Ewa Szydłowska już opuściła włocławski szpital. Bez bliźniąt: Paulinki i Piotrusia. Na brata i siostrę czekał 7-letni Grześ. Nie doczekał się.
Tym dramatem żyła cała Polska. Po tym, jak we włocławskim szpitalu 8-miesięczne bliźnięta przyszły na świat martwe, Arkadiusz Szydłowski postanowił, że nie spocznie, póki nie wyjaśni, dlaczego tak się stało i kto zawinił.
Małżonkowie na kolejne dziecko czekali pięć lat. I bardzo ucieszyli się, że na świat przyjdzie dwoje maluchów - chłopiec i dziewczynka. Na to, że rodzina się powiększy przygotowywali także 7-letniego syna, Grzesia. - Grzegorz cieszył się, że będzie miał rodzeństwo - mówi tata. - Czekał na braciszka i siostrzyczkę, żeby móc się pochwalić kolegom. Opowiadał, że będzie spacerował z maluchami. Niestety, tak nie będzie...
Na przyjęcie Paulinki i Piotrusia wszystko było gotowe - od wózeczka poprzez beciki, ubranka, buciki. Arkadiusz Szydłowski zawiózł do szpitala żoną i torbę pełną tego wszystkiego, co potrzebne niemowlętom w pierwszych dniach na tym świecie. - Przywiozłem tę torbę z powrotem do domu - mówi ze smutkiem w głosie. - Nierozpakowaną.
Może ta wyprawka kiedyś się jeszcze przyda? Arkadiusz Szydłowski nie zaprzecza. - Będziemy się starać - przyznaje. - Ale we włocławskim szpitalu już na pewno żona nie będzie rodzić. Po tym, co nas spotkało, nie będziemy ryzykować.
Przeczytaj także: W Zakładzie Medycyny Sądowej w Bydgoszczy odbyła się sekcja zwłok bliźniąt. Znamy wyniki
Trudno się pozbierać!
Po stracie dzieci małżonkowie z trudem dochodzą do siebie. - Ciężko jest - wzdycha pan Arkadiusz. - Myśli wracają, w człowieku wszystko się kotłuje, powraca. - A przed nami najtrudniejsze chwile, związane z pogrzebem dzieci. Ale o pogrzeb proszę nie pytać. To sprawa rodzinna, w mediach nie chcę i nie będę o tym mówić.
Na razie Szydłowscy wciąż korzystają z pomocy psychologa. Ojciec dzieci mówi bez ogródek: - Po takim nieszczęściu, gdy traci się dzieci, trudno się pozbierać. Ale trzeba będzie, bo przecież musimy zarabiać na chleb. Zresztą, jeśli wrócimy do pracy, to może będziemy mniej myśleć o tym, co się stało.
Sprawą śmierci nienarodzonych bliźniąt zajmuje się włocławska prokuratura. Najpierw badała ją "rejonówka", ale w minioną środę przejęła ją prokuratura okręgowa. Sekcja zwłok wykazała, że w brzuchu mamy bliźnięta rozwijały się prawidłowo, a przyczyną śmierci była niewydolność oddechowo-krążeniowa. Co tę niewydolność spowodowało? Biegli jeszcze nie wiedzą.
Wstępne opinie wydane przez konsultantów: krajowego w zakresie ginekologii i położnictwa, ale także wojewódzkich - między innymi z dziedziny neonatologii, a także ginekologii i położnictwa nie obciążają ani lekarki, pod opieką której była Ewa Szydłowska, ani nie wskazują na zaniedbania ze strony włocławskiego szpitala.
Krzysztof Malatyński, dyrektor włocławskiego szpitala zapewnia: - Z niecierpliwością czekam na wyniki pracy komisji, która została powołana do wyjaśnienia, czy postępowanie personelu medycznego było prawidłowe oraz na ostateczne ustalenia prokuratorskie. I dodaje: - Współczuję rodzicom, bo stała się tragedia. Dopilnuję tego, żeby nigdy więcej się nie powtórzyła.
Po aferze z nieszczęśliwym rozwiązaniem dyrektor szpitala zawiesił w obowiązkach ordynatora oddziału ginekologiczno- położniczego, Waldemara Uszyńskiego. Pan doktor od trzech dni jest na urlopie. Został odsunięty od pracy za to, że nie powiadomił dyrektora szpitala o tym, co się stało. - Gdybym wiedział wcześniej, zareagowałbym natychmiast, rodzice otrzymaliby od nas większe wsparcie - tłumaczy Krzysztof Malatyński.
Dyrekcja szpitala podjęła jednocześnie decyzję o wzmocnieniu zespołu lekarskiego. - Rozpoczęliśmy starania o zatrudnienie kolejnych specjalistów na oddziale ginekologiczno-położniczym - zdradza dyrektor.
Czy po tym, co się stało i nagłośnieniu sprawy przez media ciężarne kobiety nadal decydują się na rodzić we włocławskim szpitalu? - Porody się odbywają - zapewnia Krzysztof Malatyński. - Pacjentki nie uciekają z naszego szpitala.
Ale szefowie mniejszych szpitali z sąsiedztwa przyznają, że korzystają na tym, iż niektóre ciężarne z Włocławka wystraszyły się i postanowiły rodzić w mniejszych miastach. Józef Waleczko, który zarządza szpitalem w Lipnie zdradza: - W jednej z lokalnych telewizji we Włocławku będzie przez najbliższe dni emitowany nasz spot reklamowy, w którym przypomnimy, że w naszym szpitalu jest też oddział ginekologiczno-położniczy.
Przeczytaj także: Ktoś zawinił we włocławskim szpitalu? Odpowie śledztwo [wideo]
Lekarze czuwają
Pacjentki, które mimo wszystko zdecydowały się ostatnio na poród we włocławskim szpitalu, są przekonane, że podjęły dobrą decyzję. - Dopóki o sprawie śmierci bliźniąt jest głośno, czuję się bezpieczna - mówi jedna z nich. - Jestem pewna, że po tak nagłośnionej aferze lekarze nie pozwolą sobie na żadną wpadkę. I widzę, że czuwają, dmuchają i chuchają. Aż do przesady. Sporo jest też wykonywanych cesarskich cięć.
Lekarka, która prowadziła ciążę Ewy Szydłowskiej, wciąż ma pacjentki, które nie straciły ani zaufania do jej wiedzy i doświadczenia, ani wiary w to, że będzie dobrze, że upragnione dziecko przyjdzie na świat zdrowe. - Dzięki temu, że pani doktor podjęła właściwą decyzję, cieszę się ze zdrowej córki -mówi tata Renatki. - Bo córka była ułożona pośladkowo i miała nóżkę w kanale rodnym. Gdyby nie szybka reakcja pani doktor i przeprowadzone przez nią cesarskie cięcie kto wie, czy córka byłaby uratowana.
Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz na konferencji prasowej w sprawie śmierci bliźniąt we włocławskim szpitalu kilka dni temu zapowiedział: - Zrobimy wszystko, żeby każdy, kto w tej sprawie coś zaniedbał, poniósł konsekwencje.
Co się stało, że Paulinka i Piotruś nie doczekały cięcia cesarskiego? Kto winien jest ich śmierci? Rodzice chcą to wiedzieć. Muszą to wiedzieć.
Tymczasem do włocławskiej prokuratury zgłosiła się kolejna pacjentka, która na oddziale ginekologiczno-położniczym straciła dziecko. To już czwarte śledztwo w prokuraturze dotyczące tego oddziału.
Czytaj e-wydanie »