Kujawsko-Pomorska Agencja Rozwoju Regionalnego powstała z inicjatywy ówczesnego wojewody bydgoskiego, Wiesława Olszewskiego i Agencji Rozwoju Przemysłu w Warszawie. Jak podobne spółki w innych województwach miała wspierać przemiany własnościowe i rozwój gospodarczy regionu. Reprezentowany przez wojewodę Skarb Państwa objął 40, a warszawska ARP - 7 proc. akcji. Pozostałymi udziałowcami były głównie samorządy, miasto Bydgoszcz (15 proc.), także Inowrocław, Świecie, Sępólno i inne.
Akcjonariusze dali Agencji milion zł. Poczynając od 1995 roku spółka zaczęła m.in. udzielać kredytów, biorąc za to wówczas 30-40 proc. Dzięki wsparciu Urzędu Wojewódzkiego i samorządów nie było także problemów ze zleceniami w rodzaju "opracowań ekologicznych", czy tzw. "strategii rozwoju" gmin i miast.
Wojewoda Olszewski wniósł aportem prawie całe dziesiąte piętro w gmachu Urzędu Wojewódzkiego. Do 2005 roku włącznie Agencja otrzymała biura o powierzchni 250 m kw. z meblami i wyposażeniem. Przez całe 10 lat ma - też na koszt Urzędu Wojewódzkiego - prąd, ogrzewanie i inne media, a nawet ochronę. Prawnicy wojewody Józefa Rogackiego i jego następcy, Romualda Kosieniaka bezskutecznie usiłowali zmienić niekorzystne dla urzędu zapisy. Od 1999 roku wojewodowie nie mają bowiem w Agencji nic do powiedzenia, a ich 40-procentowy pakiet akcji przekazano sejmikowi województwa.
Między nami, prezesami
Członkiem zarządu Agencji, a wkrótce prezesem został były kierownik bydgoskiego Urzędu Rejonowego, Mirosław Ziółkowski. Na wiceprezesa powołano Zygmunta Niedbałę, wcześniej podwładnego prezesa "Romexu", Józefa Pikuły. Były pracodawca Niedbały kupił 0,5 proc. akcji. Z kolei 1,5 proc. udziałów nabył inny bydgoski biznesmen, właściciel "Domiku", Mirosław Szlachciak. W 1999 roku wszedł do rady nadzorczej Agencji. Wkrótce córka Niedbały awansowała na wiceprezesa "Domiku". 0,6 proc. akcji nabył Krzysztof Windorbski, prezes Międzynarodowych Targów Pomorza i Kujaw, które niedawno zbankrutowały w atmosferze skandalu. Drobnym udziałowcem był też inny późniejszy bankrut, nakielski "Polam".
Już w 1995 roku rada nadzorcza Agencji przyznała sobie za każde posiedzenie dietę wysokości jednego, najniższego wynagrodzenia w gospodarce narodowej. W 3 lata później wzrosła ona do połowy miesięcznego wynagrodzenia w sektorze przedsiębiorstw. Prezes Agencji pobierał wtedy 2,5 średniej miesięcznej pensji. Aż do 2002 roku Ziółkowski i Niedbała stanowili połowę personelu spółki, która oprócz nich zatrudniała informatyka i sekretarkę. Częstym gościem w gabinetach obu prezesów bywał też Michał Buzalski, szef Pomorskiej Agencji Poszanowania Energii, która sąsiadowała z siedzibą spółki.
Kto kupił kotłownię
W 1996 roku spółka przejęła po byłym Przedsiębiorstwie Robót Instalacyjno-Montażowych Budownictwa Rolniczego kotłownię przy ul. Deszczowej 65. - To była złota kura. Obsługiwała oddział celny, liczne spółki mające siedziby w dawnym przedsiębiorstwie oraz ponad sto mieszkań - mówi jeden z członków rady nadzorczej Agencji. Nagle pod koniec 1997 roku zarząd spółki postanowił sprzedać kotłownię. Nasz informator pamięta, że prezesi tłumaczyli to koniecznością kosztownej przeróbki instalacji węglowej na gazową.
- Nie pamiętam już tej sprawy - zaklina się wiceprezes Niedbała. Dodaje, że obiekt nie przynosił zysków, wymagał dużych nakłdów. Dotarliśmy do dokumentów spółki w sądzie gospodarczym. A w sprawozdaniu z 1996 roku podano, że przychody z kotłowni wyniosły ponad 34 tys. zł. W dokumentach z 1998 roku jest też lakoniczna wzmianka, że kotłownię sprzedano za 10,8 tys. zł.
Udało nam się ustalić, że nieruchomość przy ul. Deszczowej 65 należy obecnie do spółki "Bud Service", której właścicielką jest Aurelia Buzalska. W rozmowie ze mną potwierdziła jedynie, że kupiła kotłownię od Agencji. Na posesji figuruje też szyld spółki "Termo-Tech", oferującej kotły. Spróbowałem więc kupić sobie takie urządzenie. Dozorca odesłał mnie do właścicieli, wśród dwóch nazwisk wymienił m.in. Michała Buzalskiego. Potwierdził też, że kotłownia normalnie działa do dziś. Nawet po dokładnej lustracji trudno tam się doszukać śladów choćby pobieżnego remontu.
Weksel in blanco
Część członków rady nadzorczej nie kryła obaw, gdy zarząd spółki zaczął szerokim gestem inwestować w Kujawsko-Pomorski Rynek Hurtowy. Jego prezes, Romuald Kosznik miał ambitne plany, których koszty szły w dziesiątki milionów. Skończyło się bankructwem, a wśród wielu poszkodowanych znalazła się też Agencja.
Spółka była jednym z trzech założycieli KPRH. Na początek, w 1997 roku wykupiła udziały wartości 20 tys. zł. Rok później ochoczo udzieliła KPRH 24-tysięcznego kredytu na "czynności organizacyjne". Jak się potem okazało, chodziło o zakup... służbowego auta. Do wniosku dołączono tylko akt założycielski Rynku Hurtowego, a jedynym zabezpieczeniem był weksel in blanco. Już po kilku miesiącach dłużnik przestał spłacać raty. Dopiero w dwa lata później Agencja wezwała KPRH do zapłaty pozostałych 22 tys. zł. Udało się odzyskać tylko niewielką część tej sumy.
W sprawozdaniu zarządu spółki za 2001 rok figuruje zapis, że na uruchomienie KPRH wyłożono w tym okresie 60 tys. zł. Miały być rozliczone w 2002 roku, w dokumentach nie ma jednak na ten temat żadnego śladu. Ale dotarliśmy do ciekawszych spraw.
Prezydent poręczył
Prezes Kosznik miał również własną spółkę "Romako". We wrześniu 1998 roku bez problemów otrzymał z Agencji 15-tysięczną pożyczkę. Podstawą był jedynie wpis do ewidencji gospodarczej, na dodatek dokonany na tydzień przed złożeniem wniosku. Zabezpieczenie kredytu stanowił podpisany przez Kosznika weksel in blanco, poręczony przez Piotra Dolnego. W miesiąc później ten sam Piotr Dolny wystąpił do Agencji o 15-tysięczny kredyt. Zabezpieczeniem miał być podpisany przez niego weksel in blanco, który z kolei poręczył... Kosznik.
W 2002 roku Kosznik, mimo wielu wezwań, zalegał jeszcze Agencji ponad 2 tys. zł. Dolny nie zapłacił nawet pierwszej raty, potem nie odbierał wezwań. Zarząd Agencji przez 3 lata nie próbował nawet odzyskać tego długu od poręczyciela Kosznika.
Znamy wiele równie kontrowersyjnych decyzji kredytowych zarządu Agencji. Przez długie lata nie spotkały się one ze skuteczną reakcją przedstawicieli akcjonariuszy czy Rady Nadzorczej. Może dlatego, że jedni i drudzy też korzystali z kredytów Agencji. Już w 1995 roku wśród pierwszych pięciu pożyczek przyznano m.in. 60 tys. zł. firmie "Domik". W następnym roku jej właściciel, późniejszy prezes Rady Nadzorczej, Mirosław Szlachciak wziął kolejny kredyt, na zakup samochodu dostawczego.
W 1995 roku 150-tysięczną pożyczkę otrzymało z Agencji inowrocławskie przedsiębiorstwo "Igal". W imieniu miasta poręczył je członek RN, ówczesny prezydent Inowrocławia, Marcin Wnuk. Firma spłaciła tylko część długu, pozostałe 100 tysięcy musiało oddać miasto. Z kredytu skorzystał m.in. Józef Pikuła, właściciel "Romexu", były szef wiceprezesa Niedbały. Z innych udziałowców rekordową sumę 300 tys. zł. otrzymał nakielski "Polam".
Tam gdzie drukują "Trybunę"
Według wiarygodnych źródeł Agencję rozłożył ostatecznie 125-tysięczny kredyt dla firmy "Hektor" w podbygoskich Strzelcach Górnych, należącej do małżeństwa Grażyny i Waldemara Łaskawców. Biznesmen jest też współwłaścicielem spółki "Hektor Hurt". Ma wielu znajomych w kręgu działaczy SLD. Od 2000 roku do dziś w jego firmie drukuje się lewicowa "Trybuna Pomorza i Kujaw". Moi informatorzy twierdzą, że o kredyt dla Łaskawca zabiegał jeden z wpływowych bydgoskich polityków SLD.
Faktem jest, że w tej sprawie zarząd Agencji złamał wiele reguł. Sam wniosek o kredyt jest bez daty, a w załączonych dokumentach brakuje stron. Jako zabezpieczenie przyjęto weksel Łaskawców, ale bez poręczenia innych osób. Gwarancją zwrotu pieniędzy miały być zastawione maszyny. Okazało się jednak, że wyceniono je znacznie powyżej faktycznej wartości.
Problemy ze spłatą zaciągniętego w czerwcu 1999 roku długu zaczęły się już od pierwszego miesiąca. Zastanawiające, dlaczego Agencja nie podjęła zadnych kroków by zająć zastawione maszyny. W październiku 2000 roku dług "Hektora" wraz z odsetkami osiągnął kwotę ponad 140 tys. zł.
Przyjaciele z ratusza
Od II połowy 2000 roku Agencja zaczęła ponosić coraz większe straty. Przyjaciele prezesów z rządzonego wtedy przez SLD bydgoskiego ratusza usiłowali ratować spółkę. Zlecono jej przegląd budynków ADM, wyceny gruntów i budynków. Największy zastrzyk w postaci 60 tys. zł wpłynął za wycenę Komunalnego Przedsiębiorstwa Energetyki Cieplnej w Bydgoszczy. Podobnie jak wiele innych, Agencja otrzymała to zlecenie bez przetargu. Wkrótce okazało się, że wycena KPEC, została mocno zaniżona, ze szkodą dla miejskiej kasy.
Dopiero w lutym ub. roku powołana przez radę nadzorczą komisja prześwietliła akta udzielanych przez zarząd kredytów. Jej raport ujawnił, że na 10 z 12 badanych pożyczek można w praktyce postawić krzyżyk! Zarządowi spółki zarzucono ewidentne zaniedbania, które w praktyce można uznać za działania na jej szkodę. Prawdziwa awantura wybuchła jednak tuż przed czerwcowym walnym zgromadzeniem wspólników. Biegli badający bilans spółki za 2001 rok ujawnili, że poniesione przez nią straty wcale nie ograniczają się do wykazanych w sprawozdaniu zarządu 222 tysięcy zł. Faktycznie wyniosły one aż 636 tysięcy!
W lipcu ub. roku Rada Nadzorcza odwołała obu prezesów, powierzając "pełnienie funkcji zarządu" swemu nowemu przewodniczącemu, byłemu skarbnikowi Bydgoszczy, Marcinowi Lenskiemu. Pełniący tę funkcję od 2000 roku prezes "Domiku", Mirosław Szlachciak minionego lata został wiceprezydentem Polskiej Konfederacji Pracodawców. Na kolejnym posiedzeniu Rady Nadzorczej Agencji złożył rezygnację z członkostwa. Zygmunt Niedbała jest nadal wiceprezesem, tyle że Kujawsko-Pomorskiej Izby Budownictwa w Bydgoszczy..
Za zamkniętymi drzwiami
Działalność Agencji odbywa się dziś w najgłębszej konspiracji. Sążniste drzwi prowadzące na korytarz X pietra Urzędu Wojewódzkiego zamknięte są na solidne zamki. Urzędnicy z sąsiedniego biura twierdzą, że od miesięcy nikt ich nie otwierał, przestano nawet dostarczać pocztę. Przez ponad trzy tygodnie tropiłem obecnego prezesa Lenskiego, ale bez efektu. Kontakt z Agencją usiłuje też nawiązać Wydział Nadzoru Właścicielskiego bydgoskiego ratusza, też z podobnym rezultatem. Ostatni raz Rada Nadzorcza zebrała się jesieniąub. roku, ale jej członkowienawet nie pamiętają, kiedy to było.
Zdaniem poprzedniego przewodniczącego, Mirosława Szlachciaka na bankructwie Agencji zaważył m.in. brak współpracy z największym udziałowcem, sejmikiem, ale także bierność innych akcjonariuszy. Dlaczego rada dopiero w ub. roku zaczęła kontrolować działania zarządu spółki? Mirosław Szlachciak podkreśla, że prezesi cały czas składali wiele zapewnień, obietnic. Niestety, później okazało się, że nie miały one pokrycia.
Prezes Ziółkowski początkowo zgodził się na rozmowę, ale potem odmówił. Z jego zastępcą, Zygmuntem Niedbałą udało mi się krótko porozmawiać przez telefon, ale... kolejne 12 dni miał zajęte.
Od miesięcy sejmik, Agencja Rozwoju Przemysłu i inni udziałowcy zapomnieli o zbankrutowanej spółce. Zdaniem Mirosława Szlachciaka nikt nie chce tracić kolejnych kilku tysięcy na ogłoszenia w "Monitorze Polskim", konieczne do zwołania walnego zgromadzenia. A decyzja, która może na nim zapaść jest tylko jedna - wniosek o upadłość. Dla niektórych osób jest to bardzo sprzyjająca okoliczność. Papiery kryjące kulisy działalności spółki nadal leżą w zamkniętych szufladach i pokrywa je kurz.
Zapewne doczekają do okresu przedawnienia.
