Chciałam do domu. Dopiero w samochodzie uświadomiłam sobie, że nie ma już domu.
Przywieziono mnie do babci. Dom kryty strzechą. Las, konwalie, zapach suszonych grzybów i słomianych sienników. Miesiące przyjmowania morfiny sprawiły, że spałam po 15 minut. Miałam włosy krótkie jak chłopiec, twarz naznaczoną pożarem, ważyłam 38 kilogramów. Panicznie się bałam, że córka mnie nie rozpozna.
Przywieźli mi ją w maju. Rzuciłyśmy się sobie w ramiona. Karolina spytała: - Już więcej mnie nie zostawisz, mamusiu? _I milczałyśmy.
Ciało Karoliny zobaczyłam dopiero po powrocie do Torunia, podczas wieczornej kąpieli. Nikt wcześniej nie śmiał mi powiedzieć, że ogień uszkodził 70 procent jej skóry. Wybiegłam z łazienki, żeby nie musiała oglądać łez. Świecił księżyc, mrugały gwiazdy. Boże, przecież mogłeś ją ocalić. Dlaczego tego nie zrobiłeś?
Droga do nieba
Okno mojego pokoju w Toruniu wychodziło na zgliszcza naszego domu. Na miejscu, w którym spał Karol, zakwitły rumianki.
Grób Marka, groby Karola i Kuby. Czy jest coś bardziej absurdalnego niż czytanie imion własnych dzieci na nagrobkach?
Przed wypadkiem Karol przygotowywał się do pierwszej komunii. Spytał - co trzeba zrobić, żeby pójść do nieba. Pamiętam, że odpowiedziałam mu wówczas: - Nie czyń drugiemu, co tobie nie- miłe.
Najtrudniej było wytłumaczyć śmierć Karolinie. Śmierć była dla niej czymś w rodzaju szpitala. Karol, Kuba, tatuś umarli, ale kiedy będą już zdrowi, wrócą do domu. Teraz już wie, że ze śmierci się nie wraca.
Po wypadku zrosłyśmy się z Karoliną, stałyśmy się jednym ciałem. Długo nie potrafiłam dostrzec, że ona jest innym człowiekiem, że ma swój świat, swoje koleżanki, że chce być taka, jak Natalia Kukulska.
Gdy wydawało się, że limit nieszczęść już się dla nas skończył, okazało się, że Karolina słyszy coraz gorzej. - Nie mam dla pani dobrych wiadomości - oznajmił lekarz.
Wskutek szoku po wypadku Karolina powoli traciła słuch. Dziś słyszy 10 procent dźwięków.
Na specjalne okazje
Wewnątrz jestem jak rozorana łąka, porosły ją kwiaty, ale pozostały bruzdy. Mój Boże, kiedyś byłam normalną kobietą. Lubiłam kuse kiecki, kiedy na twarzy wyrastał pryszcz, nie wychodziłam z domu. A dziś moje ciało przypomina księżycowy krajobraz. Musiałam nauczyć się je kochać, uczę się tego każdego dnia, kiedy wychodzę z domu. Irytuje mnie, kiedy ludzie załamują ręce: - _Jak ty to przeżyłaś? A czy miałam jakieś wyjście?
Znalazłam pracę, wyszłam ponownie za mąż. Tego było mało. Przed rokiem zaczęłam komponować, napisałam 11 utworów. Zawsze marzyłam o śpiewaniu. Kiedyś nie było okazji, teraz muszę to robić, żeby nie zwariować. Wierzę, że uda mi się nagrać płytę, że to śpiewanie ma sens.
Zmieniłam się. Dziś już nie płaczę. Nauczyłam się oszczędzać łzy na specjalne okazje.
Żar
Spisał Adam Willma

Takie rzeczy zawsze dzieją się innym. Dzieją się daleko. A kiedy się staną, ludzie pytają: dlaczego ja? Myślę, że udało mi się przeżyć, bo nigdy nie zadawałam sobie tego pytania. Może tylko raz, kiedy po wypadku zobaczyłam córkę w kąpieli. Zaskowyczałam: Boże, przecież mogłeś ją ocalić.