Układ Policyjno-laweciarski
Układ Policyjno-laweciarski
W połowie roku w Bydgoszczy i Toruniu policyjne Biuro Spraw Wewnętrznych zatrzymało ponad dwadzieścia osób zamieszanych w dawanie i branie łapówek. Byli wśród nich najwięksi potentaci firm holowniczych i kilkunastu policjantów, którzy mieli sprzedawać im informacje o stłuczkach. Aktów oskarżenia jeszcze nie ma.
Ponad pół roku temu w Bydgoszczy i Toruniu rozbito układ policja - holowniki. Pół roku od tych wydarzeń bydgoscy radni dają zarobić jednej prywatnej firmie, podnosząc o sto procent opłaty za ściągnięcie źle zaparkowanych samochodów.
W nocy więcej o... 150 procent
Kierujący bydgoskim holownikiem mówi: - Bydgoska straż miejska dostaje wezwanie o źle zaparkowanym samochodzie, stoi w czyjejś bramie albo blokuje skrzyżowanie. Wzywany jest holownik z firmy, która została wybrana przez Urząd Miasta. Za takie odholowanie prywatna firma teraz będzie kasować 300 złotych. Wcześniej ta stawka była o połowę niższa. Gdybym ja miał taką umowę z miastem, to leżałbym spokojnie w kabinie, czekał na wezwanie. I miał pieniędzy powyżej dziurek w nosie.
Niektórzy bydgoscy radni daty 28 listopada ubiegłego roku nie zapomną długo.
- Kończyła się umowa z przewoźnikiem, który wcześniej zajmował się odwożeniem samochodów - mówi Waldemar Winter, zastępca dyrektora wydziału uprawnień komunikacyjnych bydgoskiego ratusza.
Ta sama firma woziła dla bydgoskiego ratusza samochody od kilku lat. W 2002 roku ustalono takie stawki: za wywiezienie samochodu do 3,5 tony - kierowca płaci z własnej kieszeni 150 złotych. Za ciężarówkę - 250 złotych. W niedziele i w nocy - o połowę drożej.
Podczas sesji w listopadzie radni podnieśli stawki. Czternastu było za, dwunastu - przeciw. Odholowanie auta o masie do 3,5 tony - 305 złotych. Powyżej 3,5 tony - tysiąc złotych. W niedziele i w nocy - stawka idzie w górę o... 150 procent.
Bo paliwo droższe
Radni podnieśli stawki na wniosek prywatnej firmy. - Z ustawy o ruchu drogowym wynika, że w praktyce to przewoźnik ustala ceny - mówi Winter. - Rada Miasta tylko je zatwierdza.
Dyrektor Winter mówi, że stawki za odholowywanie pojazdów na zlecenie miasta nie zmieniły się od lat. - Właściciel firmy przedstawił nam wyliczenie kosztów, które ponosi. Stwierdził, że przez ostatnie lata ceny paliwa poszły mocno w górę... - mówi Winter. Radni, którzy byli przeciw, uznali, że podnoszenie stawek o sto procent jest niezgodne z zasadami konkurencji.
Człowiek z holownika mówi wprost: - To jest afera. Jeden człowiek, prywaciarz, decyduje o podnoszeniu oficjalnych stawek, które są legalizowane przez radnych. Tę firmę wyłoniono w konkursie organizowanym przez bydgoski Urząd Miasta w połowie roku. Przez pół roku utrzymano stare stawki po to, żeby teraz dać facetowi więcej zarobić. Tylko że nikt w tej sytuacji nie pomyślał o powtórzeniu konkursu, już na nowych stawkach. Przy takich wysokich opłatach w ogóle bym się nie przejmował, wystartowałbym i dając niższe stawki - miałbym teraz święty spokój.
Trudna korporacja
W bydgoskim ratuszu mówią, że środowisko holowników jest "trudne". Winter mówi: - Nikt nikomu nie bronił startować ze swoją ofertą. Były ogłoszenia w prasie. Według ustawy powinniśmy wybrać najtańszą firmę. Ale zgłosiła się tylko ta jedna. Kiedyś kilka firm próbowało zawiązać korporację, ale pokłócono się o zyski. Musimy też zadbać o jakość usług. To nie może być firma, która ma tylko jeden holownik... Co będzie, gdy trzeba będzie ściągnąć autobus, a laweta może wozić pojazdy tylko do 3,5 tony?
Tyle że prawo nakazuje staroście zachowanie zasad konkurencji. Nie wyklucza też korzystania z usług więcej niż jednej firmy. Uchwałą bydgoskich radnych zainteresowało się biuro prawne wojewody.
- Trafiło do nas pismo od Jarosława Wenderlicha, bydgoskiego radnego oraz interpelacja jednego z posłów PiS - mówi Paweł Skutecki, rzecznik prasowy wojewody.
Co zrobi wojewoda?
Radny Wenderlich zaznacza w piśmie, że zgłosił podczas sesji wniosek o utrzymanie dotychczasowych stawek. "Wniosek został pozytywnie przegłosowany" - pisze do wojewody Wenderlich. Po tym głosowaniu ogłoszono przerwę, a po 15 minutach radca prawny urzędu uznał wniosek za bezzasadny. Wenderlich domaga się powtórnego głosowania.
- Wysłaliśmy do przewodniczącej Rady Miasta i do prezydenta Bydgoszczy prośbę o udostępnienie protokołu z obrad sesji - mówi Skutecki. - Czekamy na odpowiedź. Nowe ceny jeszcze nie obowiązują.
Jakie będą dalsze losy uchwały - nikt nie wie. Problem w tym, że wojewodą jest Rafał Bruski. Podczas głosowania wyższych stawek był jeszcze zastępcą prezydenta Bydgoszczy. Był zwolennikiem ich podniesienia. O kierowcach odholowywanych aut powiedział wówczas: - Mówimy o ludziach, którzy łamią prawo.
Dlaczego mamy ich bronić?
Policja wzywa z aresztu
Laweciarz opowiada o tym, co teraz dzieje się na bydgoskich ulicach: - Nie ma rozstrzygniętego przetargu na tak zwane holowanie pojazdów do celów procesowych. Takie holowanie zlecają policjanci. Holuje się auta z drogi, na przykład samochody pijanych kierowców, takich bez OC albo z nieważnym dowodem rejestracyjnym. Do tej pory jeździł ten sam człowiek, który teraz w mieście podniósł stawki. Tym razem nie wystartował w przetargu. No i jest tak, że od dwóch, trzech tygodni policjanci wzywają do takich holowań firmę człowieka, który siedział w areszcie z powodu sprawy policyjno-laweciarskich łapówek. Są na to dowody, całe środowisko o tym wie. To jest normalne?
Wszystko się zgadza. W Bydgoszczy przetarg na holowanie aut do celów procesowych Komenda Wojewódzka Policji ogłosiła pod koniec grudnia ubiegłego roku. Otwarcie kopert z ofertami przewidziano na 10 stycznia.
Kto teraz jeździ dla policji? Katarzyna Witkowska z zespołu prasowego bydgoskiej KWP mówi: - Proszę przesłać pytania, pokażę je zastępcy komendanta do spraw logistyki i odpowiemy.
Odpowiedź brzmi: "W chwili obecnej trwają procedury przetargowe dotyczące wyboru firmy, która będzie zajmowała się holowaniem pojazdów zabezpieczonych do postępowań karnych na rzecz KWP i KMP w Bydgoszczy. Obecnie policjanci korzystają z firm dostępnych na rynku, wykonujących usługi transportowo-holownicze."
Nie zarobicie!
Laweciarz: - Wszystkie informacje idą po prywatnych telefonach. Ale decyzję o wyborze tego, a nie innego holownika podejmuje oficer dyżurny drogówki.
Wielu bydgoskich laweciarzy mówi, że policjanci od momentu pierwszych zatrzymań w sprawie korupcji zaczęli im robić "pod górkę". - Te układy między nami nigdy nie były dobre, ale teraz to zaczyna być już niebezpieczne - mówi jeden z nich.
Znajomy z holownika wyjaśnia: - Policjanci blokują nam możliwość zabrania uszkodzonego samochodu. Tymczasem o tym, czy auto odholować, decyduje tylko właściciel auta... Jak policjanci to robią? Bardzo prosto - auto uszkodzone, więc muszą zabrać dowód rejestracyjny. W zamian dają pokwitowanie i jednocześnie mówią kierowcy - "Auto się toczy? No to niech pan jedzie".
Przykładów jest wiele: czerwony seat, który ma rozbity przód i reflektory świecą każdy w inną stronę, bordowe tico z rozbitą tylną lampą i wgniecionym progiem... Laweciarz mówi: - Kierowcy wierzą policjantowi. Tylko co się stanie, gdy takie auto spowoduje następną stłuczkę, bo jest niesprawne? Kierowca ponosi odpowiedzialność, policjant zawsze powie: a czy ja panu kazałem jechać?