Toruń. Trening hokeistów
- Trzeba było szwedzkiego trenera w kadrze, żeby Tomasz Proszkiewicz na stałe znalazł się w zespole?
- Czy na stałe, to się dopiero okaże. Ale faktycznie, współpraca z Rudolfem Rohaczkiem nie układała mi się specjalnie i w pewnym momencie powiedziałem publicznie, że za jego kadencji w kadrze już nie zagram.
- Czy różni się praca Ekrotha od jego poprzedników?
- To zupełnie nowa myśl szkoleniowa, takiego trenera jeszcze nie mieliśmy. Pierwsze, co przychodzi mi do głowy, to podejście do zawodników. Ekroth cały czas stara się podbudować zespół, słabe punkty w grze analizuje, ale ich nie podkreśla, zawsze stara się zwrócić uwagę na te lepsze strony. Bardzo nam to się podoba. Przykład mieliśmy w Pińsku po przegranej 1:9 z Białorusią. Nasz trener nie rozdzierał szat, tylko podkreślił, że mieliśmy więcej celnych strzałów. Z tego wniosek, że nasza gra była dużo lepsza niż wynik. Taktycznie także jest sporo różnic, drużyna jest ustawiona w inny sposób. Mamy dwie piątki na przewagi i dwie inne na osłabienia, w przypadku kary na lód wyjeżdża tylko jeden obrońca i aż trzech napastników, inaczej wyprowadzamy krążek ze swojej tercji. Jest sporo nowych, ciekawych rozwiązań.
- Na razie ma jednak trudne początki z naszą kadrą. O meczach z Białorusią sam wspomniałeś, a wcześniej przegraliście w Sanoku kwalifikacje olimpijskie.
- No tak, z Japonią szybko się wszystko rozstrzygnęło, dostaliśmy kilka bramek w osłabieniu i było po zabawie. Trzeba dać szkoleniowcowi jednak więcej czasu, z Białorusią nasza gra naprawdę wyglądała całkiem nieźle.
- Jesteś optymistą przed toruńskim turniejem?
- Oczywiście, wszyscy przyjechaliśmy tu po awans. W ostatnich latach zazwyczaj mieliśmy jednego mocnego przeciwnika w grupie. Tym razem mamy Ukrainę i Włochy. Podobnie było w Grenoble osiem lat temu, gdy wyprzedziliśmy Francję i Norwegię. Taka sytuacja jest dla nas korzystna, bo faworyci mogą stracić więcej punktów.
- Z drugiej strony w ostatnich latach często zdarzało się Polsce tracić punkty z teoretycznie słabszymi drużynami.
- To prawda. Dlatego cieszę się, że z Anglikami gramy w ostatnim meczu, bo oni zawsze najmocniejsi są na początku turnieju. Cały terminarz jest zresztą dla nas korzystny. Po dniu przerwy mamy w poniedziałek Rumunię, a potem Ukrainę, która składa się z bardzo doświadczonych zawodników. Trzeba jednak przede wszystkim patrzeć na siebie.
- Czy to optymalny skład polskiej kadry, nie będzie przecież m.in. Adriana Parzyszka czy Jarosława Różańskiego.
- Nie doszukiwałbym się w tym poza sportowych przyczyn. Adrian już jakiś czas temu powiedział, że nie ma ochoty na grę w reprezentacji i trzeba to uszanować. Ogólnie atmosfera wokół kadry jest dużo lepsza niż w poprzednich latach.
- O awans łatwiej grać przed swoją publicznością?
- To trudno powiedzieć. Każdy z nas będzie chciał się jak najlepiej zaprezentować, a wtedy łatwiej o zdenerwowanie. Na pewno będzie ciążyła na nas większa presja. Z drugiej strony wsparcie kibiców jest bardzo ważne. Dla mnie pewnie szczególnie, bo przecież w Toruniu spędziłem ładnych kilka lat. Liczę, że trybuny będą naszym szóstym zawodnikiem na lodzie.
