Na scenie pojawiły się niezapomniane gwiazdy przedwojennych filmów. "Frankensteina" i "King Konga" w wersji teatralnej widzowie "Spotkań" mogli obejrzeć w przeddzień zakończenia festiwalu.
Teatr Lalka z Warszawy przyjechał do Torunia z przedstawieniem utrzymanym w konwencji kina niemego, wyreżyserowanym przez czeskiego twórcę Marka Zakostelecky'ego.
Już w pierwszych chwilach spektaklu pojawia się największa gwiazda kina niemego - Charlie Chaplin, którego surowy policjant ściga za brak biletu. To jednak dopiero zapowiedź tego, co za moment nastąpi.
Już po chwili na scenę wkracza aktor wcielający się w postać Harolda Lloyda, który będzie na żywo akompaniował przedstawieniu, a właściwie generował dźwięki: gwizdał, szeleścił, trzeszczał, bębnił, dudnił...
Kino w teatrze
Centralną część scenicznej przestrzeni zajmuje mniejsza otoczona ramą świateł scena, która "udaje" ekran. Na tym dodatkowym podwyższeniu rozegra się akcja "Frankensteina" i "King Konga".
Cały teatralny świat stworzony przez zespół z Warszawy będzie oczywiście - podobnie jak przedwojenne filmy - czarno-biały. I wszystko będzie zupełnie jak w kinie niemym, bo to właśnie wypracowane przez nie środki posłużyły reżyserowi do zbudowania tego niezwykłego spektaklu.
Mamy więc w "Kinie Palace" fantastyczną, bo świetnie imitującą aktorstwo kina niemego grę, opartą na przerysowanych gestach i wyrazistej aż do granic śmieszności mimice. Mamy muzykę ilustracyjną i tak często towarzyszące filmom z Charlie Chaplinem dźwięki pianina. Nie brakuje też napisów, które przerywają bezgłośne obrazy - na ruchomej czarnej przesłonie wyświetlane są kwestie bohaterów i zapowiedzi dalszych zdarzeń.
Wrażliwy Frankenstein
Pierwszy z prezentowanych w przedstawieniu obrazów opowiada słynną historię doktora, który w swym mrocznym laboratorium postanawia ożywić wykopanego na cmentarzu nieboszczyka.
Udaje mu się to, lecz stworzony przez niego człowiek ma pewien poważny deficyt - brakuje mu serca, a więc i ludzkich uczuć. Gdy doktor wszczepia swemu tworowi serce z kamienia księżycowego (a właściwie instaluje pod swetrem) nieczuła istota przechodzi metamorfozę i staje się ckliwym, wrażliwym mężczyzną, spragnionym miłości.
Szalony naukowiec i wynalazca powtarza więc swój eksperyment - tworząc tym samym narzeczoną dla Frankensteina.
Miłość rodzi się nieśmiało i powoli, za to kończy szczęśliwie - rodzina Frankensteinów każdego roku się powiększa.
"King Kong" zaskoczył
Druga część spektaklu, tuż po zakończeniu pierwszej wydawała się niepotrzebna - historia została sprawnie, zgrabnie opowiedziana i zagrana, środki kina niemego pozornie wyeksploatowane.
Jednak, gdy rozpoczyna się "King Kong", nikt już tak nie myśli. Reżyser zaskakuje, aktorzy potwierdzają klasę zespołu Teatru Lalka. Zmienia się fabuła, a zatem zmienia się tez scenografia - przenosimy się do wnętrza łodzi podwodnej, by po chwili wylądować wraz z piękna jasnowłosą Jenny na odległej, zamieszkanej przez dzikie plemiona wyspie.
W przepastnej dżungli pojawia się też King Kong - taki, jakiego znamy ze szklanego ekranu - i zakochuje się w pięknej Jenny. Gdy ta zostaje porwana z wyspy, King Kong podąża jej tropem aż do... Warszawy, gdzie zostaje zestrzelony ze szczytu Pałacu Kultury i Nauki.
Wszystko kończy się szczęśliwie - King Kong okazuje się jedynie ranny, a Jenny łączy się w miłosnym pocałunku z Charlie Chaplinem, który przez cały spektakl przewijał się przez scenę, wciąż uciekając przed policjantem
"Kino Palace" to bardzo precyzyjne i zrealizowane z wielką konsekwencją przedstawienie, które stanowi sentymentalny, ale też pełen dystansu powrót do stylistyki kina niemego. Jest też niewątpliwie próbą przechytrzenia teatralnych ograniczeń.
Problem perspektywy rozwiązał reżyser wprowadzając lalki - miniatury postaci i manipulując scenografią. Mamy tu zatem i zmieniającą się błyskawicznie scenerię, i rozmaite ujęcia, kadry - czyli wszystko to, co wydaje się możliwe jedynie w filmie. A do tego teatralną przewagę spotkania prawdziwych, trójwymiarowych ludzi.