Teatr Prób z Wągrowca wziął na warsztat sztukę Ignacego Karpowicza pt. "Niehalo", ale odżegnuje się od tego, by miała to być adaptacja tej prozy. Raczej swobodna interpretacja - "na motywach". Dokonał jej reżyser Jan Kasper.
Rzecz zaczyna się mocno, bo na katafalku, na którym najpierw bardzo spokojnie spoczywa bohater opowieści, by rychło jednak zmartwychwstać i pokazać widowni kawałek swojego życia, w różnych zresztą aspektach. A to miejsce pracy z indywiduami, które można wyśmiać lub ironicznie podsumować, a to rodzina - nic wzniosłego, niestety, w dodatku ciasne mieszkanie, a to doświadczenia erotyczne - bez cierpień Wertera...
Bohater sztuki, neurasteniczny i ulegający wszelkim możliwym wpływom, jest oczywiście ze swojego losu niezadowolony i najchętniej by się zamienił na zupełnie co innego. Odrzucają go bogoojczyźniana frazeologia i cynizm polityków. Ale biernie poddaje się temu, czym faszeruje go świat, który z samej swej istoty dąży do autodestrukcji. Końcowa scena spektaklu z widowiskową wojną za folią ma uprzytomnić widzowi, że człowiekowi dana jest nie tylko moc stwarzania (prawie jak Panu Bogu...), ale też niszczenia. I ta druga przychodzi mu jakby łatwiej...
Czy wszystko, co po nas zostanie w symbolicznej czarnej skrzynce, to będą jakieś odpryski dawnych emocji, nieuzasadnionych żalów i niespełnień?
Przedstawienie rozgrywa się w ascetycznej przestrzeni, z niewielką ilością rekwizytów, które pełnią różne funkcje - katafalk może stać się stołem, a wieszak - krzyżem. Aktorzy grają tak, że przykuwają uwagę widzów.
Co cieszy, to pełna widownia. Jak widać, Grzegorz Szlanga zdołał wychować sobie cały zastęp miłośników teatru, a jego projekt broni się sam.