https://pomorska.pl
reklama

511 powodów, by znieść „Aptekę dla Aptekarza”

Materiał informacyjny Instytutu Finansów Publicznych
Autor: Dr Sławomir Dudek

Regulacje rynku aptecznego, czyli ustawa „Apteka dla Aptekarza” (AdA) w wersjach 1.0 i 2.0, zamiast sprzyjać jak największej dostępności leków dla społeczeństwa, są antyrozwojowe i działają w odwrotnym kierunku. Liczba gmin, w której nie ma w ogóle ogólnodostępnej apteki przez ostatnie osiem lat, od kiedy funkcjonuje AdA 1.0, zamiast spadać – rośnie. Według wyliczeń Instytutu Finansów Publicznych (IFP), na koniec 2024 było takich gmin już 511. Trzy miliony Polaków żyjących na ich obszarach, żeby zrealizować receptę muszą pojechać do sąsiedniej gminy. Wydaje się, że na resorcie zdrowia nie robi to jednak wrażenia.

Ustawa Apteka dla Aptekarza wniosła do naszego życia już tyle absurdu, że mogłaby się już śmiało udać na legislacyjną emeryturę i zakończyć chaotyczny taniec z logiką oraz zdrowym rozsądkiem. Przypomnę w telegraficznym skrócie – to dzięki niej właścicielem apteki może być wyłącznie dyplomowany farmaceuta (żadna inna branża nie ma takich wymogów, np. właścicielem lotniska nie musi być pilot, szpitala – lekarz), ograniczono prawo do posiadania więcej niż czterech aptek przez jednego właściciela oraz procentowy udział jednej sieci aptek w jednym województwie. O tym, jak utrudniono dziedziczenie aptek przez spadkobierców już nie wspomnę – dość, że cały ten „ustawowy pasztet” jest teraz w Trybunale Sprawiedliwości Unii Europejskiej, a Trybunał Konstytucyjny Julii Przyłębskiej uznał uchwalenie przepisów AdA za sprzeczne z ustawą zasadniczą. Mimo tego nie widać na horyzoncie konkretów co do naprawy sytuacji. A co gorsza niepokoi mnie, że dzisiejsze kierownictwo resortu zdrowia powiela anachroniczne mity i argumenty poprzedników.

Znamienna jest wypowiedź wiceministra zdrowia Marka Kosa na posiedzeniu sejmowej gospodarki w listopadzie ubiegłego roku. Otóż w trakcie debaty nad AdA minister stwierdził, że to nie ona jest przyczyną rozrastania się „białych plam aptecznych” (czyli gmin bez żadnej apteki), bo przed wprowadzeniem tej ustawy gminy bez aptek też były, a w 200 gminach w ogóle apteki nigdy nie było. No to popatrzmy – AdA 1.0 weszła w życie w 2017 roku. Do tej daty liczba gmin bez apteki według rządowego rejestru aptek wyraźnie spadała. Ten trend był jeszcze silniejszy, jeżeli spojrzymy na znikanie gmin z najwyżej jedną apteką. Było to skorelowane z rosnąca ogólną liczbą aptek i całościowym rozwojem rynku aptecznego, który stawał się coraz bardziej efektywny. Jednak od 2017 roku wyraźnie widać, że trend się odwrócił. Przez osiem lat gmin bez aptek przybyło i na koniec 2024 roku było ich aż 511, a w tym roku doszły kolejne. Dane ewidentnie pokazują odwrócenie trendu od 2017 roku, trzeba być ślepym, żeby tego nie zauważyć.

Argument Pana wiceministra jest również o tyle chybiony, że trzeba porównywać się nie z tym, co było osiem lat temu czy wcześniej, ale z najlepszym scenariuszem jaki moglibyśmy mieć teraz. Czyli ze scenariuszem kontr-faktycznym, pokazującym jak rozwijałby się rynek apteczny bez dokręcenia śruby regulacyjnej. To elementarz metodologii Oceny Skutków Regulacji, czyli fundamentu prac legislacyjnych. W resorcie zdrowia ta wiedza powinna być znana. Akurat tak się składa, że taki scenariusz do porównania istnieje, stworzyliśmy go w Instytucie Finansów Publicznych. Policzyliśmy, że gdyby nie AdA, gdyby kontynuowany był obserwowany w latach wcześniejszych trend spadkowy, zamiast 511 gmin bez apteki w Polsce byłoby już ich poniżej 400. To ponad 100 gmin mniej w stosunku do obecnego stanu z brakiem dostępu do leków – i to jest faktyczny, negatywny „dorobek” ADA.

W dyskusji nad aptekami pojawił się też głoszony przez poprzednią ekipę rządzącą argument „za granicą też są ograniczenia”. Takie postawienie sprawy uniemożliwia merytoryczną analizę i staje się murem dla rozwoju i innowacyjności. Nieważne co powstaje nad Wisłą – skoro w innym kraju robią inaczej, to znaczy, że my błądzimy. A co, jeśli to

nieprawda? Wystarczy przypomnieć, że to Polska jest liderem usług elektronicznych, cyfrowego pieniądza. To my mamy mObywatela i BLIKA w telefonie. Inne kraje tego nie mają – czy powinniśmy zatem wzorem tych innych krajów cofnąć nowoczesne rozwiązania w tych obszarach i wrócić do drobniaków w kieszeni?

W przypadku aptek pojawia się wśród argumentów za ograniczeniem rozwoju aptek porównanie do Niemiec jako przykład kraju o mniejszym nasyceniu aptekami w porównaniu do liczby mieszkańców. Ale znawcy branży aptekarskiej przypominają, że przepisy niemieckie pochodzą z lat 60. XX wieku i były wzorowane na austriackich z przełomu XIX i XX wieku (naprawdę chcemy naśladować CK Monarchię Austro-Węgierską pod łaskawym panowaniem cesarza Franciszka Józefa?) i co do istoty ograniczeń nie uległy zasadniczym zmianom mimo ogromnego postępu technologicznego, zmian demograficznych i rozwoju potrzeb współczesnych pacjentów. W Niemczech na jedną aptekę przypadają 4671 osoby, w Polsce 3327. I to ma być argument? Niemcy to też kraj, w którym na 80 mln mieszkańców jest 13 tys. urządzeń do odbioru paczek. W Polsce na 37 mln dusz jest 50 tys. Czy to znaczy, że należy u nas zrównać z ziemią kilkadziesiąt tys. tych urządzeń, które zmieniły na lepsze nasze życie i uwolniły od stania w kolejce na poczcie po paczkę? Absurd, tyle, że w przypadku aptek decydenci już go nie dostrzegają.

Ponadto widać tendencyjny sposób porównań międzynarodowych. Wiele krajów odchodzi od ograniczeń na rynku aptecznym, czego przykładem są Włochy. W sumie połowa krajów to rynki otwarte, a druga połowa to archaiczne rynki zamknięte. Nasi decydenci widzą tylko jedną połowę i wzorują się na przestarzałych modelach.

Pojawił się też nowy karkołomny argument, którego nawet poprzednicy nie wymyślili. Obecne szefostwo resortu zdrowia twierdzi, że tam gdzie nie ma aptek, mogą powstać i powstają tzw. punkty apteczne. Pozornie brzmi to spójnie, ale wystarczy chwilę pomyśleć, by dostrzec logiczny zgrzyt. Otóż restrykcyjną Aptekę dla Aptekarza uchwalano pod hasłami rzekomego wprowadzania najwyższych standardów opieki zdrowotnej. Stąd pojawił się m. in. wymóg, aby właścicielem apteki był farmaceuta, a nie menadżer z farmaceutami jako personelem. W przypadku punktów aptecznych takiego wymogu… nie ma. Punkty nie sprzedają też niektórych leków recepturowych czy specjalistycznych. Wychodzi na to, że resort zdrowia broni ustawy tworzącej dla aptek trudne i restrykcyjne środowisko funkcjonowania – sięgając po punkty apteczne, będące w swej postaci zaprzeczeniem takich aptek! Czy ktoś w tym ministerstwie pilnuje spójności przekazu? Jego wewnętrznej logiki? Przecież to teraz brzmi tak: „nie wolno tworzyć zbyt gęstej sieci aptek i muszą je

prowadzić farmaceuci, dlatego wolno bez limitów otwierać punkty apteczne, które może prowadzić fryzjer lub księgowa”. Ba, tam nawet nie jest wymagany dyplomowany farmaceuta jako pracownik, wystarczy technik farmaceutyczny. Wszystko jasne? Bo dla mnie to pomieszanie z poplątaniem.

- Z czego to wynika, że tych aptek tam się nie otwiera? – pytał retorycznie o „apteczne białe plamy” na listopadowej komisji wiceminister Kos. - Po prostu z tego, że lokalnie mieszkańców jest mało, zapotrzebowanie jest nie tak duże, jak chcieliby aptekarze, by w sposób taki normalny, prawidłowy, jak również ekonomiczny prowadzić apteki – odpowiadał. No właśnie, gdyby nie kładziono kłód pod nogi branży aptekarskiej, gdyby nie AdA to ekonomicznie dałoby się prowadzić apteki nawet w mniej zaludnionych gminach w Polsce. Trzeba po prostu połączyć kropki i sięgnąć do podręczników z ekonomii. To ekonomiczny elementarz: wraz z rozwojem rozmiarów przedsiębiorstwa (np. sieci aptecznej) spadają przeciętne koszty i opłacalne jest rozbudowywanie sieci w mniej zaludnionych obszarach. Ten mechanizm działa na wielu rynkach. Dotycz to wspomnianego już wyżej rynku urządzeń do odbioru paczek. Wraz z jego rozwojem, wzrostem liczby dostęnych urządzeń coraz bardziej opłacalne jest stawianie ich w gminach, w których dotychczas było to nieopłacalne. Dlatego w Polsce mamy ponad 50 tys. miejsc, w których możemy odebrać paczkę przez 24 godziny na dobę, a Niemcy mają ich tylko 13 tys. Dlatego u nas te usługi są dużo tańsze niż w Niemczech. Korzyści skali tak samo działają na innych rynkach, w tym na rynku aptecznym.

Za długo Polska tkwi w oparach absurdu „Apteki dla Aptekarza”. Dane i logika ekonomiczna jednoznacznie pokazują, że AdA prowadzi do spadku liczby aptek i wzrostu liczby gmin, w których ich po prostu brakuje. Trudno znaleźć logiczne uzasadnienie dla utrzymywania tak restrykcyjnych przepisów – a powodów, by je zmienić, nie brakuje. Najważniejszy z nich? Dobro pacjenta.

To przecież ono powinno być w centrum każdej decyzji dotyczącej rynku aptecznego. Zwiększenie liczby aptek ułatwia dostęp do leków, szczególnie osobom starszym i przewlekle chorym. A ponadto apteki już dziś mogłyby pełnić szerszą rolę – choćby jako punkty szczepień czy pierwszego kontaktu – gdyby tylko pozwolić im działać.

Zamiast więc trwać przy rozwiązaniach opartych na realiach sprzed stu lat, warto zadać sobie proste pytanie: czy chcemy systemu przyjaznego pacjentowi, czy regulacyjnego muzeum? Jeśli to pierwsze – AdA najwyższy czas wysłać na zasłużoną emeryturę.

*dr Sławomir Dudek - założyciel, prezes i główny ekonomista Instytutu Finansów Publicznych. Ekspert w zakresie finansów publicznych; b. dyrektor Departamentu Polityki Makroekonomicznej Ministerstwa Finansów; b. członek Rady Gospodarczej przy Marszałku Senatu RP. Konsultant Banku Światowego. Komentator gospodarczy. Adiunkt Szkoły Głównej Handlowej.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska