Waldemar Karasiewicz nie był jedyna osobą, która nie wytrzymała nieludzkiego traktowania w gospodarstwie w Annowie. Około trzech lat temu uciekł stamtąd inny mężczyzna. Znalazł go i pomógł mu wtedy miejscowy ksiądz.
Mieszkaniec Annowa trafił przed oblicze sądu. - Postawiono mu dwa zarzuty z art. 207 paragraf 1 Kodeksu Karnego - informuje Katarzyna Schiewe z Wydziału Karnego, Sądu Rejonowego w Szubinie.
Miał się on znęcać psychicznie i fizycznie nad osobami przebywającymi w jego gospodarstwie - jedną od lipca 2009 do lutego 2010 roku, drugą od około 2004 do grudnia 2011 roku. Nie zapewnił im godziwych warunków bytu, mało tego uniemożliwiał nawet korzystanie z łazienki. Warunki, w których przebywali pracownicy urągały wszelkiej godności, było brudno i ciasno. Mężczyzna szarpał, kopał i wulgarnie wyzywał swoich pracowników.
Za każdy postawiony zarzut sąd wymierzył karę po siedem miesięcy pozbawienia wolności, łączna kara wyniosła jednak 10 miesięcy więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Podobne zarzuty usłyszał wtedy także syn, 62-letniego dzisiaj mieszkańca Annowa.
Jak widać, starszy z mężczyzn nie przejął się ciążącym nad nim wyrokiem, i obowiązującym prawem w ogóle, bo nie minęło wiele czasu i zatrzymano go dokładnie z to samo działanie. I tym razem poszkodowane są dwie osoby, w tym 45-letni Waldemar Karasiewicz. Mężczyzna nie wytrzymał nieludzkiego traktowania przez właściciela gospodarstwa i próbował popełnić samobójstwo.