Grabowski ujmuje bezpośredniością. O tym, co robi, opowiada bez zbędnej pretensjonalności, mającej podkreślać wagę jego sztuki. Można się było o tym przekonać już w piątek, podczas pokazu, jaki odbył się po oficjalnej części rozdania Szmaragdowych Żyraf. Punktem wyjścia do niezwykłego widowiska wizualno-dźwiękowego była powieść Toma Clancy'ego "Polowanie na Czerwony Październik". To pełna napięcia i grozy opowieść o załodze atomowej łodzi podwodnej, która ulega uszkodzeniu. W każdej chwili grozi jej zatonięcie. Grabowski starł się ukazać dramat marynarzy mających świadomość tragedii. Największe wrażenie zrobił epizod z balonem, który założył sobie na głowę, po czym podłączył odkurzacz. Z każdą chwilą kula stawała się coraz większa, aż w końcu eksplodowała.
Artur, nie wstydź się
Równie niezwykle było dzień później na Dużym Rynku. Tam z kolei dał się umazać gipsem, po czym zastygł niczym posąg. Gdy gips stwardniał, Grabowski upadł na płytę rynku krusząc "pomnik tymczasowy".
Całkiem sporą widownię miał także niedzielny performance w podziemiach świeckiego zamku. Była to satyra na świat reklamy. A może na próby narzucania innym pewnych wzorców? Mogło też chodzić o coś zupełnie innego. To nie jest takie ważne. Artysta stworzył spójne przedstawienie, które zapada w pamięci i to nie tylko dlatego, że Grabowski dość brutalnie traktuje swoje ciało. Nie udaje. Po prostu jest częścią sztuki, którą tworzy. Duża klasa.