Dyplomy na honorowym miejscu

Mistrzowskie dyplomy trzech pokoleń piekarzy i cukierników Chmielewskich wisza na honorowym miejscu. Pokazuje je Michał.
(fot. Fot. autorka)
Mistrzowskie dyplomy trzech pokoleń Chmielewskich: Augustyna, Augustyna- Bolesława i Michała wiszą na honorowym miejscu.
W tej historii są luki, które trudno dziś załatać.
Augustyn i jego żona Katarzyna pochodzili z Wielkopolski. On urodził się w 1887 roku w Miłowie, ona w Rogowie (1888 r.).
Wiadomo tylko, że Augustyn w 1914 roku otworzył piekarnię w Gnieźnie. Ale nie był wtedy jeszcze mistrzem piekarniczym. Ten egzamin zdał 10 lat później (w 1924 r.) w Izbie Rzemieślniczej w... Bydgoszczy.
Czy dlatego, że myślał już o przeprowadzce do naszego miasta? Niewykluczone. Bo choć oficjalnie piekarnia w Bydgoszczy działa od 1928 roku, to dom przy Nowodworskiej Augustyn nabył wcześniej. W Księdze adresowej miasta z 1926 roku już widnieje jako właściciel nieruchomości przy Nowodworskiej 15. Taki numer nosiła posesja przed zmianami w 1931 roku. Wpisane jest: Chmielewski Augustyn Gniezno, zast. Götel J., robotnik.
Założyciela wykończyli Niemcy

Cukiernie Chmielewscy od 1928 roku są w tym samym miejscu przy ul. Nowodworskiej. Choć początkowo był to nr 15, potem 30, a obecnie 28.
(fot. fot. autorka)
Chmielewscy przyjechali do Bydgoszczy z sześciorgiem dzieci.
Najmłodszy syn urodził się się już na Nowodoworskiej, w 1929 roku. Dostał imię po ojcu. - Tata na drugie miał Bolesław i wszyscy wołali na niego Boleś - wyjaśnia Michał.
Dom, który kupili jego dziadkowie był mały, parterowy, z niewielką piekarnią. Nie było przy nim sklepu. Chleb sprzedawano na miejscu, "z produkcji", jak mówiono, ale towar przede wszystkim rozwożono do sklepów. - Tata opowiadał - wspomina Michał Chmielewski - że jako chłopak rowerem i wózkiem rozwoził bułki po klientach. Dziadek był piekarzem, ciast nie piekł.
Wszystko toczyło się dobrze, póki nie wybuchła wojna.
Choć Chmielewscy mieli dobre kontakty z niemieckimi sąsiadami, w czasie okupacji nie uniknęli szykan. Z mieszkania ich co prawda nie wyrzucono, ale piekarnia działać nie mogła. - Wiem, że dziadek i ojciec poukrywali maszyny, żeby ich Niemcy nie wywieźli - opowiada Michał rodzinne wspomnienia.
Niemcy wkrótce aresztowali seniora rodu. Augustyn przetrzymywany był w koszarach przy ul. Artyleryjskiej. Wyszedł, ale był wycieńczony, zaczął chorować i w marcu 1940 r. zmarł.
Po zakończeniu wojny jego żona Katarzyna otworzyła piekarnię. Prowadziła ją z pomocą jednej z córek - Genowefy. Długo to nie trwało, bo w 1949 roku wszystko przymusowo musieli oddać spółdzielni spożywców.

Legitymacja rzemieślnicza Augustyna. Był członkiem Cechu Rzemiosł Różnych.
Ale najmłodszy syn, Augustyn-Boleś już chwycił rzemieślniczego bakcyla. Jego dzieciństwo to była piekarnia, uczył się na piekarza-cukiernika, został czeladnikiem. Gdy stracili piekarnię, był brygadzistą w Cristalu.
W 1957 roku Boleś postanowił odzyskać rodzinną własność. - Rodzina pukała się w czoło - opowiada Michał. - Co ty, Boleś, robisz?! Zniszczą cię! Ojciec powiedział, że zaryzykuje.
Piekarni otworzyć nie mógł, cukiernię - tak. Rok później zdał egzamin mistrzowski "w rzemiośle cukierniczym".
Dlaczego ojciec tak bardzo starał się odzyskać piekarnię? - Bo to już była tradycja firmy - opowiada Michał. - Poza tym od dziecka tu pracował, rozwoził bułki po sąsiadach i sklepikach.
Ciastka od Chmielewskich trafiały do bydgoskich cukierni i kawiarni. Zajadali się nimi m.in bywalcy Hassa - kawiarni przy ul. Jezuickiej.
W 1963 r. Chmielewski wybudował mały pawilon przy ul. Ugory 2, w którym sprzedawano ciastka. Tyle, na ile pozwalały ograniczone przydziały mąki i innych produktów. Wybór - tradycyjny: drożdżówki, ptysie. sernik, jabłecznik, eklery, ciastka tortowe.
W niedziele, po mszy św. w pobliskim kościele MBNP, wielu parafian szybko szło "do Chmielewskich" po ciastko do popołudniowej kawy. W dzień powszedni, podczas dużej przerwy, po drożdżówki biegli uczniowie z pobliskiego II LO.
W 1969 roku rodzinę dotknęło nieszczęście - zmarła żona Augustyna-Bolesława. Nie zdążyła skończyć 30 lat. - Wychowywała nas ciocia Helena, ojca siostra - wspomina Michał Chmielewski. - Poświęciła dla nas swoje życie osobiste i pracę zawodową. Ogromnie jestem jej wdzięczny. Dla mnie to druga mama.

Augustyn- Bolesław Chmielewski z synem Michałem. Na 650-lecie nadania Bydgoszczy praw miejskich "upiekli" bazylikę.
(fot. Fot. archiwum rodziny)
Sklepik przy Ugorach został zburzony, kiedy runęły stare domki i zaczęto budować bloki. Szybko jednak odnalazł się w innym pawilonie, który powstał wraz z nowym osiedlem.
Augustyn (Bolesław) Chmielewski bardzo udzielał się w cechu rzemieślniczym. Przystał do niego, gdy odzyskał piekarnię i zaczął prowadzić cukiernię. Był podstarszym, członkiem zarządu, wchodził w skład komisji egzaminacyjnej czeladniczej i mistrzowskiej.
- Ojciec był prawdziwym rzemieślnikiem. Ja interes muszę prowadzić inaczej, ale bardzo nie lubię słowa biznesman - mówi Michał Chmielewski, trzecie pokolenie w rodzinnej firmie.
Michał, podobnie jak jego ojciec, po piekarni też kręcił się od dziecka. Czyścił blachy, szorował foremki. - Od dziecka w cukierni pomagałem, bo chciałem być niezależny.
Ale kiedy przyszło co do czego - wybrał technikum samochodowe, a później studia techniczne. jest mgr techniki. Jednak do cukierni też go ciągnęło. Mówi: - Mam dwie pasje: motoryzację i cukiernictwo.
Zdobył najpierw dyplom czeladnika, a po ukończeniu studiów technicznych zdał też egzamin na dyplom mistrzowski cukierniczy. Doskonale pamięta, co miał przygotować (tort okazjonalny z ręcznie wykonanymi różami i goździkami z percepanu) i jak swoim przygotowaniem utarł nosa jednemu z członków komisji.
Jakiś czas prowadził firmę wspólnie z ojcem, potem ja przejął. Dlaczego? - Po trosze czułem się do tego zobowiązany - nie ukrywa. - Chciałem też kontynuować rodzinne tradycje. Ojciec mnie nauczył: jaki będziesz dla ludzi, tacy oni będą dla ciebie - opowiada Michał.
Największy rozwój firmy to już lata 90. Na tyle, na ile pozwoliły warunki rozbudowano zakład przy ul. Nowodworskiej, przy nim powstał sklep.

Katarzyna przeżyła swojego męża o 40 lat. Spoczywają na cmentarzu przy ul. Kossaka.
(fot. Fot. autorka)
Praca Augustyna Chmielewskiego została doceniona. Został uhonorowany Złotym Krzyżem Zasługi, złotym i srebrnym medalem im. Jana Kilińskiego, złotą i srebrną odznaką mistrza. Na ścianach wiele dyplomów, podziękowań i wyróżnień.
Augustyn-Bolesław zmarł w 2009 roku.
Przez ponad 80 bydgoskich lat przez piekarnię i cukiernię przewinęło się wielu uczniów i pracowników. Z powojennych najdłuższy staż ma Jerzy Balcerzak, który u Chmielewskich przepracował 43 lata. To on (obecnie na emeryturze), prócz ojca, uczył Michała rzemiosła.
- Ojciec był specjalistą od ciast drożdżowych, później wprowadzał mnie w tajniki sernika wiedeńskiego, Balcerzak to ciasta deserowe - wspomina Michał.
Anegdota? Proszę bardzo: - Drożdżówkę, taką sznekę, zwija się dwoma ruchami. Ja tak robiłem, a potem trzecim ruchem odkładałem, na bok. Przypatrywał się temu Jurek Balcerzak. - Co ty tu, młody, kombinujesz? - zastanawiał się. Po co ten trzeci ruch, jeśli wystarczą dwa? Odkrył, co jest grane. Tata był leworęczny i uczył mnie tak, jak on robił. Ja też zwijałem ciasto lewą ręką, a potem prawą odkładałem na bok. I to był ten trzeci ruch. Trochę trwało, zanim Jurek mnie przestawił.
U Chmielewskich uczył się też m.in. Stanisław Bednarek, który później był kierownikiem cukierni Orbisu.
Wiele lat pracowały w sklepie przy Ugorach panie: Zofia Niestatek (przyszła od Hassa), Stefania Szymkowiak, Bronisława Łabędź.
Dziś firma ma kilka swoich sklepów w Bydgoszczy, ciasto sprzedaje w różnych miejscowościach województwa i poza nim. Asortyment od dawna nie ma nic wspólnego ze skromnym wyborem sprzed lat. A od półtora roku pieką jeszcze różne chleby, m.in. orkiszowy, słonecznikowy.
Otwarte jest tylko pytanie, czy czwarte pokolenie Chmielewskich przejmie pałeczkę.
Czytaj e-wydanie »