Chodzi o programy uniemożliwiające dostęp do treści o charakterze przestępczym, pornograficznym lub nakłaniającym do przestępstwa. Minister Giertych chce, żeby programy były na bieżąco aktualizowane i pojawiły się we wszystkich szkołach obowiązkowo. Aktualizowany program filtrujący mieliby też dostawać rodzice uczniów, aby instalować w komputerach domowych. Trwają już rozmowy z firmami oferującymi filtry.
- Świetnie. Tylko kto za to zapłaci? I czy minister wziął pod uwagę, że każdy program można obejść? - zastanawiał się wczoraj Marek Tymecki, szef oświaty w Sępólnie Krajeńskim, wcześniej przez wiele lat nauczał informatyki. Ma na swoim terenie siedem podstawówek, cztery gimnazja, dwa przedszkola - wszystkie z dostępem do Internetu. - Nie mamy wyrafinowanych programów filtrujących, opieramy się na rozwiązaniu klasycznym: nauczyciel bacznie obserwuje, co robią dzieci - mówił Tymecki. Dotąd nie było przypadku, aby ktoś z uczniów wszedł w czasie zajęć na strony z pornografią. - Oczywiście, jeżeli minister jest tak szlachetny i chce zafundować programy, ja się bardzo cieszę. Pod warunkiem, że samorząd nie będzie musiał do tego dokładać.
Program antywirusowy z tzw. blokadą rodzicielską pozwalającą ograniczyć dostęp do wybranych stron, to wydatek ok. 100-200 złotych. - Szkoły mogłyby liczyć na rabaty, bo to łakomy kąsek - twierdzi przedstawiciel jednej z firm z naszego regionu, która sprzedaje oprogramowanie. Dlaczego to się firmom opłaci? Bo szkoła musi mieć program do każdego komputera, a później płacić za aktualizację. Co roku kilkadziesiąt złotych od każdego stanowiska.