Lekarze nie informują o zdrowiu jej męża-zamachowca, którego pilnują w szpitalu policjanci.
Do eksplozji doszło w piątek, w poczekalni żeńskiego zakładu karnego w Grudziądzu, o czym informowaliśmy w sobotniej "Pomorskiej". Przypomnijmy: 51-letni Sławomir G. czekał na swoją żonę, która kończyła pracę w więzieniu. Przy sobie miał granat. Kiedy Halina G. wyszła z więziennej dyżurki, mąż zaatakował. Wbiegł za nią do poczekalni zakładu, gdzie wystraszona kobieta próbowała się schronić. Podczas szarpaniny doszło do eksplozji. Ranne zostały trzy osoby.
- Stan kobiety, która do szpitala trafiła praktycznie bez dłoni i nogi był początkowo krytyczny, później ciężki. Teraz przebywa na oddziale intensywnej terapii - mówi Andrzej Witkowski, kierownik pogotowia. - Wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej i jest podłączona do respi- ratora, który pomaga jej oddychać. Od piątku udało nam się ustabilizować jej krążenie. Mamy nadzieję, że ją uratujemy.
Zamachowiec odniósł mniejsze obrażenia i jego życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. W najbliższych dniach wyjaśni się, czy trzeba mu będzie amputować nogę, w której utkwiło sporo odłamków. Sławomir G. jest pilnowany na oddziale ortopedycznym przez dwóch uzbrojonych policjantów 24 godziny na dobę. Funkcjonariusze zabronili udzielania informacji na temat jego stanu zdrowia.
W wybuchu ucierpiał jeszcze jeden mężczyzna, który przez przypadek został rażony odłamkami. W przyszłym tygodniu wyjdzie ze szpitala. Natomiast 12-letnia dziewczynka, która szczęśliwie przed eksplozją weszła do toalety, już opuściła lecznicę. Nic się jej nie stało, a lekarze zatrzymali ją tylko na obserwację.
W weekend trwały przeszukiwania mieszkania i innych miejsc, w których często przebywał Sławomir G. Specjalny pies i pirotechnicy nie znaleźli już jednak żadnych materiałów wybuchowych. A funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego z wydziału do zwalczania aktów terroru zbierali ślady w poczekalni więzienia.