12,5 mln. Polaków (czyli co trzeci; licząc nawet noworodki i starców), wpatrzonych w telewizyjne obrazki z igrzysk, biło wszelkie rekordy oglądalności. Ale do czasu. Dopóki skakał Małysz. Red. Raszeja zgasił, np. znicz olimpijski na tej stronie już przed tygodniem. Zdarzają się jednak dziwacy, którzy te igrzyska wciąż jeszcze oglądają. Ot tak, dla...igrzysk po prostu.
Oto jeden z moich redakcyjnych kolegów - człowiek na tyle poważny, że z powodu byle meczu do telewizora nie siada - wyznał mi, że oglądał... łyżwiarstwo szybkie. Tyle, że im więcej oglądał, tym bardziej się zniechęcał. Do łyżwiarstwa szybkiego i do igrzysk w ogóle. Bo teraz to już nie sport, powiada. Tylko medycyna (bo widział zawodnika z takim obwodem uda, że kolumna Zygmunta popadłaby w kompleksy) i technika (bo usłyszał o cudownych kostiumach i łyżwach), i pieniądze (bo już wie, że Amerykanie sprawili sobie halę z "najszybszym lodem świata"). Skoro zaś człowiek zmienił się w takiego - jak mówi redaktor - brojelera, ubrał się w kosmiczny strój, wymyślił łyżwy, które same jadą i zafundował sobie nawet lód szybszy od innych lodów, to... gdzie tu prawdziwy, romantyczny sport?
I jak tu takiego filozofa przekonać? Co do medycyny, zgoda. Tu już nie chodzi tylko o niedozwolony doping, ale i o całkiem legalne farmakologiczne wspomaganie sportowego wyczynu. Kiedyś - może za wiele lat, ale jednak - przyjdzie zapłacić za to rachunek. Płatnikiem będzie już nie jakiś kolejny przyłapany przez komisję cwaniak, ale cały sport! Bo nawet gdyby miało się okazać, iż organizmy sportowców nie osiągną granic swej wydolności do końca świata, to są granice wytrzymałości kibiców. Jeśli ci się kiedyś połapią, że proponuje im się walki samych robotów, to się znudzą. A jak się znudzą, to przestaną oglądać. Sport nie oglądany stanie się nieopłacalny, a jako nieopłacalny będzie skończony. Kółko się zamknie. Ale nie szybko. Natomiast co do techniki i pieniędzy w sporcie, cóż...
Najprościej byłoby rzec, że gdyby sukces na nowożytnych - współczesnych nam - igrzyskach można było sobie tak po prostu wyprodukować, to... zabrakłoby miejsca na najwyższym podium. Wszyscy, lub prawie wszyscy, osiągaliby identyczny poziom. Tacy Amerykanie czy Szwedzi nie mają przecież ani finansowych, ani naukowych kompleksów wobec Holendrów, a jednak na łyżwach tak szybko biega właśnie tylko Holender. Może więc należy go podejrzewać o co innego. Na przykład o to, że ma od innych odrobinę więcej... talentu. Albo, że więcej trenuje? Może jest po prostu lepszym sportowcem?
Tych zaś, którym wydaje się, że sportowy romantyzm padł ofiarą rewolucji technicznej, warto zapytać: czy podziwiając przed laty Ślusarskiego i Kozakiewicza wymagali od nich, by odstawili tyczki fiberglassowe i próbowali bić swoje rekordy na bambusowych kijach sprzed półwiecza? A potem zabrać tych romantyków na przejażdżkę w przeszłość. Choćby na sankach.
W 1920 r. Szwajcarzy, bez cienia sentymentów, zastosowali w drewnianych sankach płozy okute stalą. Żeby jechać szybciej od innych! Ale później Austriacy zbudowali sanki całe z metalowych rur. I byli jeszcze szybsi. A Polacy? Tacy niby romantyczni, a jacy sprytni! Na igrzyska w Innsbrucku, w 1964 roku czołowi wtedy na świecie nasi saneczkarze przywieźli patent na medal. Wpadli otóż na to, że łatwiej im będzie wygrać jeśli w ich sankach podgrzeje się płozy. Wzięli ze sobą - w wielkiej tajemnicy przed rywalami - palniki gazowe. I oto - w dniu zawodów - idąc na miejsce olimpijskiego startu - już z daleka ujrzeli wokół toru dziesiątki... języków ognia. Każda ekipa miała ze sobą palniki. I znów wszystkie sanki były równie szybkie. Tylko, że niektóre... szybsze. Bo byli w nich sportowcy. Różni. Silniejsi, przeciętni, słabsi. Lepsi, gorsi... Jak to ludzie.
Znicza nie gaście!
Michał Żurowski