Bydgoszcz Buskers Festival
Trwa drugi już w Bydgoszczy Buskers Festival. Czy wśród jego gości nie ma przypadkiem artysty, który kiedyś podbije listy przebojów?
Kto to jest busker?
Chyba najlepszym tłumaczeniem na język polski będzie uliczny grajek. Choć nie zawsze chodzi o granie muzyki. Występy akrobatów, żonglerów, nawet magików też podchodzą pod kategorię w języku angielskim nazywaną busking.
Ale nie jest to wcale słowo pochodzenia angielskiego. Wywodzi się od hiszpańskiego buscar, czyli szukać. A czego szukają uliczni artyści? Sławy i pieniędzy.
Niektórzy do końca szukają grając na ulicach, inni trafiają na największe sceny koncertowe i festiwalowe.
Oto kilka historii
John Bon Jovi robił to na placu Czerwonym w Moskwie.
Jim Morrison nieźle na tym zarabiał - 70 funtów w godzinę (!). Uważał to też za okazję, żeby podrywać dziewczyny, których tłumy piszczały, gdy grał.
Sting, już jako uznany artysta, nacisnął na głowę kapelusz, tak by zasłaniał mu twarz i wyszedł pograć na ulicę. W sumie zebrał zaledwie 40 funtów (niewiele w porównaniu z wokalistą The Doors). Pewna kobieta go rozpoznała i zawołała "To Sting", na co jej mąż odrzekł: "Coś ty, Sting jest multimilionerem".
Polityk, który zaczynał od piosenek
Nie dla pieniędzy na ulicę wychodził... Benjamin Franklin. Tak, nie mylicie się, jeden z ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. Śpiewał polityczne songi i deklamował wiersze o sytuacji politycznej kraju.
O polityce śpiewał też na ulicy Bob Dylan.
Ale co tam pieniądze wrzucane do pokrowca po gitarze, najlepszy chyba utarg zrobiła na graniu na ulicy Tracy Chapman. Na ulicy spotkał ją kolega ze studiów, którego ojciec szefował SBK Records. Łańcuszek znajomości zaprowadził ją do Elektra Records i ani się spostrzegła, a już miała podpisany kontrakt na wydanie płyty.
Od grania na gitarze na ulicy zaczynał Jimmie Page (jak twierdził traktował to jako wprawkę).
The Pogues nie pasowali do Covent Garden
The Pogues chcieli dostać licencję na granie na placu w Covent Garden w Londynie (jak widać busking w niektórych miejscach jest ściśle kontrolowany). Aby ją uzyskać musieli przejść w tym celu przesłuchanie. Gdy okazało się, że jedynym, który ich słuchał był 60-latek, usłyszeli od człowieka wydającego licencję:
"Mamy tutaj coś, co określamy jako Gwarancja Jakości Covent Garden. Niestety, moim zdaniem i zdaniem klientów tutejszych sklepów brakuje wam tego, co potrzeba, by ją dać".
Najwyraźniej nie brakowało im nic, żeby potem odnosić sukcesy na całym świecie (jedna z ich piosenek trafiła na 84. miejsce najlepszych piosenek, jakie kiedykolwiek powstały).
Pink Floyd urodził się na ulicy
Na ulicy grali też Eric Clapton, Leonard Cohen, Rod Steward, Simon i Garfunkel, (ci ostatni na granie za pieniądze przyjechali specjalnie do Wielkiej Brytanii). Również David Gilmour i Sid Barrett tak zaczęli swoją karierę. Najwyraźniej spodobało im się wspólne granie, bo założyli później Pink Floyd.
Na ulicy grywał też B.B. King, król bluesa.
Ale nie tylko muzycy zaczynali kariery od ulicznych występów. Zanim Jeremy Irons trafił do szkoły teatralnej zarabiał grając na gitarze.
Do futerału choć grosik włóż
Wczoraj trafiłam na folkowo-bluesowy występ Stripley H. Hancocka z Wielkiej Brytanii. Nie był to Covent Garden, a Focus Park. Czy chłopaki dostaliby licencję na granie w Focusie, gdyby takie ktokolwiek wydawał? Ja bym dała, chociażby za niepowtarzalne instrumenty własnej roboty.
I w ich imieniu radzę wrzucić do futerału choć kilka złociszy. Bo może dzięki temu kilku znanych dziś artystów kiedyś nie umarło z głodu. Ile byśmy stracili, gdyby B.B. King wybrał karierę informatyka, a Jim Morrison - maklera giełdowego!