Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Biznesmen schodzi pod wodę. Tak się relaksuje po pracy

Marek Weckwerth
Marek Weckwerth
Z archiwum Janusza Podgórskiego
- Nurkowaniem zainteresowałem się 18 lat temu, gdy zacząłem przeżywać kryzys wieku średniego. Zastanawiałem się co zrobić ze swoim życiem, bo nie można było tylko pracować. Szukałem jakiegoś ekscytującego hobby, przy którym można poczuć adrenalinę - mówi Janusz Podgórski, właściciel firmy "Martex Opakowania" w Chmielnikach.

- Rozważałem możliwość zajęcia się spadochroniarstwem lub lotniarstwem, ale mój znajomy polecił mi nurkowanie. I zapisałem się na kurs, gdzie przeszedłem twardą szkołę - kontynuuje pan Janusz.

Już po pierwszym kursie pojechał nurkować na Majorkę, a po powrocie od razu zapisał się na drugi stopień, potem na trzeci. Zatem trzy stopnie wtajemniczenia przeszedł bardzo szybko.

- Odtąd każdy mój wyjazd na wakacje i w ogóle gdziekolwiek wiązał się z nurkowaniem. Nawet gdy wyjeżdżałem na rejsy kajakowe, bo to także moje hobby, również zabierałem sprzęt do nurkowania - opowiada biznesmen.

W szczelinie tektonicznej

Tak było między innymi na archipelagu Alandów i na Islandii, gdzie pływał kajakiem z kolegami i przy okazji nurkował. Szczególnie wspomina zanurzenie na Islandii w wypełnionej wodą szczelinie tektonicznej znajdującej się dokładnie między płytami tektonicznymi Europy i Ameryki Północnej. Woda była niezwykle zima, ale też nieprawdopodobnie przezroczysta - widoczność sięgała 100 metrów.

Pan Janusz trzy razy wyprawiał się na podwodne safari do Egiptu. To nurkowanie z dużej łodzi na rafach Morza w Czerwonego. Takie nurkowanie ma tę przewagę nad zwykłym wyprawianiem się z plaży, że oddalone od lądu rafy nie są tak mocno spenetrowane przez turystów i lepiej zachowane. Nurkowania były bardzo intensywne - 3-4 razy każdego dnia. A wrażenia z tętniących życiem, kolorowych raf są nieprawdopodobnie pozytywne.

Z kolegą - Aleksandrem Szyjanowskim - nurkował w Bałtyku, który do łatwych dla tego sportu nie należy. Woda jest chłodna, a jej przezroczystość niewielka. Do tego występują silne prądy. Gdy panowie wynurzyli się po penetracji wraku tzw. betonowca (statku zbudowanego z betonu), prąd zniósł ich prawie 100 metrów od łodzi.

Zejście do "Gustloffa"

Najwięcej wraków, w tym polskich okrętów zatopionych na początku II wojny światowej, znajduje się w Zatoce Gdańskiej. To prawdziwe eldorado płetwonurków. Panowie zwiedzali też wrak niemieckiego wycieczkowca "Wilhelm Gustloff", który zatonął pod koniec stycznia 1945 roku na północ od latarni morskiej Stilo. Trafiła go torpeda wystrzelona z radzieckiej łodzi podwodnej. Życie straciło około 6600 osób, z 10 tys. ewakuowanych na pokładzie z Prus Wschodnich. - Dosłownie czułem oddech tych ofiar. Po plecach przechodziły mi ciarki - wspomina nasz rozmówca.

Kraby, homary, rozgwiazdy

Najbardziej ekscytujące było nurkowanie w norweskich fiordach i w Morzu Norweskim, gdzie widoczność sięga 50 metrów i można oglądać kraby, homary, rozgwiazdy i mnóstwo różnych gatunków ryb. Wrażenia były większe niż w Egipcie.

- Były też wyprawy na wody wokół Majorki, Teneryfy i na wody chorwackie - wylicza Podgórski.

W Chorwacji nurkował między innymi do leżącego na 40 metrach wraku statku "Baron Gautsch", który został zbudowany w roku 1908 dla austriackiej marynarki handlowej jako pasażerski parowiec. Zatonął w roku 1914 po napłynięciu na minę. Wrak, uznawany za chyba najpiękniejszy na Adriatyku, ma zarwane drewniane podłogi i wpływa się od góry do jego wnętrza.

Janusz Podgórski miał w tym wraku przykrą przygodę, bo zaczepił się kombinezonem o wystający element bulaja (okrągłego okna). Mimo to udało mu się bezpiecznie wypłynąć. Do tego incydentu zapewne nie doszłoby, gdyby nie odczuwał tzw. narkozy azotowej. Nurkowie szacują, że każde 10 metrów pod wodą odczuwa się tak, jakby wypiło się lampkę szampana.
- Wtedy po głowie chodzą człowiekowi różne dziwne myśli - przyznaje bydgoszczanin.

Na pokładzie łodzi "MOJE"

Nurkowanie to nie jedyna jego pasja - wspomnieliśmy już o kajakarstwie, ale jest też turystyka motorowodna na pokładzie sprowadzonej z Holandii stalowej łodzi o nazwie "MOJE" (to skrót od imion córek Martyny i Oli, pana Janusza i żony Ewy), jest narciarstwo i jazda na motocyklu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska