Pani Alina (imię zmienione) ma 35 lat. - Wygląda na więcej - mówią ci, którzy na co dzień z kobietą współpracują. Współpraca nie jest łatwa. Bo i kobieta nie ma łatwego charakteru. Życia łatwego też nie ma i nie miała. Podobnie jej dzieci.
Kobieta urodziła siedmioro dzieci. Gdy została matką po raz pierwszy, nie miała skończonych 18 lat. Teraz najstarszy syn ma 17 lat. Dzieci rodziły się średnio co dwa lata. Później były trzy lata przerwy. Najmłodsze mają trzy i cztery latka.
Ulotne związki
Kobieta przez wiele lat nie miała stałego partnera. Miała za to parę przelotnych związków. Jej potomkowie mają kilku ojców.
Stałej pracy też się nie podjęła. Same przelotne zajęcia. Jeśli w ogóle, bo kobieta od lat utrzymuje się z zasiłków wypłacanych przez opiekę społeczną. Bydgoszczanka nie ma skończonej zawodówki (robiła kursy), ale czasem mówi, że posiada wykształcenie średnie. I dodaje, że jej, po średniej szkole, trudno znaleźć pracę.
Starsze rodzeństwo krótko po urodzeniu trafiło do domu dziecka albo do rodzin zastępczych. Tak zdecydował sąd.
Życie po nowemu
Teraz żyją szczęśliwie w nowych rodzinach. Zostały adoptowane. Nie mają więc kontaktu z rodzicielką.
Te najmłodsze jeszcze w zeszłym tygodniu kontakt z nią miały, bo mieszkały z mamą. Nie ma między maluchami a matką wyjątkowej więzi.
Kobieta jest schorowana. Musi brać leki i chodzić do lekarza. A ona często nie bierze lekarstw i rzadko pojawia się w gabinecie lekarskim.
Zmusić się nie da
- Możemy jej pomagać, mówić, prosić, tłumaczyć, ale zmusić nam jej do niczego nie wolno - mówi pracownica socjalna, która ma panią Alinę pod swoją opieką.
Socjalni przychodzą do niej, pomagają, ale 24 godzin na dobę być z nią nie mogą.Bydgoszczanka nieregularnie przychodzi też do ośrodka pomocy społecznej. Czasem jest tu parę razy w tygodniu. Zdarza się, że raz w miesiącu.
Ostatnio jednak zapukała do drzwi "opieki". - Muszę oddać dzieci do domu dziecka - mniej więcej tak brzmiały jej słowa zaraz po wejściu. Mówiła, że nie może sobie poradzić ze sobą, a tym bardziej z dziećmi. Woli, żeby maluchy mieszkały w innym, normalnym domu.Tak wolał też sąd, który orzekł, że najmłodsze dzieci pani Aliny też trafią do innych rodzin.
Adres: placówka
Pracownica socjalna ubrała kurtkę. Zabrały dzieci i pojechały do domu dziecka. Kamila ma cztery latka. Sebastian jest rok starszy. On opiekuje się młodszą siostrzyczką, jakby był jej tatą, a przynajmniej o kilka lat starszym bratem.
Ona mówi, że chce chlebka. On idzie do kuchni za nią. Ona wraca z łazienki, więc on jej poprawia rajstopki. Mały czytać nie potrafi, ale wieczorami, tu w placówce, opowiadają sobie razem, co znajduje się na rysunkach w książce.
Braterstwo krwi
- Wygląda na to, że chłopiec w rodzinnym domu też troszczył się o dziewczynkę - mówią w domu dziecka. - To oznacza, że były skazane same na siebie. Zabrakło troski. Kamila i Sebastian mają trafić do adopcji. No, chyba że stanie się cud i mama wreszcie stanie się... mamą.
A co teraz dzieje się z panią Aliną?Wróciła do domu. Jest z konkubentem. Raz odwiedziła dzieci w placówce. Chociaż obiecuje, że będzie przychodzić częściej.
Podobne przypadki nie należą do rzadkości
W zeszłym tygodniu do tego samego domu dziecka trafiło troje rodzeństwa Najmłodsze dziecko ma 8 miesięcy. Najstarsze - 7 lat. Przywiozła je policja, która godzinę wcześniej była w ich mieszkaniu na interwencji. Okazało się, że samotna matka jest pijana, a oprócz niej nikogo dorosłego nie ma w domu. Nie było też nikogo z rodziny, kto mógłby się zająć gromadką.
Kobieta została w domu. Sprawą zainteresuje się sąd, który został powiadomiony przez pracowników domu dziecka.
Czytaj e-wydanie »