Ale od początku. Było ich dwóch. Krystyna ledwo mogła uradzić wielki brzuch. Jak na bliźniaki dzieci były słusznej wagi i wszystko wskazywało na to, że może uda się je donosić do 9 miesiąca. Tym bardziej że badania rokowały jak najlepiej, u żadnego z dzieci nie odnotowano zmian patologicznych.
Pętla autobusowa
A jednak wody odeszły już w ósmym miesiącu. Tak się stać nie musiało, ale Krystyna woli zapomnieć o przyczynach, bo gorsze było to, co przeżyła później. Lekarze użyli terminu, którego nikt poza nimi nie rozumiał. Nic dziwnego, dzieci takich jak Michał rodzi się może jedno na rok.
Achondroplazja. Krótkie ręce i nóżki, za to tułów jak u zdrowego człowieka. Były siermiężne lata osiemdziesiąte, w których o Internecie nikt jeszcze nie myślał. W rodzimej służbie zdrowia brakowało jednorazowych strzykawek, więc myśl o leczeniu skutków była równie abstrakcyjna co loty na Marsa.
Krystyna wiedziała jedno, że Michał musi ćwiczyć, żeby kiedyś dać sobie bez niej radę: - Więc jeździłam z nim na te ćwiczenia z jednego krańca Warszawy na drugi. W autobusach Michał jadł, tu nauczył się mówić. Autobus i ćwiczenia. Ćwiczenia i autobus.
W szpitalnym basenie nauczył się pływać jak delfin. Urósł do 130 centymetrów, wiele jak na jego schorzenie.
Przyszedł jednak czas, kiedy kręgosłup Michała niewspółmierny do kończyn zaczął się wykrzywiać. Jeden z najlepszych masażystów zapewnił, że wyprowadzi chłopca ze skoliozy. Ale to będzie kosztować. Za jeden zabieg pół pensji Krystyny.
Zabrakło pieniędzy. Może w ogóle cała historia Michała wyglądałaby inaczej, gdyby pieniądze były. Dla tych, którzy nie mają pieniędzy, pozostaje gorset. Ale w przypadku Michała i gorset nie zadziałał. Kręgosłup wyginał się w prawą stronę.
Zepsute potencjały
Operacji podjął się prof. Daniel Z. ze Specjalistycznego Zespołu Rehabilitacyjno-Ortopedycznego dla Dzieci i Młodzieży w Zakopanem.
Pomysł profesora Z. był następujący: wzdłuż kręgosłupa umieszczona miała zostać metalowa tuleja, a w niej pręt, którego zadaniem było idealnie pionowe utrzymanie kręgosłupa.
Przed zabiegiem jeszcze pozjeżdżali na nartach z Nosala. Zabieg zaplanowano na 12 grudnia 1996 roku.
- Profesor zażyczył sobie zdjęcia rentgenowskiego. Myślałam, że trzeba będzie jeszcze zrobić przed zabiegiem tomografię albo rezonans magnetyczny. Profesor był jednak zdania, że to niepotrzebne. Na dodatek tuż przed zabiegiem zepsuł się tzw. miernik potencjałów, przy pomocy którego bada się przepływ impulsów energetycznych przez rdzeń kręgowy - wspomina matka Michała. - Miałam złe przeczucia.
Tuż po operacji wydawało się, że przeczucia mylą Krystynę. Było dobrze, Michał jeszcze kilka minut ruszał nogami. Zjechali z mężem do baru na herbatę. Krystyna kupiła słodycze, poszła do profesora. Po drodze mignęła jej pielęgniarka. Rzuciła tylko "Chwileczkę" i pobiegła dalej. Trzasnęły drzwi windy, z dala dochodził odgłos nerwowej rozmowy.
Krystyna siedziała z dzieckiem na sali. Nogi były nieruchome. Po dwunastu godzinach Michał trafił po raz kolejny na stół operacyjny. Zwolniono naciąg pręta.
- Czucie w nogach wróci. To kwestia kilku dni - zapewniał profesor.
Krystyna czekała. Nadchodziły święta, pech chciał, że właśnie w tym czasie siadło ogrzewanie w szpitalu, temperatura spadła do 12 stopni.
Pręt wychodzi
Minęły święta, sylwester. I kolejne miesiące. Krystyna najpierw wynajmowała pokój w Zakopanem, później pieniądze się skończyły. Personel poszedł jej na rękę. Pozwolono sypiać na poddaszu. Przez dziury w suficie widziała szczyt Nosala. Żywiła się suchymi bułkami.
- Profesor cały czas zapewniał, że to wszystko wróci do normy, później w ogóle przestał się nami interesować. Tymczasem całe żelastwo tkwiło w ciele Michała - wspomina Krystyna. - W końcu nie wytrzymałam i zażądałam, aby wreszcie dokonano tomografii. Okazało się, że wewnątrz kręgosłupa były wyrostki kolczaste. W jednym miejscu obszar, przez który przechodzi rdzeń był przewężony. Niewykluczone, że podczas prostowania, rdzeń zaczepił o jeden z wyrostków.
W czerwcu Różańskim wypisano przepustkę. Dzięki pomocy przyjaciół Krystynie udało się zawieźć Michała na konsultację do Holandii: - Kiedy lekarze zobaczyli zdjęcia, chwycili się za głowę. Stwierdzili, że nie możemy już liczyć na zbyt wiele, trzeba jednak natychmiast usunąć pręt.
Nie zdążyli wrócić do Zakopanego. Pręt przebił skórę, polała się ropa. Znowu stół operacyjny, narkoza. Żelastwo usunięto. Ale kiedy po operacji Różańska obejrzała kolejne zdjęcie rentgenowskie, zobaczyła przy kręgosłupie coś jakby mały haczyk.
- Powiedziano mi, żeby się nie przejmować, bo syn może z tym haczykiem w kręgosłupie chodzić latami. Okazało się, że zapomnieli o nim podczas operacji. Nalegałam, więc zabieg powtórzono.
Najpierw trzeba było haczyk znaleźć przy pomocy USG, bo gdzieś się przemieścił. Kolejny zabieg, który miał trwać kwadrans, przedłużył się do 2 godzin. Po wszystkim jedna z lekarek podeszła do Krystyny: - Proszę, ma pani ten swój drut.
Wrócili do domu. Michał na holenderskim wózku z demobilu. Był sztywny, tysiące godzin ćwiczeń prysnęły jak mydlana bańka. Uczył się żyć na kółkach. Rękami zakładał nogę na nogę. Aż zagruchotało: - Okazało się, że kości Michała są jak próchno. Po pobycie w Zakopanem pojawiła się osteoporoza. Starałam się nie zwariować.
Kaprys
Wzięła się w garść. Zrobiła kurs dla wizażystek. Po pracy idzie dorabiać. Zajmuje się dystrybucją kosmetyków, dorabia w salonie piękności: - Stwierdziłam, że na tym etapie pomogę Michałowi tylko w ten sposób. Póki jeszcze mam siłę, pracuję na zdwojonych obrotach. Wiem, długo tak się nie da. Widzimy się mało, ale w inny sposób nie mogę zarobić na rehabilitację, muszę umożliwić mu zdobycie wykształcenia. Jeśli mi się nie uda teraz, nie uda się nigdy.
Udaje się. Michał znowu zaczął pływać. Nie stracił klasy w ogólniaku. Interesuje się informatyką.
Krystyna ma swoje małe szczęścia. W Holandii podpatrzyła jak sparaliżowane osoby radzą sobie bez cewnika: - W Polsce cewnik to norma. A wiadomo - jak cewnik, to i zapalenie układu moczowego. A wystarczy nauczyć się w jakim miejscu przycisnąć. To taka mała rzecz, a nikt człowiekowi w tym nie pomoże.
Krystyna Różańska niedawno znalazła się w gronie kobiet wyróżnionych tytułem Kobiety Przedsiębiorczej: - Podeszła do mnie dziennikarka. Jak jej wytłumaczyć w 10 minut całą moją przedsiębiorczość? Że musiałam coś zrobić, bo pękały mi żyłki w oczach od noszenia niepełnosprawnego syna? Że musiałam przebudować mieszkanie, bo wózek Michała blokował się, w drzwiach? Że marzę o fotelu inwalidzkim, na którym moje dziecko będzie mogło tańczyć? Szkoda czasu.
Dwa lata po ostatniej operacji wniosła sprawę do sądu. O odszkodowanie i rentę dla Michała: - Przez dwa lata nie miałam czasu. Wybór był prosty - albo ganianie po sądach, albo Michał. Ale w końcu musiała. Nie żebym chciała się mścić, ale Michał ma w perspektywie 350 złotych renty.
Sprawa toczy się w sądzie od 3 lat. Kolejni biegli odmawiają wydania opinii. Środowisko lekarskie jest solidarne.
Profesor Z. jest dziś dyrektorem w zakopiańskim Szpitalu. O przypadku Michała nie chce mówić: - Bo taki mam kaprys. Żegnam.
