MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Anioł podróżuje tico

Agnieszka Domka-Rybka
Rodzina prawie w komplecie, czyli od lewej: ciocia Zosia, na łóżku: Filuś (Filip), Sylwia, Sebastian, Patryk i Dominika. Stoją: Basia, Kamila i Emila. Brakuje tylko najstarszej Ewy, ale tego dnia była w Bydgoszczy u siostry, którą odnalazła po latach.
Rodzina prawie w komplecie, czyli od lewej: ciocia Zosia, na łóżku: Filuś (Filip), Sylwia, Sebastian, Patryk i Dominika. Stoją: Basia, Kamila i Emila. Brakuje tylko najstarszej Ewy, ale tego dnia była w Bydgoszczy u siostry, którą odnalazła po latach.
Złośliwcy plotkują, że robi to dla pieniędzy i sławy. A ona spełniła swoje marzenie: ma wspaniałą rodzinę. I dała nadzieję porzuconym dzieciom: przygarnęła dziewięcioro, pokochała jak własne.

Zofia Wilińska - bo o niej tutaj mowa - stroni od fałszywych przyjaciół. Tylko dzieci się dla niej liczą. Gdy więc trzeba coś dla nich załatwić, natychmiast odpala swoje tico i jedzie. Nieraz robi kilka kursów, koreański wynalazek nie pomieści tylu pasażerów naraz: - Może kiedyś dorobię się busika - marzy się Wilińskiej.

Zaraża optymizmem
Ma 55 lat. Niska szatynka, lubi chodzić w czerni, choć żałoba po mężu skończyła się cztery lata temu. Jest samotna, co nie znaczy, że sama. Pochowała męża, ale jej dom tętni życiem. Czasami trudno ogarnąć ten kogel-mogel: czyje skarpetki walają się po podłodze, kto wylał herbatę na zeszyt, gdzie podziała się szczoteczka do zębów. Trzeba być dobrze zorganizowanym, żeby nie zwariować. Czyli takim, jak pani Zofia.

- Nawet, jeśli ciężko i moje ręce to za mało, stworzyłam dzieciom normalny dom, którego nigdy nie miały - przyszywana ciocia niechętnie mówi o tym, co by się stało z dzieciakami, gdyby policja nie zabrała ich siłą z patologicznych rodzin. - Nie, nie rozmawiajmy lepiej o tym - przerywa nerwowo. - Po co? Przecież one mają ten koszmar już dawno za sobą! Teraz musi im się wieść w życiu już tylko coraz lepiej. Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej! Mam ich dziewięcioro, czyli dokładnie tyle, ile nas było w domu. To jakiś znak z nieba.

Optymizm pani Zofii jest zdumiewający. Potrafi nim zarazić człowieka. Ładuje mnie więc swoją pozytywną energią w Mokronosach, gmina Damasławek, powiat Wągrowiec, województwo wielkopolskie - zaledwie osiem kilometrów od granicy z Kujawsko-Pomorskiem. To jest właśnie mała ojczyzna Wilińskiej i jej podopiecznych.

Ciocia Zosia żyje z dziećmi w przestronnym, gustownie urządzonym mieszkaniu, są oczywiście łóżka piętrowe (w tym budynku jeszcze 10 lat temu mieściła się szkoła podstawowa; została zlikwidowana).

- Mieszkamy w Mokronosach od czerwca zeszłego roku. Przeprowadziliśmy się z Wągrowca, gdzie mieliśmy 65-metrów, czyli, jak dla nas, za mało. Kiedyś było tam dość miejsca. Wtedy, gdy było nas mniej - śmieje się pani Zofia. - Ale to nieaktualna historia, jeszcze z ubiegłego wieku.

Pierwsza: Ewa
W 1990 roku Wilińscy podejmują trudną decyzję o adopcji. Wówczas, gdy jest wiadomo na sto procent, że własnych dzieci mieć, niestety, nie mogą. Przechodzą więc skomplikowane procedury. W końcu dostają dziecko, śliczną córeczkę, 5-letnią (wtedy) Ewę. Mała jest jedynaczką, rozpieszczoną przez przybranych rodziców do szpiku kości, egoistyczną, samolubną, zazdrosną.

Wilińską z czasem zaczyna to trochę niepokoić, więc tak sobie kobieta myśli i myśli, aż mówi do męża: - Wiesz co, kochanie! Ewie przydałoby się rodzeństwo!

Pan Kazimierz zrywa się z fotela, nie chce nawet słyszeć o kolejnej adopcji. Ona nie daje za wygraną, chodzi więc za nim do pokoju, chodzi za nim do kuchni, biegnie do szopy i do ogródka. Wiliński nie ma wyboru. Wie, że musi się zgodzić. Żona mu i tak nie odpuści. Tak więc w 2004 roku jadą razem do Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Wągrowcu, które ma znaleźć rodzeństwo dla Ewy.

Trójka i piątka
Wkrótce poznają trzy sympatyczne siostry z domu dziecka - Emilkę, Kamilkę i Basię. Pani Zofia już w pierwszej minucie spotkania wie, że nie wolno rozdzielić rodzeństwa. Mąż ją w tym popiera (zmienia nastawienie), także jest zauroczony dziewczynkami.

W PCPR proponują, by Wilińscy postarali się o status rodziny zawodowej. Zgadzają się błyskawicznie, trwają pierwsze formalności. Robią kurs pedagogiczny - tak, jak trzeba.

Jednak co człowiek planuje, pan Bóg krzyżuje. I w przypadku Wilińskich nie może być inaczej. Wiadomość o śmiertelnej chorobie pana Kazimierza spada na nich jak grom z jasnego nieba. Coś strasznego: nowotwór wątroby. Wiliński umiera po trzech miesiącach.

Pani Zofia długo nie może się otrząsnąć. Jednak, gdy wreszcie godzi się ze swoim losem wdowy, natychmiast wraca do formalności związanych z ustanowieniem rodziny zawodowej. Teraz boi się, że jako osoba samotna przegra w walce z biurokracją.

Kolejny cios: jedna z dziewczynek - Emilka - oznajmia, że wcale nie ma ochoty z nią mieszkać, ponieważ - i tu pada argument - "Mam inne plany życiowe". W tej sytuacji Wilińska walczy o Kamilę i Basię. Starania uwieńczone sukcesem: w maju 2005 roku obie siostry trafiają do jej domu.

Trzecia z sióstr kilka miesięcy później sama przychodzi do Wilińskiej, przeprasza i prosi, by i ją przygarnęła. Zjawia się u niej wkrótce po gwiazdce spędzonej w rodzinnym domu: nie ma karpia, za to nie brakuje alkoholu. Do jedzenia jest tylko kapusta kwaszona. Dziewczynka niewiele o tym mówi, ale gołym okiem widać, że koszmar z wczesnego dzieciństwa ożywa w jej wyobraźni. No i wie już na pewno, że nie chce tak żyć.

Co na to ciocia Zosia? - Nie ma sprawy, tylko muszę od nowa wszystko załatwiać - choć to teraz żaden problem, kobieta ma te formalności w małym palcu. Znowu odpala tico i jedzie do PCPR.

Swoją wiedzę wykorzystuje jeszcze raz.decyduje, że przyjmie pod swój dach jeszcze piątkę rodzeństwa - z pogotowia opiekuńczego.

Latem zeszłego roku dostaje cynk, że właśnie w Mokronosach można kupić budynek do remontu. Cieszy się, bo to zaledwie kilka kilometrów od jej rodzinnego domu. Wystawia więc na sprzedaż mieszkanie w Wągrowcu, potem ładuje, co może do swojego ticusia. Przeprowadzka trwa trzy miesiące, bo cały transport opiera się na tico.

Do remontu angażuje brata. W efekcie do dyspozycji mają 100 z 220 metrów. Z czasem będzie więcej.

Do takiego domu można więc śmiało przyjąć: Dominikę, Sylwię, Patryka, Sebastiana i Filipka. Dzieci sporo przeszły. Ich ojciec nie żyje, o matce można powiedzieć - delikatnie(...) - że założyła nową rodzinę.

We wrześniu 2008 roku rodzina pani Zofii jest już w komplecie. Dziś Ewa ma 24 lata, Emilka - 19 lat, Kamila - 17 lat, Basia - 13 lat, Dominika - 12 lat, Patryk - 11 lat, Sebastian - 8 lat, Sylwia - 7 lat i najmłodszy Filipek - 4 latka.

Keczup pod poduszką
Przybrana ciocia żyje sprawami dzieci: - Emilka chce wyjść za mąż. Zakochała się. Ale nigdzie jej nie puszczę! Dam młodym pokoik na górze, niech go sobie wyremontują na dobry początek - Wilińska musi mieć wszystko pod kontrolą. - Tak to przynajmniej przypilnuję, żeby szkołę skończyła (uczy się w handlówce - red). - Zresztą, inne też trzeba pilnować przy lekcjach. Tak się martwię, bo z nauką nie jest u nich najlepiej...

Dla dzieci pani Zofia wstaje codziennie o godzinie 6.00 (tak jak budzi się Filip), spać kładzie się o godz. 23.00.

O godzinie 7.00 bus zabiera dzieci szkolne. Wzaczyna się sprzątanie, gotowanie, pranie (pralka chodzi nawet w niedzielę).

Codziennie trzeba m.in. obrać wiadro ziemniaków i przygotować trzy bochenki chleba na kolację. Podopieczni pomagają we wszystkim. Ciocia im za to dogadza, piecze ciasto, pyszne, palce lizać! Nikt lepiej od cioci ciacha nie piecze!

Pani Zofia opowiada, że na początku dzieci chowały jedzenie pod poduszkę, jakby się bały, że ktoś zabierze. Nie znały normalnych potraw, ani keczupu, ani musztardy, ani cebuli nawet. - Wszystko powoli wraca do normy - zapewnia. - Najgorsze jest jednak to, że wszystkie chorują, bardziej lub mniej - ubolewa - A jak jedzie się do specjalisty do Poznania, to cały dzień na tym zejdzie. Trzeba być na przykład u psychiatry, Patryk jest nadpobudliwy. W szkole w ogóle nie odzywa się. A gdy Sebastiana zabrali z domu rodziców, przez pół roku nie powiedział ani słowa. I mój Filuś (znaczy Filip - red.) kochany nie słyszy na lewe uszko, nie mówi, nie woła siusiu, nie rozumie, co do niego mówię. Za to, gdy ciocia nie widzi, prawdziwą kawkę poliże. A rano ładuje się do mnie do łóżka i razem oglądamy telewizję, tak Filuś? - pani Zofia bierze Filipa na kolana. Jest rozkoszny.

Życie cioci Zosi upływa głównie między lekarzami. Nawet swoje imieniny w zeszłym roku spędziła na chodzeniu po specjalistach. - I tak sobie myślałam w kolejce, że nawet nie poczęstuję dzieciaków ciastem. I niech sobie tylko pani wyobrazi wracam, a tu stół nakryty, piękny bukiet kwiatów na środku - pani Zofia jest wzruszona, łzy ciekną jej po policzkach. Po chwili uśmiech wraca na twarz, taki od ucha do ucha: - Dzieci za to prawie w ogóle nie przeziębiają się.ądzam im domowe syropy (miód, cytryna, czosnek, cebula - red.).ę im tran, rutinoskorbin. A żeby w domu było ciepło, idzie tona węgla tygodniowo.

Pani Zofia sięga po papierosa, zaciąga się i wyznaje: - Czasami tak sobie myślę, że mogłabym poznać miłego i dobrego pana. Nieraz trzeba przecież coś naprawić. O, niedawno mieliśmy awarię pieca do centralnego. Jednak to raczej nie wchodzi w grę, dzieci są o mnie zbyt zazdrosne! Może w takim razie jeszcze powiększę rodzinę! Właśnie dowiedziałam się, że w Damasławku troje chłopców czeka, aż ich ktoś pokocha. Hm... Niektórzy tam już nawet żartują, że jak dziecko jest w potrzebie, zawsze je można do mnie wysłać.

Orka!
- A ludzie we wsi są dla was mili? - koniecznie chcę wiedzieć. - Trudne pytanie. Nikogo o pomoc nie proszę! Ale wiem, że są komentarze typu, że robię to dla sławy, dla pieniędzy i Bóg jeszcze wie po co? To harówka, nie sława! Pieniędzy wystarczy na skromne życie. Kombinuję, jak się da, ale mam cudowną rodzinę, zawsze o niej marzyłam!

Ewa Owczarzak, kierownik Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Wągrowcu mówi, że jest pełna podziwu dla energii, wytrwałości i cierpliwości pani Zofii: - Opieka nad taką gromadką to praca przez 24 godziny na dobę, 365 dni w roku. Jeśli ktoś stwierdza, że podjęcie decyzji o "byciu" rodziną zastępczą dla zupełnie obcych dzieci jest spowodowane wyłącznie aspektem finansowym - jest w wielkim błędzie. Świadczy to o całkowitej nieznajomości problematyki związanej z opieką zastępczą, zresztą często mylonej choćby z adopcją. Staramy się na bieżąco wspierać panią Zofię. Jednak prawo nie pozwala nam na podejmowanie działań adekwatnych do potrzeb. Otrzymuje ona pomoc finansową, co częściowo pokrywa koszty utrzymania podopiecznych. Dostaje też wynagrodzenie z tytułu bycia rodziną zawodową. W domu i przy lekcjach dzieci szkolnych pomagają dwie stażystki.

Anna Grzewińska, kierownik Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Damasławku dodaje: - Ta kobieta świetnie sobie radzi! Nie otrzymuje od nas zasiłków, jest wydolna finansowo. Nie mamy do niej żadnych zastrzeżeń! Stworzyła normalną, kochającą się rodzinę. Wiele biologicznych mogłoby się od niej uczyć. Słowo daję!

Rodzina zawodowa
Pani Zofia (zgodnie z obowiązującą nomenklaturą) pełni funkcję rodziny zastępczej zawodowej wielodzietnej, niespokrewnionej z dzieckiem. Robi to na zasadzie umowy cywilnoprawnej zawartej ze starostą. Nie ma żadnych prawnych przeciwskazań, aby osoba samotna, nie będąca w związku małżeńskim, pełniła funkcję rodziny zastępczej zawodowej. Musi jednak spełnić określone ustawowe wymogi i posiadać własne źródło dochodu. Fakt otrzymywania przez rodziny zastępcze zawodowe wynagrodzenia nie spowodował, w całym kraju, że rodzin zastępczych zawodowych jest coraz więcej. A to jeden z najskuteczniejszych sposobów przyjścia z pomocą opuszczonemu dziecku, co zapewni mu wychowanie w normalnych warunkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska