Pani Małgorzata jest z wykształcenia zootechnikiem. Po studiach, miała pracować na farmie trzody chlewnej w USA. Na wyjazd kazano jej czekać. Miała podszkolić angielski.
- Miałam 25 lat. Chciałam spróbować czegoś nowego, poznać świat - wspomina pani Małgorzata. - Znajomi wybierali się do Anglii. Pojechałam z nimi. W Londynie zapisałam się do szkoły języka angielskiego dla obcokrajowców. Zajęcia odbywały się pięć dni w tygodniu. Mogłam pracować tylko w weekendy.
Planowała zostać na kilka miesięcy. Ale gdy z USA nie przychodziły żadne wieści, zamieszkała na Wyspach na dłużej. Coraz więcej pracowała, a coraz mniej czasu poświęcała na naukę.
- Pracowaliśmy na czarno, bo o legalne zatrudnienie było wtedy bardzo trudno - wspomina pani Małgorzata. - Ponieważ udawaliśmy turystów, co sześć miesięcy musieliśmy przekraczać granicę. Celnicy pytali po co jedziemy na Wyspy. Najbardziej podejrzewali tych, którzy mieli dużo pieczątek w paszporcie. Żeby uniknąć pytań, często wyrabialiśmy nowe dokumenty.
W Londynie pani Małgorzata pracowała m.in. jako pokojówka w hotelu. Pensja była niska, więc zaczęła szukać innego zatrudnienia. Pomogła jej koleżanka.
- Legalną praktyką w Anglii było sprzedawanie wakatu - tłumaczy pani Małgorzata. - Gdy ktoś chciał zmienić pracę, oddawał swoje stare stanowisko innej osobie za opłatą. Tak zrobiła moja znajoma. Gdy wracała do Polski zaproponowała mi posadę kelnerki w restauracji na statku.
Na pokładzie pani Małgorzata pracowała nawet po 17 godzin dziennie. - Byliśmy zmęczeni, choć jednocześnie świetnie się bawiliśmy - opowiada. - Każdy sobie pomagał. Wspierał. Gdy ktoś z dnia na dzień tracił mieszkanie, inny przyjmował go w swoim domu.
Kurs na urodziny
Po kilku latach pani Małgorzata zamieniła pracę na statku na posadę w biurze. Została technikiem księgowości w hurtowni odzieżowej. Zaczynała od ręcznego wpisywania danych do ksiąg, a skończyła przy komputerze, prowadząc dużą część księgowości firmy budowlanej. - Od kiedy zaczęłam pracować w biurze, straciłam kontakt z wieloma Polakami - dodaje. - Prawie wszystkie moje koleżanki z pracy były Angielkami. To z nimi pojechałam na wyścigi konne do Ascot.
Choć może nigdy by się tam nie wybrała, gdyby z okazji swoich 34. urodzin nie zapisała się na kurs modniarski. - Okazało się, że choć nie umiem szyć na maszynie, to świetnie radzę sobie z igłą i nitką. To ważne, bo kapelusze zszywa się ręcznie - przyznaje pani Małgorzata.
Szerokie rondo i pawie pióra
Tłumaczy, że kobiece nakrycia głowy może i wyglądają delikatnie, ale w ich wykonanie trzeba włożyć sporo siły.
- Filc trzeba namoczyć i potem modelować, naciągając na drewnianą formę. Po wysuszeniu, materiał można przyozdobić koralikami, piórami, wstążkami - objaśnia. - Kapelusz robi się też z abaki, czyli włókien bananowca oraz słomy sizalowej.
Zajęcia modniarskie odbywały się raz w tygodniu. Pani Małgorzacie to nie wystarczyło. Zaczęła szukać kursów weekendowych. Trafiła na warsztaty Rose Cory, modystki nieżyjącej już królowej matki.
- Rose była taką miłą, spokojną, starszą panią. Przypominała mi moją mamę - wspomina pani Małgorzata. - W Anglii Rose Cory nazywana jest modystką modystek. Uczą się u niej nie tylko nowicjuszki, ale i panie, które mają własne zakłady. Jedna z dziewczyn co kilka miesięcy przyjeżdżała na lekcje aż z Australii.
Podczas wyścigów konnych w Ascot na głowach kobiet można zobaczyć najbardziej fantazyjne nakrycia. Pani Małgorzata włożyła kapelusz z szerokim rondem i ozdobionym pawimi piórami.
- Może nie był to „Dzień Dam”, gdy obecna jest królowa i wszystko odbywa się z większym ceremoniałem, ale i tak czułam się wspaniale. We własnym kapeluszu, ładnej sukience i butach na obcasie wyglądałam jak zadbana i elegancka kobieta - opowiada.
Wyniki wyścigów były równie satysfakcjonujące...
- Nie jest tajemnicą, że w Ascot obstawia się pewniaki. Wygrywa się tyle, ile kosztował zakład - dodaje z uśmiechem.
Do pracy z córką
Ponad rok temu pani Małgorzata spakowała walizki i wyjechała z Londynu.
- Miałam 36 lat. Myślałam, aby zaadoptować dziecko, ustatkować się. I wtedy okazało się, że jestem w ciąży. Wiedziałam, że sama wychowam córkę - opowiada.
Powrót do kraju nie był piękną chwilą. Jej mama nie żyła od czterech lat. Ojciec był w podeszłym wieku. Potrzebował opieki i wsparcia. Pani Małgorzata zarejestrowała się jako bezrobotna. Skończyła szkolenie na temat prowadzenia działalności kulturalnej w regionie i pisania wniosków o dotacje unijne.- Proponowano mi pół etatu w domu kultury w Nakle - mówi pani Małgorzata. - A ja już wiedziałam, że będę chciała spędzić z moją córeczką trochę więcej czasu niż tylko pierwsze trzy miesiące po porodzie.
Musiała jednak zacząć zarabiać. - Postanowiłam, że uruchomię własną firmę. Bo tylko wówczas będę mogła być z dzieckiem w domu i jednocześnie robić to, co lubię najbardziej. Czyli szyć kapelusze - tłumaczy pani Małgorzata.
Uszyje, naprawi, wypożyczy
Start w biznesie ułatwił młodej mamie nakielski urząd pracy. Przyznał jej 17 tys. zł dotacji dla bezrobotnych. Dzięki temu pani Małgorzata kupiła m.in. drewniane formy i materiały. Czekając, aż zakończy się remont jej domowej pracowni, tworzy przy stole w jadalni. Gdy modystka ozdabia kapelusz dla znajomej panny młodej, jej córeczka Wandzia bawi się tuż obok w salonie. - Firma jest zarejestrowana. Wkrótce ruszy moja strona internetowa - dodaje pani Małgorzata. - Chciałabym nawiązać współpracę z innymi modystkami. Myślę również o naprawianiu starych kapeluszy oraz wypożyczaniu moich.
W Polsce noszenie kapeluszy nie jest tak popularne jak w Anglii. Czy młoda mama nie obawia się, że zabraknie jej klientek?- Pokazywałam swoje prace w bibliotece publicznej w Sadkach. Przy okazji tłumaczyłam paniom jak robi się kapelusze. Widziałam, że interesowało je to o czym mówiłam. Spotkałam starszą panią, która narzekała, że tak trudno jest znaleźć modystkę. A ostatnio na spacerze dwóch panów powiedziało mi: Jaki pani ma ładny kapelusz!