Aleksandra Klejnowska-Krzywańska w Londynie
- Przed wyjazdem zapowiadała pani ostrożnie, że jeśli będzie w ósemce to będzie super. A jeśli poprawi pani siódme miejsce z Pekinu to już w ogóle będzie fantastycznie. Jest dokładnie siódme miejsce - 86 kg w rwaniu i 112 kg w podrzucie.
- I z mojego występu jestem bardzo zadowolona. Cztery igrzyska, cztery razy w pierwszej ósemce. Nie każdy może to o sobie powiedzieć. Z wyniku za to jestem zadowolona już znacznie mniej, gdyż byłam przygotowana na więcej. Przez to całe zamieszanie na początku nie mogłam pokazać w pełni możliwości. A mogłam przeskoczyć przynajmniej o miejsce wyżej.
- Co sprawiło takie zamieszanie? Wychodziła pani do kolejnej próby, potem była cofana przez sędziów kilkakrotnie. Co się działo?
- Szczerze, to sama nie wiem do teraz. Wydaje mi się, że sędziowie mylili mnie z moją koleżanką z reprezentacji - Joanną Łochowską. Chyba zakładali inne ciężary do innej zawodniczki. W sumie chyba wychodziłam z pięć razy, a dźwigałam trzy. Naprawdę nie wiem. Trzeba było się dogrzewać, ponownie koncentrować. Na treningu dźwiga się co dwie minuty, a tu zatrzymano czas i ten okres przerwy wydłużył się nagle do sześciu minut. Potem w podrzucie, w którym zamierzałam odrobić straty z rwania, sędziowie nie zaliczyli mi próby na 113 kg, choć moim zdaniem była wykonana prawidłowo. W tej kwestii przepisy powinny się zmienić. Wszystko co jest nad głową, powinno być zaliczane, a teraz jest tak, że brakuje kilka nieistotnych centymetrów i już jest błąd. Oglądałam wcześniej Koreankę, która moim zdaniem wszystkie podejścia miała prawidłowe, a też nie zostały uznane.
- Pani jest bardzo doświadczoną zawodniczką, czy pamięta pani takie zamieszanie na innych zawodach?
- Tylko raz. W ubiegłym roku na mistrzostwach świata w Paryżu wyrwałam 92 kg, potem 98 kg mi nie zaliczyli, trzy razy mnie cofali, w końcu obniżyłam podejście, bo jeszcze nie byliśmy w telewizji i pozwolili to zrobić chyba w rekomensacie za to zamieszanie.
- Zbijała pani ostatnio mocno wagę...
- Siedem kilo. Ostatnie kilka dni to po półtorej godziny w siłowni, prawie żadnego jedzenia, tylko trochę płynów. Już mi się to śniło po nocach. Była walka. Ale po ważeniu już się najadłam i napiłam, więc wszystko było w porządku. Na początku roku ważyłam 61 kg, potem zbiłam do 58 kg na mistrzostwa Europy. No i potem jeszcze zostało pięć.
Prezydenci i znani sportowcy grali w siatkówkę na Wyspie Młyńskiej [zdjęcia]
- To były pani pierwsze międzynarodowe zawody właśnie w wadze 53 kg. Nie żałuje pani przejścia do niższej kategorii?
- Nie żałuję, bo podobno korzystniej wyglądam jako kobieta! (śmiech). Tkanki tłuszczowej mniej, czuję się w takiej skórze po prostu fajnie. Dojechaliśmy razem z lekarzami do tych igrzysk, bo wcześniej miałem też problemy z barkiem i konieczny był zabieg.
- Dojechała pani do Londynu, ale Rio de Janeiro już na horyzoncie.
- Chętnie tam pojadę, ale na plażę.
- Ja myślałem o igrzyskach...
- O nie, nie. To moje ostatnie igrzyska. Definitywnie i nikt mnie już nie przekona. Mam dość. Sport uprawiać będę zawsze, ale z takim wyzwaniem jak igrzyska to już koniec.
- Czyli teraz poświęci się pani wyłącznie synkowi, który pewnie teraz jest bardzo dumny z mamy?
- Dzieciom zawsze się trzeba poświęcać (śmiech). Z synkiem byłam praktycznie do ostatniego momentu przed igrzyskami. Jeździł ze mną na każde zgrupowanie. Dopiero potem, ostatni czas spędzał z babcią.
- I nie chciał wraz z całą rodziną dopingować panią z Londynie?
- Pewnie, że chciał. Ale żeby cała rodzina przyjechała do Londynu trzeba mieć i pieniądze, i bilety, i wejścia (śmiech)
Przeczytaj także: Ceremonia otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Londynie [zdjęcia]
- Jak się podoba w Londynie?
- Na razie nie miałam czasu na rozejrzenie się, bo jestem tu tylko od dwóch dni. Ale zostaję do 6 sierpnia, więc będzie okazja zobaczyć innych w akcji. Bardzo chciałabym obejrzeć mecz siatkarzy. Żałuję tylko bardzo, że wylatuję w dzień startu mojego kolegi klubowego Marcina Dołęgi. To dla nas bardzo ważne, szkoda, że nie pozwolili nam trochę dłużej zostać. No cóż, szybciej będę u małego i razem zaciśniemy kciuki.
- Czy zmiana barw klubowych i przejście do Zawiszy Bydgoszcz były dobrym posunięciem?
- To chyba była najlepsza decyzja w mojej całej karierze. Rewelacja. Bardzo fajny klub, włącznie z grupą wojskową, który stwarza bardzo dobre warunki do treningów. Oprócz tego, że mogę spokojnie robić to, co lubię, czyli trenować, mam też pracę. Do tego inne ważne "etaty" w moim życiu mam też w tym mieście: wspaniałego męża bydgoszczanina, a mój ukochany synek urodził się w Bydgoszczy. Można powiedzieć, że jestem już bydgoszczanką.