Część z nas mieszka u Roba (nie Roba Wrighta) a część u Toma Hollistena. Oba miejsca usytuowane są w samym centrum miasta, ok 20 min drogi piechotą od siebie. Okolica ciekawa bo jest już poza ścisłym centrum. Pełno tu knajpek, barów z jedzeniem praktycznie z całego świata, skepów z "odjechanymi“ ciuchami, seconhendów niemal z wszystkim.
A my od dzisiaj do pracy. O 14 mamy zaplanowaną próbę, w takim miejscu, które wypożycza pomieszczenia zespołom na próby. Płaci się 19$ za godzinę i można grać do woli. Z rana udało się Sławasowi wysprzątać nasz samochód, który widać, że od kilku lat w punk rocku robi. Pierwsze pakowanie sprzętu i jedziemy.
Próba przebiegła sprawnie i w bardzo miłej atmosferze. Chyba miejscowe powietrze nam służy. W Polsce tak nam się raczej nie zdaża. Co prawda piosenki zabrzmiały jak nie nasze ale i tak wprawiły nas w radosny nastrój i utwierdziły w przekonaniu, że Kanada będzie nasza.
Z tym optymistycznym nastawieniem ruszyliśmy na zwiedzanie miasta. Pojeździliśmy troche autem po ścisłym centrum, które raczej szybko nas znudziło i udaliśmy się do uroczego Parku Stanley'a, z którego roztaczał się imponujący widok na centrum z jedenj strony i ocean z drugiej.
No a wieczorem … wspólne biesiadowanie przy kominku. Maciej nauczył naszego gospodarza Roba kilku piosenek ogniskowych. Wychodzi mu już to całkiem nieźle. "Stokrotka rosła polna“ śpiewa i gra tak, jak by był stałym bywalcem obozów harcerskich nad Zalewem Koronowskim. Niewykluczone, że za dwa dni z "Bogurodzicą“ już da sobie radę.
Mimo, że nie mamy tutaj nadmiaru obowiązków, te dni wcale nie są takie lekkie jak by się mogło wydawać. Wieczorami zmęczenie daję się we znaki. Zatem szybki rzut oka na Vancouver nocą i spać.