https://pomorska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Anka Kwiatkowska uczy tolerancji

Rozmawiała Marta Gawina
- Wiele matek w rozmowach przyznaje mi się, że próbują wykorzystać rozwiązania z "Rodziny zastępczej" we własnych domach - mówi Gabriela Kownacka.
- Wiele matek w rozmowach przyznaje mi się, że próbują wykorzystać rozwiązania z "Rodziny zastępczej" we własnych domach - mówi Gabriela Kownacka. Fot. Anatol Chomicz
Rozmowa z Gabrielą Kownacką ambasadorem programu "Szkoła bez przemocy".

- Znana aktorka teatralna i filmowa zostaje ambasadorem "Szkoły bez przemocy". Dlaczego zdecydowała się pani przyjąć tę funkcję?

- Jestem od lat utożsamiana z obrazem matki z serialu "Rodzina zastępcza", który może pomóc w propagowaniu tego programu. Na początku serial dotykał głównie problemu rodzin zastępczych, im też postanowiłam pomagać. Dziś uważam, że z "Rodziną zastępczą" wiąże się również "Szkoła bez przemocy". Wiele matek w rozmowach przyznaje mi się, że próbują wykorzystać rozwiązania z serialu we własnych domach.

- Bo serialowa Anka Kwiatkowska ma na głowie pięcioro dzieci. I już stała się wzorem matki, która potrafi poradzić sobie ze wszystkimi problemami młodych ludzi. Z godnością.

Początkowo pragnęliśmy pokazać, że "kolorowe" dzieci są też dziećmi takimi jak inne. To wydawało nam się najważniejsze podczas pierwszych lat produkcji serialu. Potem poruszyliśmy temat rozwiązywania problemów młodych. Nie zapominamy, że matka i ojciec mają prawo do wad. Moja Anka ma wiele cech, które w niej bardzo lubię. Nie jest koleżanką dla swoich dzieci, ale mamą i ciocią. O pewnych sprawach rozmawia tylko z mężem. Stworzenie w domu atmosfery koleżeńskiej jest błędem. Dziecko powinno wiedzieć, kim jest mama, kim jest tata. Poza tym w naszym serialu można zobaczyć, że ludzie, którzy się kochają, potrafią sobie wybaczać.

- Teraz te doświadczenia przeniesie pani do świata uczniowskiego. Ale postanowiła też Pani nauczyć dzieci i młodzież tolerancji dla chorych dzieci.

- Bardzo mi na tym zależy. Dzieci, które chorowały na raka i przeszły ciężką kurację w szpitalu, po powrocie do szkoły są traktowane jakby nosiły w sobie chorobę, którą można się zarazić. Dlatego wprowadziłam ten problem do "Szkoły bez przemocy". Grupa dzieci chorych na nowotwór napisała książeczkę "ABC mieliśmy raka".

Wydamy ją i będziemy rozdawać w szkołach. Brak przemocy jest też tolerancją. Już teraz jako aktorka spotykam się z młodzieżą w wielu polskich miastach. Jak twierdzą dyrektorzy szkół, spotkania te są bardzo atrakcyjne dla młodych. Może dlatego teraz słyszę: "Jak zrobimy spotkanie z Kownacką i będzie mowa o szkole bez przemocy, to bardziej to zainteresuje młodzież". Także dlatego postanowiłam zostać ambasadorem tego programu.

- Na co jeszcze pani ambasador będzie uczulała nasze szkoły?

- Jestem głęboko przekonana, że najważniejsze jest wypełnienie dzieciom czasu. Świat jest naprawdę interesujący. Trzeba pokazać młodemu człowiekowi, jakie możliwości on ze sobą niesie. Choćby lepienie pierogów. A jeżeli dziewczynce czy chłopcu nie wyjdą pierogi, należy ich zająć czymś innym. Można robić o wiele ciekawsze rzeczy, niż stać przed blokiem i zachowywać się w określony sposób. Nie ma innej drogi w walce z przemocą. Istnieje jeszcze, oczywiście, cały system kar i zakazów, monitoring, sprowadzanie policji. To też jest rozwiązanie, ale nie najważniejsze. Pokażmy dzieciom, w co się mogą bawić, jak rozwijać zainteresowania i czym naprawdę jest internet, chociaż dla części społeczeństwa świat wirtualny jest wyłącznie złem. Pamiętajmy, że tylko ludzie potrafią naprawdę zrobić coś złego. Będę ten temat poruszała w trakcie moich szkolnych wizyt.

Otrzymam też spektakularne zadania. Już dziś wiem, że 2 czerwca będzie dniem bez przemocy. Jeszcze nie wiemy do końca, jak on będzie wyglądał, ale pojawił się pomysł, żeby wszyscy spotkali się w jednym miejscu i podali sobie ręce.

- Pani nazwisko wszyscy łączą z aktorstwem, ze sztuką. Czy w czasie swoich szkolnych spotkań będzie pani zachęcać uczniów do "wypełniania" wolnego czasu właśnie sztuką?

- Sztuka jest drogą, która może w młodym człowieku obudzić chęć rozwijania samego siebie. Ale w szkole bardzo wiele zależy od nauczycieli. Wszystkie przedmioty, szczególnie humanistyczne, powinny oprócz przekazywania wiedzy, pobudzać wyobraźnię. Słowo pisane można przełożyć na inny rodzaj sztuki, jak choćby malarstwo. Można, korzystając ze zdobyczy techniki, przygotować grafikę komputerową. Multimedialna rzeczywistość prowokuje do nadzwyczajnych rzeczy, ale sprowokowanie młodzieży jest zadaniem dla dorosłych.

- Pani spotkała na swojej drodze takich dorosłych?

- Już jako dziecko wymyślałam różne historie, ponieważ sprowokował mnie do tego drobiazg z rzeczywistości. Wyobraźnia tak mi hulała. Potem spotkałam wspaniałego polonistę, który kazał nam chodzić do teatru. Wcześniej czytaliśmy wystawianą sztukę, żebyśmy mogli uruchomić wyobraźnię. Porównywaliśmy wizję reżysera z naszymi pomysłami dotyczącymi utworu. Z czasem stałam się maniakalnym widzem teatralnym, co wpłynęło na moją decyzję życiową. Zostałam aktorką, ponieważ chciałam tworzyć własny świat. Dlatego bardzo namawiam młodych ludzi do poszukiwania i rozwijania własnych zainteresowań, ale nie dla kogoś dla samego siebie. Jeżeli nie sprawdzam się w robieniu jednej rzeczy, szukam innej.

Nauczyciele powinni obserwować uczniów i pomagać im w dokonywaniu wyborów. Nie ma czegoś takiego jak cała klasa, każdy jest innym człowiekiem.

- Ale sztuka i rozwijanie własnych zainteresowań to także nauka tolerancji.

- To jest jedyna droga: przez rozbudzanie wyobraźni nauczyć tolerancji, ponieważ nie wszyscy wyssaliśmy ją z mlekiem matki. Nasze społeczeństwo wciąż nie jest tolerancyjne. Kiedy jednak znajdziemy w sobie coś szczególnego, stajemy się bardziej wrażliwi na cudzą odmienność. Tolerancja jest też związana z posiadaniem wiedzy, jak w przypadku chorób nowotworowych. Jeżeli młody człowiek dowie się, co to jest, przestanie bać się kolegi, który jest łysy, bo przeszedł chemioterapię. Nietolerancja wynika również ze strachu, z niewiedzy.

- Nie tylko odsuwamy się od dzieci chorych, ale też od tych biednych, gorzej uczących się.

- To prawda. W tym wypadku nauka tolerancji jest bardzo trudna. Młodzi ludzie, szukając akceptacji, ulegają wpływom pewnej grupy. Jak jej przywódca kogoś popchnie, powtórzą to za nim inni. Kiedy jednak rozwijamy siebie od środka, wzmacniamy poczucie własnej godności, nie potrzebujemy wodza. Bogactwo i luksus to trudny temat, większość ludzi do tego teraz dąży. Świadomość własnej wartości pozwoli młodemu człowiekowi wytłumaczyć sobie wiele spraw. "Dziś nie stać mnie na superdżinsy, ale może za dziesięć lat będę lekarzem i wtedy je sobie kupię".

- Czy "Szkoła bez przemocy" sprawi, że młodzi ludzie zaczną cenić siebie i innych?

- Tak uważam, ponieważ ten program nie opiera się na sztandarowych hasłach, ale konkretnych działaniach. To jest w nim najpiękniejsze.

Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska