Do zdarzenia doszło w poniedziałek rano na przystanku autobusowym przy ul. Powalisza-Twardzickiego w Fordonie.
Na autobus czeka kilkanaście osób. Gdy zauważają człowieka leżącego kilkanaście metrów dalej przy krzaczkach - odwracają głowy. Nawet energiczne, a nobliwe panie o wyraźnie sporym doświadczeniu życiowym. Pan jadący rowerem mija leżącego. Podobnie, jak mężczyzna z psem na spacerze.
Dzwonię na pogotowie. Wśród czekających jest na szczęście pielęgniarka, która - z nauczycielem chemii - pomaga poszkodowanemu do czasu przyjazdu karetki.
- Może przewrócił się, bo jest pijany? - głośno myśli stojący obok mnie pan.
- Pijany, czy nie pijany. To człowiek, któremu trzeba pomóc - mówi mądrze inny świadek zdarzenia. - Wygląda, jakby to był atak padaczki, bo drgawki ma.
- Ja bym pomogła, ale na krew patrzeć nie mogę - odpowiada kobieta. - Jestem bezrobotna i szukam pracy. W szpitalu bym od razu ją miała, ale odmówiłam. To ze względu na wstręt do krwi.
Dlaczego na kilkanaście osób obserwujących zdarzenie tak niewiele zareagowało?
Magdalena Miotk-Mrozowska, psycholog z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego: - To, co potocznie nazywamy znieczulicą społeczną, to tak zwany efekt widza. Wzajemna obserwacja świadków wypadku powoduje, że utwierdzamy się w przekonaniu, iż nasza reakcja jest słuszna.
Niektórzy świadkowie często tłumaczą się, że pomogliby, gdyby wiedzieli, jak pomóc. Każda wymówka dobra. A pomagać przecież można się nauczyć. - Co miesiąc organizujemy kursy udzielania pierwszej pomocy - dodaje Elżbieta Marcinkowska, specjalistka ds. promocji zdrowia w Polskim Czerwonym Krzyżu. - Najbliższy odbędzie się już w ten weekend - zachęca.
Ranny mężczyzna trafił do szpitala.
Czytaj e-wydanie »