- Jak doszło do powstania rozmówek, skąd wyszła inicjatywa?
- Rok 2001 był w krajach Unii ogłoszony "Europejskim Rokiem Języka". Chorwacja postanowiła dać z tej okazji coś trwałego innym krajom i postanowiono wydać rozmówki językowe. Wydawnictwo Ljevak z Zagrzebia zwróciło się do mnie z propozycją przygotowania materiału do rozmówek polsko-chorwackich. W całej serii znalazły się jeszcze rozmówki chorwacko-angielskie, niemieckie, włoskie i węgierskie. Ale polskie były pierwsze i na tej matrycy powstały kolejne wydania.
- Rozmówki to po chorwacku...
- No właśnie, nie ma w chorwackim odpowiednika naszych rozmówek! Dlatego nazwaliśmy to wydawnictwo "Chorwackim prezentem językowym".
- Czy wybór języka polskiego był podyktowany tym, że coraz więcej turystów z Polski przyjeżdża nad Adriatyk?
- Szczerze powiem, że zadecydował przypadek. Poznałam redaktorkę z wydawnictw Ljevak i stąd pomysł. Ale rozmówki zostały napisane głównie z myślą o turystach. Już biznesmen przyjeżdżający w interesach do Zagrzebia niewiele z nich skorzysta. Składają się one z kilku rozdziałów tematycznych jak np. poczta, usługi turystyczne, szpital itp. Na końcu zamieściliśmy mini-słownik z podstawowymi słowami. Turysta zaopatrzony w te rozmówki powinien sobie dać świetnie radę w Chorwacji.
- W każdym języku są słowa i zwroty nieprzetłumaczalne, jak pani radziła sobie w takich sytuacjach?
- Było sporo problemu z oddaniem sensu słowa tak ważnego w Dalmacji jak konoba. Napisać, że to winiarnia? Nie do końca, bo tam nie uświadczysz butelek z winem. Pijalnia też nie jest dobrym ekwiwalentem. To po prostu taka piwnica z beczkami wina, gdzie można zdrowo pociągnąć.
- Gdzie przybysze z Polski będą mogli nabyć rozmówki?
- Są one dostępne w sieci kiosków niemal w całej Chorwacji. W małym, kieszonkowym formacie. Niestety, nad Adriatykiem książki są drogie, rozmówki kosztują około 10 euro.
- Wróćmy do wątku turystycznego. Jak w Chorwacji postrzegani są polscy turyści?
- Chorwaci nastawieni są od pewnego czasu na turystykę luksusową, tę z górnej półki. Problem w tym, że baza hotelowa - mimo wszystko - jeszcze nie jest na odpowiednim standardzie. Na Polaków ciągle, niestety, patrzy się jako na tych, co jeszcze parę lat temu przyjeżdżali na handel, a na wczasy przybywali obładowani konserwami. Nadal preferuje się emerytowanych Niemców, którym pomyli się w restauracji banknot 100 euro z 10 euro i nie robią z tego problemu.
