MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Chinina zamiast raju

Michał Woźniak
Michał Woźniak
Wakacje na Mauritiusie? Dla wielu szczyt marzeń. Do tego jeszcze wypad na pobliski Reunion i Komory. Wydawać by się mogło - pełnia szczęścia. Co jednak ma zrobić człowiek, który na słynącej z rajskich plaż wyspie znalazł się z zaledwie kilkoma dolarami w kieszeni?

     Pieniądze przepadły na Madagaskarze. Część zabrał agent biura turystycznego w stolicy - Antananarivo. Miał opłacić nimi tygodniowy objazd wyspy i noclegi w stolicy. Jeszcze w przeddzień startu nic nie wskazywało kłopotów. Michel zjawił się na pożegnalnej kolacji uśmiechnięty, zadowolony z siebie - objazd wyspy wypadł fantastycznie. Bomba wybuchła kolejnego dnia, wczesnym rankiem. - Jedziesz na lotnisko? A kto zapłaci za pokój? Ja nie znam żadnego Michela. Albo płacisz, albo cię nie wypuszczę. Wybieraj.
     Jak kłopoty, to na całego. Telefon Michela milczy, na Madagaskarze nie ma polskiej ambasady, do wylotu pozostały niespełna trzy godziny. Znikąd pomocy. Klnąc na czym świat stoi wyciągam ostatnie dolary - lepsze to niż areszt domowy, którym grozi właściciel. Hotelarz, Chińczyk, korzysta z okazji i znacznie zaniża kurs. Na protesty reaguje złośliwie: - Coś się nie podoba? To ja tu jestem szefem!
     Na kontakt z policją nie ma już czasu. Wściekły jadę na lotnisko. Ostatni tydzień trzeba będzie przeżyć za... 20 dolarów, jakby tego było mało - muszę je jeszcze zmienić na francuskie franki - jedyną walutę uznawaną na Reunionie i Komorach... Zmiana wyznaczonej na bilecie lotniczym trasy też nie wchodzi w grę - kosztowałoby to kilkaset dodatkowych dolarów.
     Śpiwór pod palmą
     
Wreszcie samolot. Niespełna trzy godziny lotu i ląduję na Mauritiusie. Ktoś życzliwy podwozi autostopem do Port Louis - kilkunastotysięcznego miasteczka nieopodal lotniska. W przewodniku wyszukuję najtańsze pensjonaty. Najtańsze, to oznacza niestety od 15 dolarów w górę. Zbieram się na odwagę i pytam o właściciela. - Jest taka sprawa... Mogę sprzątać, robić cokolwiek. Jako zapłata wystarczy jedzenie i spanie na trzy dni...
     Dla wielu brzmi to, co najmniej, podejrzanie. Kto przybywa na Mauritius bez pieniędzy? Zostaje chyba tylko koczowanie na plaży. Wśród palm, szumu fal Oceanu Indyjskiego. Bez większych nadziei wchodzę do ostatniego pensjonatu, prowadzonego przez francuskiego emigranta. Tu miłe zaskoczenie. - Możesz spać na werandzie! Tylko z rozłożeniem śpiwora poczekaj do wyjścia ostatniego z gości. Moja restauracja ma dobrą markę, nie chcę mieć później dziwnych komentarzy...
     Kilka dolarów wymieniam na miejscowe rupie. W supermarkecie można za nie kupić trochę zupek chińskich. Szczególnie ta ostatnia jest potrzebna. Upał panuje tu niemiłosierny, duża wilgotność powietrza wyciska ostatnie poty. Chyba dostałem też porażenia słonecznego - głowę co chwila przeszywa ostry ból. Wszystko kładę jednak na karb ostatnich emocji. Powinno przejść po kąpieli w oceanie.
     Wśród rozbawionego tłumu wskakuję do jasnozielonej wody. Lodowata! Na tym równoleżniku?!! Szczękając zębami wybiegam na brzeg. Jak oni wytrzymują w tej wodzie? Na szczęście słońce grzeje wciąż potężnie. Dopiero po zmroku wracam do pensjonatu. Szybko wchodzę do śpiwora. Męczą mnie dreszcze. Głowę rozsadza coraz mocniej. Do rana chyba przejdzie?
     Kolejne dni zlewają się ze sobą. Kąpiel, plaża, ból głowy, dreszcze, niechęć do robienia czegokolwiek. Nawet fotografowania...
     - A ty nic nie jesz? - właściciel pensjonatu z zainteresowaniem przygląda się mojej roztrzęsionej postaci. - Musisz jeść, bo będziesz chory. Zapraszam na kolację!
     Już po chwili stawia talerz zupy rybnej i kolejny z rybą z rusztu - na Mauritiusie ryby to podstawa. Tylko jak wytłumaczyć, że nie znoszę ich smaku? Gospodarz stoi nade mną jak kat. Zamykam oczy, biorę głęboki oddech i... Po chwili w talerzu zostają same ości.
     Końcowe odliczanie
     
Reunion? W pamięci pozostały jedynie zamglone obrazki. Wulkaniczne góry, nowoczesne lotnisko i park. I plaża. I coraz większy ból głowy. Koszmarne noce. Nawet nie mam siły oglądać czegokolwiek. Czekam tylko na samolot na Komory i odliczam godziny: jeszcze 90 i będę w Nairobi. Jeszcze 107 i będę w Warszawie...
     Komory na noszach
     Samolot Tanzańskich Linii Lotniczych ląduje w Moroni - stolicy Arabskiej Republiki Komorów. Sytuacja jest patowa. Biały pasażer nieznanej narodowości leży nieprzytomny na fotelu. Kto ma wezwać karetkę? Obsługa samolotu? Lotniska? Nikt nie chce brać odpowiedzialności - a nuż nieprzytomny nie jest ubezpieczony? Wreszcie po godzinie negocjacji pod trap podjeżdża karetka. Sanitariusze przekładają mnie na nosze i znoszą do ambulansu. Na chwilę odzyskuję przytomność: a bagaż? O nic się nie martw... Znów zapadam w nicość...
     - No to masz naprawdę dużo szczęścia - Pierre - szef stołecznego szpitala - rodowity Francuz na kontrakcie klepie mnie po ramieniu. - Przywieźli cię w ostatniej chwili. Ostry atak malarii. Gdzieś ty się tak doprawił chłopie? Użądlił cię zakażony komar. Zobacz kartę - 41,7 stopni gorączki. W ambulansie już cię reanimowali. Jeszcze dwie godziny i byłoby po tobie. A tak dostaniesz prochy na noc i jutro przejdziesz na... intensywną terapię.
     Tabletki pomogły. Temperatura spadła, ból głowy minął. Można zasnąć. Gdyby tak jeszcze załatwić od kogoś papierosa? Mój pokoik znajduje się w jednym ze szpitalnych baraków. Tuż za płotem tętni życie miasta - obok lecznicy rozłożył się kolorowy rynek. Rybacy zachwalają swe połowy, dwie kobiety twardo kłócą się o cenę chusty na głowę, młodzi chłopcy kopią pustą puszkę, w tle słychać głos muezina wzywającego wiernych do wieczornej modlitwy. Na migi tłumaczę przez płot, że chcę papierosa - zaraz mam ich całą paczkę! Mieszkańcy Komorów to jednak dobrzy ludzie... Chwilę później krztuszę się ostrym dymem.
     Agonia po sąsiedzku
     
Rankiem Pierre wprowadza w szczegóły leczenia. - Kuracja trwa 12 godzin. Będziesz leżał, a w tym czasie pompą indukcyjną dostaniesz w żyłę "końską dawkę" chininy. Ogłuchniesz na jakiś czas, ale wyjdziesz z tego, nie martw się. Pojutrze możesz wracać do domu!
     Oddział Intensywnej Opieki Medycznej szpitala w Moroni to jedyny - jako tako - wyposażony oddział najważniejszej lecznicy archipelagu. Zgromadzono tu chyba całą szpitalną elektronikę. Na wspólnej sali leży ponad trzydzieści osób - kilka z nich w agonii. Moją sąsiadką jest kobieta około trzydziestki z zaawansowanym rakiem piersi. Pielęgniarki okładają ropiejącą pierś... liśćmi jakiejś miejscowej rośliny. Na innym łóżku budzi się pacjent po amputacji nogi. Z moją malarią czuję się jak okaz zdrowia! Tyle, że faktycznie zaczyna szwankować słuch. Może to i lepiej? Przynajmniej nie słychać jęków cierpiących sąsiadów...
     - Ubezpieczony? To co się martwisz!
     Wieczorem otrzymuję zaproszenie do gabinetu dyrektora. - Leczenie kosztowało 78.500 franków. Na kogo wypisać rachunek? - Pierre uśmiecha się tajemniczo.
     Nerwowo liczę. Tu obowiązują chyba franki francuskie. To ponad... 12 tysięcy dolarów!!! Do końca życia się nie wypłacę! Ciekawe, czy słyszeli tu o "Warcie"? Jeszcze nie skończyły się jedne kłopoty, a tu już kolejne.
     - Coś tak pobladł? Przecież to "groszowa" sprawa.
     - Groszowa?!! 12 tysięcy dolarów?!!!
     - Jakie tysiące dolarów? Tu są Komory i franki komorskie. Cała kuracja nie kosztowała nawet 200 dolarów. A zresztą jak masz ubezpieczenie - to co cię obchodzi cena?
     - A nie wiesz przypadkiem, co się stało z moim paszportem? Jakoś nie mogę go znaleźć.
     - Został na lotnisku. Musieli ci wbić wizę. Zresztą na bilecie miałeś napisane, że po trzech dniach wylatujesz, to został tam też twój bagaż. Chyba że już ukradli. Tu wszystko ginie błyskawicznie. Łącznie z twoją malarią - Pierre ma wyjątkowo specyficzne poczucie humoru. - Tu masz prezent ode mnie - podaje kopertę. - To 30 tabletek chininy. Codziennie bierz po trzy. I przez najbliższe pół roku ani grama alkoholu. Bo wątroba padnie ci zupełnie. I na koniec przyjacielska rada. Po powrocie do domu, kiedy będziesz musiał załatwić coś w określonym terminie - zapisuj to w kalendarzu i zaglądaj tam nieustannie. Jeszcze przez pół roku możesz mieć zaniki pamięci. A i tak się ciesz, że tylko na tym się skończyło!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na pomorska.pl Gazeta Pomorska