Faktycznie spór trwa już od dziesięciu lat. Wtedy to na wokandę bydgoskiego Sądu Okręgowego trafiła sprawa dwudziestu policjantów, którzy - w świetle zarzutów postawionych w akcie oskarżenia - sprzedawali laweciarzom informacje o wypadkach. Za jednego "cynka" mieli chować do kieszeni kilkaset złotych. Do dzisiaj nie zapadł wyrok.
- Jestem przekonany, że teraz ich koledzy mszczą się na nas - mówi nasz informator, właściciel jednej z firm pomocy drogowej, który woli pozostać anonimowy.
Bez silnika, bez hamulców
Według laweciarzy ta "wendetta" policjantów z drogówki polega na uprzykrzaniu im życia. No i stróże prawa mają przy tym uciekać się do łamania prawa. A o jaką stawkę idzie gra? Przedsiębiorca prowadzący pomoc drogową za przewiezienie na lawecie uszkodzonego auta na strzeżony parking zarabia 350 zł. Natomiast jeśli w grę wchodzi odprowadzenie ciężarówki, która została wyłączona z ruchu drogowego, cena waha się już w granicach 2-3 tys. zł. Przwoźnicy - mieniący się sami ratownikami drogowymi - nie chcą powiedzieć wprost tego, co przychodzi na myśl. A mianowicie, że policja rzekomo psuje im interes. Laweciarze nie poprzestają na ogólnikach. Podają konkretne przykłady.
Późny wieczór. Droga Szubin-Zamość. Scania zderzyła się z autem osobowym. W kolizji została uszkodzona przednia szyba i zderzak w ciężarówce. Obecni na miejscu policjanci spisują protokół, kierowca traci dowód rejestracyjny, ale za chwilę trzyma już w ręku dokument zastępczy. Dzięki temu może spokojnie odjechać do warsztatu.
- Kierowca pojechał do serwisu scania oddalonego kilkanaście kilometrów od miejsca zderzenia, choć szyba znacznie ograniczała pole widzenia - twierdzi nasz informator.
Bydgoscy policjanci otrzymują kolejne zgłoszenie. Tym razem auto po wypadku ma uszkodzony silnik. - A co za tym idzie, serwo hamulcowe - dodaje Bogdan Nowacki, kierowca z Bydgoszczy z dziesięcioletnim stażem. - Przepisy o bezpieczeństwie ruchu drogowego mówią jasno, że jeśli układ hamulcowy jest uzależniony od pracy silnika, a silnik nie pracuje, nie wolno nawet holować takiego auta.
Jednak auto jedzie w trasę.
- Przyznaję, otrzymaliśmy takie zgłoszenie - mówi Maciej Daszkiewicz, z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy. - Policjanci pojechali na miejsce, zatrzymali pojazd i stwierdzili, że jest wszystko w porządku.
Świadek wypadku jest porażony tym tłumaczeniem. - Nie rozumiem postępowania policji - przyznaje nasz rozmówca, Mirek. Zgodził się tylko na opublikowanie imienia. - Wynika z tego, że policjanci nie wyciągnęli żadnych wniosków z tragedii, która wydarzyła się na rondzie Toruńskim.
Kogo na lawetę?
Ulica Nowotoruńska, Bydgoszcz. Zderzenie seata cordoby z innym autem osobowym. Samochód ma uszkodzony silnik, cieknie z roztrzaskanej chłodnicy. Nie działają hamulce. Maska jest wgnieciona, sterczą z niej ostre zakończenia blachy. A policja pozwala kierowcy zadzwonić po kolegę, który następnie holuje seata przez całe miasto.
Inne zdarzenie drogowe. Opel astra z karetką pogotowia. Opel wyszedł ze stłuczki z uszkodzonym tylnym zawieszeniem prawego koła. I znów od przyjazdu policji na miejsce rozgrywa się podobny scenariusz. Drogówka, jeśli wierzyć laweciarzom, którzy obserwowali tę sytuację - daje wolną rękę kierowcy. Samochód odjeżdża o własnych siłach.
- To naprawdę poważne uszkodzenie - twierdzi mechanik z zakładu serwisowego Auto Punkt 24, którego poprosiliśmy o komentarz w tej sprawie. - Auto z uszkodzonym podwoziem zagraża bezpieczeństwu innych kierowców na drodze. Taki pojazd jest po prostu niestabilny. Dziwi mnie, że policja nie widzi nic złego w dopuszczeniu - choćby warunkowym - samochodu w takim stanie do ruchu.
Jeszcze jeden przykład. Oficer dyżurny policji otrzymuje informację o ciężarówce po kolizji, która bez tylnego oświetlenia zjechała właśnie z ronda fordońskiego. - Funkcjonariusze nie byli zainteresowani moim zgłoszeniem - mówi Maciej, który udostępnił nam nagranie rozmowy z oficerem dyżurnym (jej fragmenty można odsłuchać na www.pomorska.pl).
- "Proszę pana, lampy na ulicy są" - usłyszałem tylko w słuchawce - wspomina.
Wewnętrzne śledztwo
Sprawa trafiła do komendanta. Komórka kontrolna komendy miejskiej nie wykazała jednak żadnych nieprawidłowości.
O odniesienie się do wszystkich przywołanych przykładów zdarzeń drogowych poprosiliśmy jeszcze raz Komendę Miejską Policji. Po ponad tygodniu nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi od mundurowych.
- Proszę o cierpliwość - wyjaśnia Maciej Daszkiewicz. - Sprawdzamy te doniesienia. Mieliśmy sporo pracy w ostatni długi weekend. Policjanci wydziału ruchu drogowego sprawdzają wszystkie podane przykłady. Odniesiemy się do nich.
Daszkiewicz dodaje: - Mogę zapewnić, że w przypadku każdego zdarzenia drogowego, do którego jesteśmy wzywani, postępujemy w granicach prawa. Pamiętajmy, że to zawsze są konkretne, indywidualne sytuacje. Za każdym razem policjant ocenia skalę zniszczeń samochodu. Jeśli uzna, że auto może zostać odprowadzone na parking o "własnych siłach" albo też - bezpiecznie odholowane, to po prostu nie ma potrzeby wzywania lawety.
Dwugłos w policji
O opinię w sprawie tych samych przykładów rodem z Bydgoszczy poprosiliśmy grudziądzką policję.
- Tak poważne uszkodzenia pojazdów eliminują je z ruchu drogowego - mówi mł. asp. Jacek Jeleniewski, z grudziądzkiego wydziału ruchu drogowego. - Na przykład usterka tylnego zawieszenia. Na pewno nie dopuścilibyśmy takiego pojazdu do ruchu - dziwi się policjant i dodaje. - Tak naprawdę zgodnie z przepisami, auto, które ma tylko popsuty kierunkowskaz, nie spełnia wymagań technicznych i tym samym nie powinno być dopuszczone do ruchu.
Jeleniewski jednocześnie zaznacza: - Życie weryfikuje przepisy. Dlatego wiele zależy od takich czynników, jak: rodzaj usterki, pora dnia, odległość do najbliższego parkingu i tak dalej. I jeśli jest to niewielkie uszkodzenie, np. jednej lampy, a mamy dzień i kierowca ma blisko do miejsca garażowania, to taki pojazd warunkowo jest dopuszczany. Gdyby jednak auto dopuszczone warunkowo do ruchu spowodowało wypadek, winna byłaby policja.
- A co w przypadku, gdy auto jest holowane na lince, a ma popsuty silnik? - pytamy. - Przepisy mówią przecież wyraźnie, że auto holowane na połączeniu giętkim, musi mieć sprawne dwa układy hamulcowe.
- Tu sytuacja jest dla mnie jasna - przyznaje Jeleniewski. - Takiego samochodu nie można dopuścić do ruchu.
Słowa grudziądzkiego policjanta potwierdza Janusz Pok, biegły sądowy w zakresie rekonstrukcji wypadków.
- Uszkodzone zawieszenie czy brak świateł eliminują samochód z ruchu - przekonuje ekspert. - To karygodne, że policja pobłaża kierowcom w takich sytuacjach. Spotkałem się wielokrotnie z przypadkami, w których auto po kolizji było "puszczane". Bywało, że krótko potem ten sam samochód uczestniczył, np. w potrąceniu pieszego.
Menu z serwisami?
Bydgoscy kierowcy twierdzą, że policja łamie przepisy również prezentując kierowcom listę wybranych serwisów samochodowych.
- W żadnym wypadku nie ma takiej praktyki - zapewnia Maciej Daszkiewicz. - Kierowcom aut, które uczestniczyły w kolizjach czy wypadkach nie sugerujemy wyboru tego czy innego warsztatu naprawczego. A już na pewno policjanci nie wyjmują z kieszeni listy z nazwami zakładów i nie mówią: "Proszę sobie jakiś wybrać". Lista z kilkunastoma zakładami jest prezentowana tylko na wyraźną prośbę samego kierowcy.