– Dzisiaj w południe byłam z rodziną na bydgoskim lodowisku Torbyd. Jeden z mężczyzn jeżdżących na łyżwach przewrócił się i uderzył w lód tyłem głowy. Było to na tyle poważne, że dostał obfitego krwotoku z ucha. Mój mąż i kilka osób zatrzymało się, by pomóc, ktoś wezwał pogotowie i te osoby razem z poszkodowanym oczekiwały na przyjazd karetki – relacjonuje pani Katarzyna.
Jak opowiada, bulwersujące dla niej było to, że zanim przyjechali ratownicy, pozostali użytkownicy lodowiska jeździli wokół poszkodowanego, gdyż – przekonuje – pracownicy nie wstrzymali ruchu na czas udzielania pomocy poszkodowanemu.
– Kiedy sanitariusze wjechali na lodowisko z łóżkiem dla rannego, ludzie z łyżwami nawet nie wstrzymali jazd, tylko omijali ratowników – opowiada bydgoszczanka.
Kobieta uważa, że na terenie obiektu nie było nikogo, kto mógłby udzielić pierwszej pomocy, a także osoby, która koordynowałaby ruch na lodowisku.
– Z apteczką przybiegła dziewczyna obsługująca wypożyczalnię łyżew i inni pracownicy na podobnym stanowisku. Prawdopodobnie studenci. A „znieczuleni” użytkownicy – z dziećmi i bez – jeździli dalej wokół tego zdarzenia – mówi kobieta.
Procedury zadziałały
W niedzielę kierownik obiektu, Michał Sławeta przekazał nam, że każde z takich zdarzeń jest rejestrowane. Z uzyskanych od pracowników informacji wiedział, ze przewrócił się ok. 50-letni mężczyzna. Pogotowie na miejsce wezwały jednocześnie dwie osoby – jedna to pracownik lodowiska, a mężczyźnie udzielono doraźnej pomocy do czasu przyjazdu ratowników medycznych.
Zaznaczył, że w przypadku każdego takiego zdarzenia, miejsce wypadku jest specjalnie zabezpieczone i odgrodzone pachołkami. Całkowite wstrzymanie ruchu nie zawsze jest konieczne – lodowisko to blisko 2000 mkw powierzchni, a wyłączony jest zwykle jedynie jej fragment. Poza tym, próba ewakuacja z tafli wszystkich łyżwiarzy mogłaby wprowadzić większe zamieszanie.
– Niestety, nie było mnie na miejscu w czasie, kiedy doszło do wypadku. Jednak na terenie lodowiska prowadzony jest monitoring, więc sprawa z pewnością zostanie wyjaśniona – zapewnił nas Michał Sławeta.
W poniedziałek ponownie skontaktowaliśmy się z kierownikiem obiektu, który zapoznał się z nagraniem.
– Karetka pogotowia była na miejscu 10 minut od zdarzenia. Z naszej strony procedury zostały zachowane. Chwilę po tym jak mężczyzna upadł, ten fragment lodowiska został odgrodzony. Wokół było ok. 10 osób, które obserwowały sytuację, świadków, ale także naszych pracowników. Ani przez moment nie było dodatkowego zagrożenia bezpieczeństwa. Nikt z łyżwiarzy nie przejeżdżał obok mężczyzny. Ruch dalej się odbywał, ale w odpowiedniej odległości. W momencie, gdy doszło do zdarzenia na tafli było ok. 100 osób, a zdarza się, że jest ich 2 razy tyle – tłumaczy Michał Sławeta.
– Nam nie wolno wyprosić klienta z lodowiska po takim zdarzeniu. Naszą rolę jest zaopiekowanie się nim, udzielenie pierwszej pomocy i przekazanie ratownikom medycznym – dodaje.
Szkolenia i kontrole
– To nieprawda, że nasi pracownicy nie zareagowali i nie jesteśmy przeszkoleni. Wszyscy jesteśmy przeszkoleni z pierwszej pomocy. Nie jesteśmy jednak od „łatania” ran czy prostowania złamanych kości. Nie rozumiem też zarzutu o apteczce, którą od razu dostarczyliśmy. Regularnie w tym zakresie przechodzimy kontrolę – ostatnia odbyła się miesiąc temu – odpowiada kierownik.
Jednocześnie przypomina, że każdy z użytkowników lodowiska ma do dyspozycji odpowiednie środki zabezpieczające. Zachęca do korzystania z nich.
– Bezpieczeństwo naszych klientów jest dla nas bardzo ważne. Każda z osób, która wchodzi na lodowisko, ma do dyspozycji bezpłatne kaski ochronne. Niestety, wiele osób nie chce z nich korzystać. Zdarza się, że przychodzą osoby, które dopiero uczą się jazdy lub po latach do niej wracają i mają zbyt duże mniemanie o swoich umiejętnościach. Na to nie możemy nic poradzić – dodaje nasz rozmówca.
